----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

30 czerwca 2014

Udostępnij znajomym:

Posłuchaj wersji audio:

00:00
00:00
Download
'

Na początek dowódca zarządził bieg w pełnym rynsztunku do pobliskiego lasu, oddalonego o co najmniej dziesięć kilometrów, przy wtórze wrzasków i połajanek: „Ruszać się ścierwa! Po co was matka w ogóle rodziła?! Niedołęgi!”.

Na skraj lasu większość dobiegła ostatkiem sił. Gdy żołnierze dostali pozwolenie na odpoczynek, padli na ziemię, dysząc ciężko. Kuzniecow ledwie łapał powietrze. Takie biegi były dla niego prawdziwą katorgą. Zazdrościł Martyniukowi i Kaługinowi. Trzymali się, chociaż wyraźnie widać było po niech zmęczenie. Ale przypadek Gawlika zupełnie nie mieścił się dowódcy w głowie. Jako jedyny nawet nie usiadł, a jedynie rozglądał się wokół. Był lekko zdyszany.

– Gawlik, blać! Ty się nigdy nie męczysz? – Kola jednym tchem wyrzucił z siebie słowa, które za­brzmiały jak wyrzut.

Gawlik odwrócił się w kierunku towarzysza.

– Dwa wdechy przez nos, dwa wydechy przez usta. Jak będziesz tak robił, to uspokoisz oddech – odpowiedział rzeczowo. – Jak biegniesz, to przez jakiś czas przerzucaj ciężar ciała na prawą nogę, potem na lewą. Po kilkukilometrowym biegu przynajmniej nie będziesz wyglądał jak wyciśnięta szmata.

Kuzniecow puścił mimo uszu wyraźny przytyk. Był zbyt zmęczony, żeby unosić się honorem.

– Co? Jak mówisz? Dwa wdechy i dwa wydechy?

– Dokładnie.

Gawlik przestał przejmować się problemami kolegi, który natychmiast wprowadził w czyn zalecenia Polaka. Minutę później wyczerpany biegiem Kuzniecow zaczął oddychać miarowo. Pozostali żołnierze również powoli dochodzili do siebie.

– No, łajzy! – wrzasnął porucznik ni stąd, ni zowąd. Najwidoczniej w jego mniemaniu czasu na odpoczynek pluton miał aż nadto. – Ruszać dupy! Baczność! Żebym nie musiał wam pomóc!

Chłopaki zrywały się na równe nogi tak szybko, na ile pozwalało im zmęczenie. Rekruci stanęli przed oficerem wyprężeni w postawie zasadniczej. Była pochmurna noc, wokół panowały nieprzeniknione ciemności, i Czernienko jawił się przed nimi jako ciemna, ponura postać.

– Coś swołocz szykuje – szepnął Martyniuk, nachylając się do Kaługina.

Ten wydawał się ignorować słowa kolegi. Wpa­trywał się w dowódcę. Podziwiał go. Chciał kiedyś, w przyszłości, stać się kimś takim, jak on. Komandos. Weteran z Afganistanu, dwukrotnie ranny.

– Spoko, Wania – odezwał się po chwili, lecz nie spojrzał w stronę towarzysza. – Damy radę.

– Od teraz do końca ćwiczeń, tłuki, jestem waszym wrogiem. Za pięć minut macie wejść za mną do lasu, znaleźć mnie i obezwładnić. Moje zadanie to przywalić każdemu z was tak, by nie miał ochoty wstać, więc macie mieć oczy dookoła głowy – powiedział Czernienko i zniknął wśród drzew.

Niektórym na te słowa zrobiło się słabo. Doskonale wiedzieli, co to znaczy. Czernienko postanowił urządzić sobie na nich coś na kształt polowania. Nie obejdzie się bez siniaków i mniej lub bardziej poważnych ran. Cóż z tego, że mieli miażdżącą przewagę liczebną? Pluton podążył w ślady oficera. Chmury przerzedziły się i leśna gęstwina nie była już tak nieprzenikniona.

– Matko Boska!!! 

Gdzieś z prawej rozległ się rozpaczliwy wrzask. Nikołajew złapał się oburącz za twarz i padł na wznak. Pozostali podbiegli do niego. Kaługin i Martyniuk pochylili się nad pierwszą ofiarą porucznika.

– Co ci, Misza?!

Iwan chwycił go za przedramiona. Mimo ciemności dostrzegł krew buchającą z rozbitego nosa, a na czole chłopaka pojawił się solidnych rozmiarów guz. Ewidentnie Czernienko nie zamierzał ich oszczędzać.

Kilka metrów za sobą usłyszeli dwa głuche uderzenia, a zaraz potem stłumiony jęk. Młody żołnierz, podążający na skraju tyraliery, zwalił się na ziemię. Bezskutecznie próbował łapać powietrze, jak ryba wyciągnięta z wody. Potężny cios w splot słoneczny skutecznie pozbawił go tchu na dobre kilka sekund.

– O kur… – wyszeptał Kaługin.

Gawlik rozglądał się wokół, próbując przebić wzrokiem ciemności, ale bez skutku. Czernienko był niewidzialny. Nie minęło kilka sekund, gdy kolejny żołnierz, uderzony w tył głowy, padł na twarz, odlatując w ciemność. Wkrótce potem kadet Martyniuk otrzymał precyzyjne kopnięcie w twarz, po którym wyfrunął w powietrze i padł na plecy, tracąc przytomność. Pozostali zaczęli wpadać w panikę. Miotali się wśród drzew, na próżno próbując znaleźć jakiekolwiek schronienie przed atakami porucznika. Hałas, który w ten sposób robili, bardzo ułatwiał dowódcy jego zadanie. Niewielu zachowało zimną krew i stanęło bez ruchu, opierając się plecami o pnie drzew. Gawlik i Kaługin zrobili to niemal instynktownie.

– Oleg, ustaw ludzi w czworobok – powiedział cicho Polak do stojącego obok towarzysza.

– Co?

Jęk następnego żołnierza, którego dopadł Czernienko, odwrócił na moment ich uwagę.

– No, czworobok – powtórzył zniecierpliwiony Adam. – Zajęcia ze strategii. Napoleon. Czernienko nie wytłucze was tak łatwo.

– Jasne – pojął w końcu Kaługin. – A ty?

– Ja pójdę go poszukać.

Rosjanin odkleił się od drzewa i zaczął wrzeszczeć na całe gardło:

– Czworobok, patałachy, czworobok! Ustawiać się w czworobok!!!

Żołnierzom nie trzeba było powtarzać dwa razy, jako że zrozumieli w lot, o co chodzi. Oprócz przydatnej, jak się okazało, wiedzy przekazywanej na wykładach ze strategii, zadziałał także instynkt samozachowawczy. Kadeci stanęli w szyku, mając nerwy napięte do granic możliwości. Czekali na dalszy rozwój wypadków. Każdy z nich obawiał się, że będzie następnym, którego dopadnie oficer Specnazu. Zapadła grobowa cisza i Gawlik mógł ruszyć do konfrontacji z Czernienką. Szanse wreszcie były wyrównane. Poruszał się powoli, niemal bezszelestnie. Sta­wiał kroki bardzo ostrożnie, badając podłoże kantem stopy. Miał wprawę. W Polsce ćwiczyli z Kwiatkowskim ten sposób chodzenia niezliczoną ilość razy, również w nocy. Województwo zielonogórskie było najbardziej zalesionym terenem w kraju, więc w­runki do treningu mieli wymarzone. Widząc go dzisiaj, polonista na pewno byłby dumny.

Cisza i ciemność. Dwa kroki do przodu, chwila nasłuchiwania. Nic. Czernienko był naprawdę dobry. Nagle Adam usłyszał szmer po prawej i natychmiast odwrócił głowę, podczas gdy reszta ciała zastygła

w bezruchu. Porucznik stał oparty o drzewo i przyglądał się czworobokowi stworzonemu przez swoich podopiecznych. Gawlik zakradł się do oficera na odległość około dwóch metrów. Chciał pozostawić sobie swobodę działania. Czernienko dostrzegł go w ostatniej chwili i błyskawicznie odwrócił się do kadeta.

– Gawlik – wypowiedział jego nazwisko powoli i półgłosem, jakby analizując znaczenie tego słowa. – Jesteś gotów?

Adam napiął wszystkie mięśnie. Poziom adrenaliny osiągnął apogeum. Nigdy nie przypuszczał, że dojdzie do starcia między porucznikiem a nim samym. Był gotów.

cdn

Marek Kędzierski – autor powieści sensacyjnych, które szybko zdobyły sobie rzesze wiernych fanów



'

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor