----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

09 lipca 2014

Udostępnij znajomym:

Posłuchaj wersji audio:

00:00
00:00
Download
'

– Tak toćno, tawariszcz lejtnant – powiedział, starając się nadać głosowi jak najspokojniejsze brzmienie.

Czekał. Stali naprzeciw siebie i mierzyli się wzajemnie wzrokiem. I wtedy padły słowa, które kompletnie zaskoczyły Gawlika.

– Koniec ćwiczeń – powiedział oficer bez emocji.

– W dwuszeregu zbiórka!!! – wrzasnął do kadetów i ruszył wyprostowany w ich kierunku. – Gawlik, dołącz! – rzucił do żołnierza, który nie zdążył jeszcze ochłonąć.

Czernienko stanął przed kadetami. Przyglądał im się dłuższą chwilę, nie zwracając szczególnej uwagi na pod- trzymywanych przez kolegów żołnierzy – ofiary ćwiczeń.

– No, rebiata – w pierwszej chwili nie dotarł do nich fakt, że po raz pierwszy pod ich adresem nie padło żadne wyzwisko. – Spisaliście się całkiem nieźle. Będą z was ludzie. – W ich uszach te słowa zabrzmiały jak najbardziej wyszukany komplement. Nawet w poturbowanych przez niego wcześniej chłopaków wstąpił jakby nowy duch. Wyprostowali się, na ile pozwalał im ból.

– W prawo zwrot! Naprzód marsz! – padła komenda i pluton ruszył w kierunku koszar.

Misza przykucnął i wymierzył. Gawlik rzucił okiem na jego skupioną twarz. Wydarzenia z ubiegłej nocy pozostawiły na niej wyraźne piętno. Opuchlizna nie zejdzie pewnie wcześniej, niż za tydzień. Nikołajew oddał trzy strzały do oddalonej o dobre kilkadziesiąt metrów tarczy, dalej niż zwykle. Przyłożył lornetkę do oczu.

– Chcesz sprawdzić? – zwrócił się do Polaka z triumfalnym uśmiechem, podając mu sprzęt.

– Nie wkur... mnie – szorstko odpowiedział Adam.

Przykląkł, wycelował i... poczuł klepnięcie w ramię. Podniósł lufę do góry i obejrzał się.

– Gawlik, do porucznika Czernienki. Natychmiast. – rzucił sierżant Musorbski, instruktor strzelania, nieduży Gruzin z wielkim, czarnym wąsem.

Trochę przypominał Stalina, i tak za plecami go nazywano. Gdy tylko przekazał polecenie, od razu odszedł do ćwiczących kilka metrów dalej kadetów. Już jakiś czas temu zdał sobie sprawę, że Nikołajewa i Gawlika niczego więcej nie może nauczyć, dlatego pozwalał im czasem na wygłupy, takie jak przesuwanie tarczy, czy strzelanie w iście kowbojskim stylu.

Misza spojrzał pytająco na towarzysza.

– Co się gapisz? Skąd mam wiedzieć? Pewnie ma sprawę – Adam odpowiedział na pytanie, które nie padło.

Odłożył karabin i szybkim krokiem ruszył w kierunku biura Czernienki. Porucznik nie lubił czekać. Zapukał. Cisza. Zapukał ponownie.

– Wejść!

Głos porucznika był jak zwykle bardzo donośny. Gawlik wszedł, zamknął za sobą drzwi i stanął w pozycji zasadniczej.

– Kadet Gawlik melduje się....

– Zamknij się – oficer machnął ręką na znak, że nie ma ochoty wysłuchiwać zwyczajowych formułek. – Sia­daj – wskazał krzesło naprzeciwko siebie.

Czernienko siedział za poobijanym, sfatygowanym biurkiem. Surowo urządzone pomieszczenie najwyraźniej odzwierciedlało zamiłowanie porucznika do wojskowego porządku. Jedyną rzeczą, która tu nie pasowała, była szachownica z rozstawionymi figurami. Czernienko wpatrywał się w nią, marszcząc brwi. Oto oficer jednostek specjalnych, wojownik z krwi i kości, który grał w szachy – niecodzienna kombinacja.

Gawlik usiadł i czekał.

– Grywasz? – spytał porucznik, nie podnosząc wzroku.

– W Polsce miałem przyjaciela, jeszcze z czasów szkolnych. Często grywaliśmy, ale najczęściej lał mnie jak chciał.

Czernienko podniósł wzrok na kadeta.

– Czym się zajmuje ten twój przyjaciel?

– Jak wyjeżdżałem, był na studiach. Teraz to już chyba skończył. Polonistyka. Pewnie uczy w szkole.

Porucznik ponownie skupił uwagę na planszy.

– Wiesz, co to jest dwuchodówka?

– Mat w dwóch posunięciach. Często przy przewadze przeciwnika.

Oficer ponownie zaszczycił Gawlika spojrzeniem.

– To, co zrobiłeś ostatniej nocy, to właśnie taka dwuchodówka – powiedział, nie spuszczając z Polaka oczu. – Czworobok, wyśledzenie wroga... Byłem mile zaskoczony.

Ten człowiek szczerze Adama zadziwiał. Przecież był twardzielem, który nigdy wcześniej nie pokazywał ludzkiej twarzy. Co się mogło stać? Przecież nie chodziło tylko o te leśne ćwiczenia… Z całą pewnością nie był to wyczyn rzucający na kolana.

– Podobno szkolił cię Juliusz Kwiatkowski... – Czernienko zawiesił głos.

Więc jednak. Zasięgnął języka o swoim podopiecznym. Tyle, że Kwiatkowskiego nie mógł znać, bo skąd? O co chodzi?

– Tak jest, towarzyszu poruczniku – odpowiedział, starając się stłumić emocje.

– Co u niego? – spytał oficer.

Jego uwagę z powrotem przykuły figury szachowe. Pytanie zostało zadane w taki sposób, jakby Czernienko i były nauczyciel Gawlika byli starymi przyjaciółmi, o czym przecież nie mogło być mowy. Kwiatkowski nigdy nie wyrażał się pochlebnie o Sowietach, a tym bardziej o oficerach Armii Czerwonej. Do czego zmierza ten człowiek?

– Dostałem informację, że nie żyje.

Porucznik ożywił się nagle.

– Nie żyje?

– Przywieziono mi gazetę z Polski. Napisali, że zmarł nagle, ale nie znam żadnych szczegółów.

Informacja ta wyraźnie poruszyła porucznika.

– To był wielki człowiek – stwierdził po chwili i zamyślił się.

– Znał go pan? – Gawlik odważył się w końcu spytać wprost.

Rosjanin nie odzywał się, najwyraźniej grzebiąc we wspomnieniach. Ocknął się po kilkunastu sekundach, otworzył szufladę w biurku i wyciągnął zdjęcie. Patrzył na nie przez dłuższą chwilę, a jego twarz przybrała łagodny i ciepły wyraz. Wreszcie położył zdjęcie przed Gawlikiem. Z fotografii uśmiechała się do niego śliczna, może osiemnastoletnia dziewczyna o azjatyckich rysach.

– To moja córka, Mayli. Jest na studiach medycznych, będzie pediatrą. – powiedział z dumą. Gawlik popatrzył na niego, nie bardzo rozumiejąc dlaczego akurat jemu dowódca mówi to wszystko. Nie musiał długo czekać na wyjaśnienia. – Gdyby nie Kwiatkowski, nie by­łoby jej. Zabiliby ją amerykańscy żołnierze w Wietnamie. Miała dwa lata, gdy odprowadzałem ją i jej matkę do wioski. Następnego dnia miałem je zabrać ze sobą do kraju. Były moją rodziną. Kochałem jej matkę do szaleństwa. Dziwne, co? – spytał retorycznie. Słowa oficera zdumiały Polaka. – Natknęliśmy się na amerykański patrol. Nie powinno ich tam wtedy być, zapuścili się głębiej niż zwykle. Ja byłem w radzieckim mundurze... Zaczęli szarpać małą i jej matkę. Sierżant z całej siły uderzył ją pięścią w twarz, wykrzykując przy tym obelgi. Upadła, uderzając głową w kamień. Śmierć na miejscu... Rzuciłem się na nich, ale było ich za dużo. Trzech mnie trzymało, a sierżant z uśmiechem mierzył mi z karabinu w głowę. Do dzisiaj widzę wyraźnie jego uśmiech. Mayli łkała. Nie darła się w niebogłosy, jak inne dzieci w podobnej sytuacji, lecz łkała. Łzy kapały jej na sukienkę, a ja nie mogłem nic zrobić. Wtedy z pobliskich zarośli wy­szedł Kwiatkowski. Poznali go, zaczęli wołać po nazwisku, witać. Podszedł do nich bez słowa i kolbą karabinu zdzielił sierżanta w mordę, wybijając mu parę zębów. Dwóch innych chciało go złapać, lecz rozłożył ich kopnięciami w brzuch i głowę. „Do reszty wam odwaliło, skur...?!! Z Sowietami nie walczymy!!”, darł się na nich i na ich porucznika, który tylko rozdziawił gębę. Sierżant wstał, ale Kwiatkowski przykopał mu jeszcze raz. Facet zwalił się na ziemię, trzymając się za łeb. Twój nauczyciel podszedł do porucznika. Nie zrozumiałem dokładnie, bo mówił szybko po angielsku z ichnim akcentem, ale powiedział coś takiego: „Jak jeszcze raz się dowiem, że twoi podkomendni mordują niewinnych ludzi, to znaj­dę cię i wypruję flaki. Zrozumiałeś, gnoju?!”. Już wtedy krążyły o nim legendy, dlatego porucznik srał w gacie ze strachu i ani pisnął. Kiwnął tylko głową, że rozumie. Puścili mnie. Kwiatkowski powiedział do mnie po polsku, że nas stąd zabierze. Amerykanin stojący za jego plecami podniósł karabin i wycelował mu w głowę, a potem popatrzył pytającym wzrokiem na porucznika. Jak Kwiat­kowski się zorientował – nie wiem. Nawet się nie odwrócił, zupełnie jakby miał oczy z tyłu głowy. Powiedział tylko: „Nie radzę, synku”. Porucznik pokręcił przecząco głową, żołnierz opuścił broń i poszliśmy. Przeprowadził nas przez dżunglę taką drogą, byśmy nie natknęli się znowu na Amerykanów. Okazało się, że działali na tym terenie od niedawna. Uratował życie mnie i mojej córe­cz­ce. Matce Mayli już nie zdążył. – Czernienko zamilkł i zapatrzył się w okno. – Pewnie zastanawiasz się, dlaczego ci to wszystko mówię? Nie wiem… Czasem w człowieku coś pęka.

cdn

Marek Kędzierski – autor powieści sensacyjnych, które szybko zdobyły sobie rzesze wiernych fanów



'

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor