----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

17 czerwca 2014

Udostępnij znajomym:

Posłuchaj wersji audio:

00:00
00:00
Download
'

Przez kolejne pół godziny Polak wysłuchał szczegółowych opowieści na temat rodziny Nikołajewów. Każdy jej członek był, według Miszy, wspaniały i niepowtarzalny.

– To jest dziadek Alosza i babcia Larysa – chłopak podsunął Adamowi pierwszą fotografię, przedstawiającą parę krzepko wyglądających staruszków. – Oboje przeszli całą drogę od Stalingradu do Berlina. Dziadek był dwa razy ranny. A to jest tata – zdjęcie przedstawiało mężczyznę uderzająco podobnego do Miszy. – Tata jest stolarzem. Najlepszym w okolicy – powiedział z dumą. – To bardzo dobry fach. Chciał, żebym też się wyuczył, ale mnie ciągnęło do wojska. A tu masz mamę. Jest bardzo mądra i życzliwa ludziom, a wszyscy sąsiedzi przychodzą do niej po radę, na co czasem tata i dziadek są źli, bo to nie bardzo uchodzi, żeby baba w domu się wymądrzała. A tu jest Natasza, nasze oczko w głowie – Misza wręczył mu ostatnią fotografię, na której uśmiechała się radośnie śliczna, może dwunastoletnia dziewczynka, w szkolnym mundurku i z wielką białą kokardą we włosach. – Z niej to pewnie będzie jakaś pani profesor, bo uczy się najlepiej w szkole. Wszyscy nauczyciele mówią, że ma ogrom­ny talent do nauki. Ze mną było dużo gorzej.

Adam zazdrościł temu młodemu człowiekowi szczęśliwego życia, jakie jemu samemu nigdy nie było dane. Zgodna rodzina, spokojne dzieciństwo. Po prostu normalnie…

– No, to teraz możemy już iść.

Rosjanin schował zdjęcia i wstał, dając sygnał do powrotu do pracy. Weszli do wielkiego pomieszczenia na końcu korytarza, w którym często czyścili ogromne kotły. Od razu dostrzegli Olega Kaługina, który leniwie przechadzał się od ściany do ściany. Było z nim jeszcze dwóch potężnych drabów. Adam nie miał wątpliwości na kogo czekali. Postrach rekrutów ściskał pięści, strzelając z kostek. Jego kumple z założonymi na piersiach rękami stali kilka metrów w tyle, stanowiąc swoistą publiczność. Niecierpliwie wyczekiwali nieuchronnego i z całą pewnością zwycięskiego dla Kaługina starcia z tym przybłędą zza zachodniej granicy. 

– No, Polak! Czas zakończyć to, cośmy zaczęli

– rzucił zaczepnie Kaługin.

– Daj spokój, Oleg. On jest nowy i nie wiedział z kim zadziera. Odpuść mu – Misza próbował łagodzić sytuację.

Zrobił krok do przodu, chcąc podejść do Kaługina i go jakoś udobruchać. Nie chciał, by Adam podzielił los nieszczęśników, na których Oleg zagiął parol,

bo w żadnym z tamtych przypadków nie obeszło się bez długiego leczenia szpitalnego. Ku jego zaskoczeniu, Adam zamiast go poprzeć i samemu starać się ułagodzić komandosa, wyciągnął rękę, zatrzymał Miszę i pchnął go lekko do tyłu. Gest ten natychmiast wywołał uśmieszek nieukrywanej satysfakcji na twarzy Kaługina. „Więc ten głupi Polaczek chce się ze mną zmierzyć”, pomyślał. Kumple tylko pokręcili z politowaniem głową. Tymczasem wzrok Gawlika stał się zimny i ostry. Kaługin nie dostrzegł tej nagłej przemiany i to był jego pierwszy błąd. Profesor Kwiatkowski zawsze starał się wtłuc do głowy swojemu młodemu adeptowi starą zasadę samurajów: nigdy nie wolno lekceważyć przeciwnika. Rosjanin był pewny siebie i zadufany w swoje skądinąd wysokie umiejętności w sztukach walki. Podszedł do przeciwnika z podniesionymi rękoma, w każdej chwili gotowy do zadania pierwszego druzgocącego ciosu, lecz sprawy od razu przybrały zły obrót. Uderzenie Gawlika spadło na niego jak błyskawica. Zanim zdołał połapać się, o co chodzi, już leżał na podłodze

z momentalnie nabrzmiewającą opuchlizną w okolicy prawego oka. Zaskoczenie szybko przerodziło się w furię. Kolejna zasada profesora Kwiatkowskiego, by nigdy nie ulegać emocjom w walce, okazała się być obcą Olegowi Kaługinowi. Zerwał się na równe nogi i rzucił jak dzikie zwierzę na Adama, gotów rozszarpać go na strzępy za to, że ten śmiał uderzyć go pierwszy. To był jego drugi błąd. Adam spodziewał się takiego obrotu sprawy i wykorzystał go z całą bezwzględnością. Zręcznie zszedł z linii ciosu przeciwnika i precyzyjnie zripostował w splot słoneczny, co na chwilę zatkało Olega. Ta chwila wystarczyła do wyprowadzenia kopnięcia, które wydało się jedynie musnąć szczękę Rosjanina. Cios musiał być jednak potwornie silny, gdyż komandos, niczym rażony piorunem, wyfrunął w powietrze i padł jak długi, uderzając głową o podłogę. Nie stracił przytomności, lecz był tak oszołomiony, że próby podniesienia się skazane były na niepowodzenie. Podbiegli koledzy i złapali go za ramiona, ale odepchnął ich ze złością. Adam podszedł do leżącego Kaługina i wyciągnął rękę, żeby pomóc mu wstać.

– Bez urazy, ale sam się o to prosiłeś – powiedział spokojnie.

Oleg zgłupiał. Gapił się przez chwilę na przeciwnika, kompletnie zbity z tropu. Zawahał się. On sam w tej sytuacji nigdy nie zdecydowałby się na tak przyjazny gest, uznając to raczej za oznakę słabości. Ten Polak rzeczywiście był jakiś pokręcony…

– No rusz się, przecież nie będę tu tak stał do jutra – nie ustępował Gawlik.

Oleg Kaługin chwycił w końcu wyciągniętą dłoń, po czym podniósł się powoli, drugą dłonią obmacując tył głowy. Skrzywił się, bo pulsujący ból po spotkaniu z twardą podłogą był trudny do zniesienia nawet dla takiego twardziela, jak on.

– Dziwny z ciebie człowiek, Polak... Dostałem wpierdol, to fakt, ale nie od byle kogo. Potrafię to docenić. Mów mi Oleg.

– No, tośmy się dogadali. Na pewno fajny chłop jesteś – powiedział Adam i klepnął go po przyjacielsku w ramię.

– Dobry jesteś. Szybki, cholera! W razie czego, to wolałbym mieć cię po swojej stronie. Gdzieś się tak wyszkolił?

– W Polsce. Może ci kiedyś opowiem, jak to się u nas robi.

– Ta wasza Polska to chyba nie jest w końcu taka zła. Może rzeczywiście jesteście coś warci jako sojusznik.

Adam nie odpowiedział. Przypomniał sobie słowa pana Julka. Zawsze wypowiadał się on nad wyraz mało pochlebnie na temat sojuszu ze Związkiem Radzieckim. Kaługin z pewnością nie chciałby znać jego zdania.

– Dobra. Paka.         

Kaługin skinął dłonią na towarzyszy i wyszli z po­mieszczeń kuchennych.

– Niech mnie szlag! – wykrzyknął pełen podziwu Misza. – Aleś mu lanie spuścił! No, Adam, zaimponowałeś mi.

– Wiesz, Misza, co mi zawsze mówił mój nauczyciel, znaczy ten człowiek, co mnie wyszkolił?

– Co?

– „Pamiętaj, że to, co umiesz, może zniszczyć ciebie samego”. Mam dziwne wrażenie, że jestem na najlepszej drodze ku temu.

– Co ty gadasz, człowieku! Masz dynamit w giczołach. Powinieneś się cieszyć, nikt ci tutaj nie podskoczy – emocjonował się Nikołajew.

– Nauczysz mnie strzelać? – spytał z głupia frant Adam.

– Jasne! A ty nauczysz mnie paru tych swoich sztuczek. Może być?

– Dobra, umowa stoi.

Na kompanii czekała Adama niespodzianka. Podszedł do niego Kola Kuzniecow, jeden z niewielu chłopaków, z którymi się zaprzyjaźnił, i wręczył mu zwiniętą gazetę.

– Gazeta z Polski. Z twoich stron. Ktoś ostatnio przywiózł ze Szprotawy. Pomyślałem, że się ucieszysz.

– Dzięki, Kola – rozpromienił się Adam.

cdn

Marek Kędzierski – autor powieści sensacyjnych, które szybko zdobyły sobie rzesze wiernych fanów

 



'

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor