Na dniach spodziewał się odpowiedzi na swoje listy. Z Tadkiem to nigdy nie wiadomo, ale co do tego, że pan Julek odpisze, był absolutnie pewien. Do tego czasu miło będzie poczytać w „Gazecie Lubuskiej” co tam słychać w jego stronach. Najpierw przekartkował pobieżnie wiadomości, by sprawdzić, czy jest coś ciekawego. Na przedostatniej stronie jego wzrok przykuła klepsydra. Dyrekcja Szkoły Podstawowej nr 4 z głębokim żalem zawiadamiała o nagłej śmierci nauczyciela języka polskiego Juliusza Kwiatkowskiego. Adamowi krew uderzyła do głowy, był w szoku. Odruchowo spojrzał na dół strony, gdzie znajdował się niewielki artykuł zatytułowany: „Tragedia rodzinna w Żarach”. Przebiegł machinalnie wzrokiem pierwsze linijki i zamarł po raz drugi. „...po libacji alkoholowej przy ulicy Strzelców 5a, cała czteroosobowa rodzina zatruła się w nocy gazem. Ojciec, matka i dwójka dzieci – dziewczynki 6 i 8 lat. Tragedia ta...”. Odłożył gazetę na nocną szafkę i położył się na łóżku. Uświadomił sobie, że odpowiedzi na jego listy nie będzie.
Capstrzyk ogłaszano o dwudziestej drugiej. Słuchacze szkoły oficerskiej wymęczeni po całodniowych zajęciach, po wieczornej toalecie dosłownie padali na prycze. Już po kilku minutach pluton pogrążony był we śnie. Tu i ówdzie dało się słyszeć miarowe pochrapywanie. Kuzniecow często gadał przez sen. Czasem pokrótce zdawał relację z wydarzeń na kompanii, a niekiedy jedynie niezrozumiale bełkotał i milkł po chwili, zapadając w głębszy sen.
Gawlik wybudził się nagle. Postać Juliusza Kwiatkowskiego znikła i uświadomił sobie, że to był tylko sen. Otworzył szeroko oczy i szybko przypomniał sobie, gdzie jest. Przez chwilę leżał nieruchomo i wpatrywał się w ciemny sufit. Spojrzał na zegarek. Dochodziła pierwsza. Z lewej strony, z pryczy przy drzwiach, dobiegł go przytłumiony głos Wani Martyniuka, który od początku robił na Gawliku wrażenie człowieka nie bardzo pasującego do reszty tutejszej braci. Z jednej strony zawsze dotrzymywał kroku chłopakom podczas morderczych biegów w pełnym rynsztunku i nie ustępował im na ćwiczeniach walki wręcz, ale z drugiej strony był w pewien sposób delikatniejszy niż inni. Często zamyślony, wydawałoby się błądzący myślami gdzieś daleko, a jednocześnie skryty i małomówny.
– No i porozmawiałem z ojcem, tak jak mi Natasza radziła. Jak mężczyzna z mężczyzną – powiedział Martyniuk, powoli ważąc każde słowo.
– A stary co?
Gawlik rozpoznał głos Kaługina, co dziwne pozbawiony zwyczajowej agresji i bezgranicznej pewności siebie. Adam doskonale słyszał ich rozmowę.
– Ojciec zaczął się śmiać i pokpiwać, a jak dotarło do niego, że mówię poważnie, to nagle przestał
– Martyniuk zamilkł na moment. Jeszcze raz przeżywał wydarzenia sprzed roku. – Wstał z fotela i zaczął wrzeszczeć na całe gardło, żebym raz na zawsze wybił sobie z głowy balet, że nigdy nie pozwoli, by jego syn, syn pułkownika armii Związku Radzieckiego robił z siebie i z niego pośmiewisko, tańcząc w balecie. Chodził po pokoju i wrzeszczał. Podchodził do mnie z pięściami, ale nie uderzył.
– Naiwna ta twoja narzeczona – skwitował Oleg. – Naprawdę myślała, że stary pozwoli ci iść do baletu?
– Ojciec zagroził – kontynuował Martyniuk, jakby nie słyszał pytania kolegi – że jak nie pojadę do Riazania na uczelnię wojskową, to dopilnuje, żeby znaleźli haka na rodzinę Nataszy. Był pewny, że to ona mnie namówiła.
– A nie ona?
– Pokazała mi, czym jest sztuka przez duże „S”.
– Ja tam wolę, żeby laski mi co innego pokazywały. Mają lepsze rzeczy do pokazywania – Oleg błysnął humorem i uśmiechnął się do siebie.
Martyniuk zignorował komentarz kolegi.
– A ty skąd się tu wziąłeś?
Iwan wiedział, że Kaługin nie jest typem człowieka skorego do zwierzeń. Rzucił pytanie, właściwie nie licząc na odpowiedź. W najlepszym razie spodziewał się raczej wykrętu lub po prostu sugestii, żeby „się odwalił”. O dziwo, jednak ta noc sprzyjała szczerym wyznaniom.
– Ojciec chlał, tłukł mnie i matkę. Jak był nawalony, to dostawałem wpierdol za stopnie w szkole.
– Stopnie? To jakim cudem cię tu przyjęli? Przecież to wyższa uczelnia.
Iwan nie krył zdziwienia. Kaługin nie pochodził z rodziny partyjnych notabli, a bez takiego poparcia ze słabą średnią ocen nie miałby tu żadnych szans.
– Stopnie miałem dobre. Staremu po pijaku myliły się piątki z pałami, i nie dało mu się przetłumaczyć. Jednego dnia to ja mu wpierdol spuściłem. Wylądował w szpitalu. Kuratorka wyciągnęła mnie z gówna i pchnęła tutaj.
– I co, podoba ci się w armii? – spytał trochę prowokacyjnie Martyniuk.
– Co się głupio pytasz? Za jakiś czas dostanę porucznika jednostek specjalnych i kto mi wtedy podskoczy? Ty to rzeczywiście powinieneś do baletu iść, chociaż kondychę masz niezłą.
Kaługin nie zdawał sobie sprawy, że taniec wyrabia sprawność fizyczną nie gorzej, niż solidna poranna zaprawa.
– No właśnie – zdążył jeszcze powiedzieć Martyniuk, gdy drzwi otworzyły się z hukiem i salę zalało ostre światło.
Na progu stanął porucznik Czernienko. Położył dłonie na biodrach, stanął w rozkroku i wydał z siebie krzyk, który obudziłby umarłego.
– Wstawać, ścierwa!!! Ruszać dupska! Alarm!!! Nie będę tu stał do usranej śmierci, palanty!!
Sala zakotłowała się nagle. Wyrwani ze snu kadeci wciągali polowe mundury. Tej nocy już nie pośpią. Mało przytomnych dobudzano bolesnymi kuksańcami. Tu panowała odpowiedzialność zbiorowa, bo jeżeli jeden nawalał, to cierpieli za niego wszyscy. Nikt nie chciał biegać w pełnym rynsztunku za jakąś łajzę, która nie nadąża z wykonywaniem rozkazów.
Nie minęły trzy minuty, a pluton prężył się w postawie na baczność przed frontowymi drzwiami budynku kompanii. Czernienko przechadzał się tam i z powrotem przed ustawionymi w dwuszeregu żołnierzami.
– No, kundle – porucznik dość osobliwie zwracał się do kadetów, których przyszło mu szkolić. Zdążyli się już do tego przyzwyczaić i wyzwiska, padające pod ich adresem przy każdej okazji, nie robiły już na nich żadnego wrażenia. Mimo wszystko darzyli swego dowódcę, specnazowca, wielkim szacunkiem,
bo wiedzieli, że mogą się od niego wiele nauczyć.
– Dzisiaj zobaczymy, co jesteście warci, niedołęgi. A ja już z was zrobię żołnierzy, czy wam się to podoba, czy nie.
Oficer przeszedł wzdłuż ustawionego na baczność plutonu, spoglądając niektórym żołnierzom głęboko w oczy. Trudno było wytrzymać to spojrzenie, ale nikt nie spuścił wzroku. Już wcześniej wtłoczono im do „tych durnych łbów, nadających się jedynie do odstrzelenia”, że przeciwnika, jeśli jest taka możliwość, zawsze należy bacznie obserwować.
Tej nocy czekały ich długie zajęcia. Właściwie wszystko zależało od humoru porucznika Czernienki: czasem ćwiczenia kończyły się po godzinie lub dwóch, a niekiedy, gdy wybiegali w teren, zajęcia ciągnęły się bardzo długo.
– Spać się wam zachciało, tłuki?! – wrzasnął porucznik. Słowa te nie wróżyły nic dobrego. – Odpoczywać?! W grobie odpoczniecie! Teraz jesteście w radzieckiej armii, której tylko przynosicie wstyd!
W prawo zwrot, biegiem marsz! – zakomenderował i pluton ruszył w kierunku bramy. Czernienko od samego początku narzucił ostre tempo.
cdn
Marek Kędzierski – autor powieści sensacyjnych, które szybko zdobyły sobie rzesze wiernych fanów
'