W tym tygodniu obchodziliśmy Światowy Dzień UFO. Właściwie powinniśmy tłumaczyć wszystko, więc NOL. Jak wiemy na pokładach Niezidentyfikowanych Obiektów Latających przybywają do nas noludki, które nie tylko obserwują i badają, ale różnymi sposobami próbują wpływać na ludki właściwe, czyli mieszkańców planety Ziemia, nazywanej przez resztę wszechświata Gleba, Kurz lub Brud. Wszystko zależy od światopoglądu reprezentowanego przez noludki.
Wpływają w różny sposób, najpopularniejszym jest jednak wymiana naszych przywódców, artystów i lokalnych działaczy. Robią to po kryjomu, tak byśmy dopiero w ostatniej chwili, zwykle gdy jest już za późno, zorientowali się w podmianie. W tym tygodniu na przykład swe prawdziwe oblicze, nie po raz pierwszy zresztą, pokazała nam Ann Coulter. Jeśli do tej pory mieliśmy jakieś wątpliwości co do tego, że jest noludkiem, to po jej wypowiedzi na temat piłki nożnej pozbyliśmy się ich. Ann Coulter na pewno przybyła z Kosmosu i reprezentuje frakcję wrogą ludkom właściwym.
Ann jest konserwatywną pisarką, komentatorką i felietonistką. Wsadza kij w mrowisko, ale zawsze grzebie tylko z jednej strony. Jej wypowiedzi są znane i przez wielu cytowane. Jednak nie ze względu na ich wartość, ale raczej dla rozrywki.
„Bóg dał nam Ziemię. Mamy władzę nad drzewami, zwierzętami i roślinami. Bóg powiedział: To wasze, plądrujcie więc.” – wypowiedź z 2001 roku.
„Istnieją źli Republikanie. Nie ma jednak dobrych Demokratów” – 2002 r.
„Szkoda, że Timothy McVeigh nie wybrał budynku redakcji New Jork Times`a” – również w 2002 roku. Gdy zwrócono jej nieco później uwagę, że nie były to odpowiednie słowa po atakach terrorystycznych 9/11 stwierdziła, że powinna była dodać „kiedy wszyscy opuszczą już budynek z wyjątkiem dziennikarzy i wydawców”.
Och, miała wiele porównań, wypowiedzi i stwierdzeń. Chciała wykorzystać nielegalnych imigrantów do niewolniczej pracy przy budowie muru na południowej granicy, uzbroić uczniów szkół by sami bronili się przed napastnikami, a zamiast modlitwy wprowadziłaby naukę posługiwania się bronią palną. Poza tym Ann Coulter uważa się za najpiękniejszą, najmądrzejszą, najbardziej przebiegłą niewiastę na świecie.
Dlatego nikogo nie zbulwersowała, ale raczej rozśmieszyła mówiąc kilka dni temu:
„Żaden Amerykanin, którego pradziadek urodził się tutaj, nie ogląda piłki nożnej. Można mieć tylko nadzieję, że jako dodatek do nauki języka angielskiego ci nowi Amerykanie porzucą z czasem piłkarski fetysz”.
Słowa godne kompletnej idiotki. Podobnie jak większość jej wypowiedzi z przeszłości. Ostatni mecz reprezentacji USA oglądało w tym kraju więcej osób, niż finały NBA i World Series. Piłka jest coraz popularniejsza wśród wnuków urodzonych tu i mówiących płynnie po angielsku obywateli. Głosujących, umiejących czytać, pisać, a nawet rachować. Od dziś Coulter ma nowe imię – Ksenofobia. Ładne imię dla takiej dziewczynki. Zamiast dać się ponieść na fali czegoś fajnego, pożytecznego, radosnego, lepiej to zniszczyć i zdeptać.
Obcych jest na Ziemi więcej, wystarczy poczytać codzienne gazety, posłuchać obrad Kongresu, czy włączyć lokalny dziennik. Są wszędzie. W radach miasta, na wysokich stanowiskach, w policji i wśród rolników. Zasiadają w radach obydwu partii. Kilka dni temu dowiedzieliśmy się, że są nawet w Sądzie Najwyższym. O artystach nie wspomnę – choćby Iggy Pop, czy Justin Bieber. Muszą być z Kosmosu. Nie ma innego wytłumaczenia.
Oczywiście na ten i inne tematy będziemy mogli podyskutować w gronie bliskich przy weekendowym grillu. To absolutna tradycja w Święto Niepodległości, choć Ann Coulter nie lubi, by zamiast spalonej parówki, niedopieczonego hamburgera i Budweisera prawdziwi Amerykanie piekli warzywa, jedli sałatki i wypili coś lepszego. To mało patriotyczne. Nie psujmy sobie jednak humoru.
Wraz z nadejściem święta rozpalamy grill. Robią to mężczyźni, którzy podobno lepiej obsługują te skomplikowane urządzenia. Rzeczywiście, trzeba się znać na rzeczy, bo w połowie składają się one z rdzy i zlepionego, starego tłuszczu. Do tego pokrywa, pod którą chowają się różne owady i sadza. Reszta, czyli ok. 25 procent to stal, która jest dobrze pod tym wszystkim ukryta. Oczywiście prawdziwe pieczenie wymaga węgla. Wiele osób ma jednak problem z rozpaleniem - albo coś wybucha, albo gaśnie za wcześnie. Z gazowymi jest nie lepiej. Jak już wszystko przygotujemy, rozłożymy na metalowych żeberkach i sięgniemy po chusteczkę, by otrzeć pot z czoła... właśnie wtedy, w tym akurat momencie kończy się gaz w butli. Z wywieszonym językiem pędzimy do najbliższego sklepu, który okazuje się zamknięty. No przecież jest 4 lipca! Jakoś udaje nam się w końcu upiec to wszystko po wielu godzinach. Nikt jednak tego nie rusza, bo żołądki zapełniły kolorowe sałatki przygotowane przez mniej przejmujące się tradycją kobiety. Zresztą dzieci nie ma w pobliżu, bo w czasie gdy panowie walczyli z przygotowaniem posiłku rozeszły się po kątach z telefonami, by z rówieśnikami wymienić uwagi na temat narodowego święta.
Przygotowane jedzenie nie marnuje się, posłuży jako kolacja lub śniadanie następnego dnia. Po wielu godzinach w słońcu spełnia jednak dodatkową rolę. Świetnie przeczyszcza organizm tuż po spożyciu.
Utrudzeni, ale pozytywnie nastawieni do świata realizujemy jeszcze jeden punkt Dnia Niepodległości. Fajerwerki! Kupiliśmy je w innym stanie przy okazji przemycania kartonu tańszych papierosów. Niewiele wiemy na ich temat. Instrukcja mówi, by tu położyć, a tu zapalić. Nie mówi jednak, czy one będą strzelały, latały, czy od razu wybuchną na wszystkie strony. Zwykle bardzo nas zaskakują. Ogłuszeni, brudni, spoceni, kończymy dzień. Kolejne udane święto. Jutro znów włączymy telewizję i zajmiemy się wyszukiwaniem noludków. Na razie Ziemia należy do nas, bo tradycja nie umarła.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
rafal@infolinia.com