Ostatnie wieści z Bliskiego Wschodu wzbudziły burzę: radykalni islamiści ogłosili powstanie Kalifatu – Islamskiego Państwa Iraku i Lewantu. Czy mamy do czynienia z nowym średniowieczem?
Wielkie religie monoteistyczne (chrześcijaństwo, islam, w mniejszym stopniu judaizm) lubią uniwersalizm. Nie chodzi tu tylko o to, że dana religia stara się dążyć do powszechności, przyjmując w szeregi wiernych ludzi niezależnie od narodowości czy rasy. Bardzo istotne jest również to, że wierzący chcieliby żyć w jednej wspólnocie politycznej o mocnym charakterze religijnym.
Takie święte państwa, czy też quasi-państwa (pamiętajmy, że w dawnych wiekach trudno mówić o czymś takim jak znamy je dzisiaj), powstawały zawsze. W średniowieczu Europa zachodnia i środkowa tworzyły swego rodzaju jedną wielką wspólnotę, której łącznikiem było christianitas – chrześcijaństwo i to co z nim związane: język wysokiej kultury (łacina), wspólna liturgia, a w dalszej perspektywie model władzy czy prawodawstwo.
Wielkim sporem sprzed prawie dziesięciu wieków jest konflikt o to, kto powinien stać na czele tej wspólnoty. Kandydatów było dwóch: papież oraz cesarz. Ten drugi miał w ręku realną władzę, podobną do władzy dawnych cesarzy rzymskich. To jednak Ojciec Święty posiadał władzę symboliczną – stał na czele Kościoła, który był wspólny dla wszystkich Europejczyków. Ideę dominacji papieża dobrze wyrażał dokument z XI wieku znany jako Dictatus Papae. Mówił on między innymi: Kościół rzymski przez samego Boga został założony. Tylko sam biskup rzymski może być prawnie nazwany biskupem powszechnym. Tylko on sam może biskupów składać z godności lub do nich przywracać [...] On sam tylko może używać insygniów cesarskich. Tylko papieża stopy całować mają wszyscy książęta […] Jemu wolno władcami rozporządzać a więc i cesarzy z tronu składać […] Nikt nie może uważać się za katolika, kto nie zgadza się z Kościołem Rzymskim. On może poddanych zwolnić od wierności bezecnym. Panem chrześcijańskiego świata miał być więc nie kto inny, jak właśnie biskup Rzymu.
Podobne zapędy miało (i po części ma) prawosławie i największe państwo, w którym to wyznanie dominuje – Rosja. Już w XV wieku władca Moskwy ogłosił się spadkobiercą cesarstwa bizantyjskiego, nazywając swoją stolicę „Trzecim Rzymem”. To Rosja starała się zawsze łączyć prawosławnych albo w swoim państwie, albo we współpracy z Imperium.
Swój wkład w tworzenie takich „świętych państw” ma też islam. Kolejne stulecia od wykształcenia się tej religii w VII wieku n.e. mijały na podbojach. Pierwsi muzułmanie z Mekki i Medyny podbili najpierw cały Półwysep Arabski, później Mezopotamię, Persję, Palestynę, Afrykę Północną, dotarli do Hiszpanii i stóp Kaukazu. Tymi nowo podbitymi państwami rządzili kalifowie – następcy Mahometa. O ile pierwsi rzeczywiście byli współpracownikami i krewnymi wielkiego proroka, o tyle kolejni władcy przyjmowali ten chlubny tytuł jako symbol ich wiary i boskiej opieki nad nimi.
Kalifowie w islamie to swego rodzaju połączenie europejskich papieży i cesarzy – to władcy wielkich państw muzułmańskich, dysponujący siłą polityczną, ale także osoby szczególne ze względu na religię, łączące świat wiary ze światem realnym. To w ich osobach łączyła się symboliczna chwała islamu, a zarazem jego uniwersalność.
Paradoksalnie historia chrześcijan i muzułmanów jest w tej sprawie równie podobna. Dawną uniwersalność papiesko-cesarską w kolejnych latach rozbiły od środka nowe tożsamości, skupione wokół indywidualnych królów, później państw, a w efekcie narodów. W islamie kalifat rozbił się na mniejsze kalifaty, które później upadły pod ciosami chrześcijan (jak w Hiszpanii), albo zostały podbite przez innych wyznawców Allaha, którzy stawiali przede wszystkim na swoje państwo – chodzi tu przede wszystkim o Turków, którzy byli równie żarliwymi muzułmanami jak ich arabscy ziomkowie w wierze, jednocześnie stworzyli własne, wyjątkowe państwo, którego bała się Europa.
Do dziś w islamie istnieje kilka „świętych państw”, które swoje fundamenty opierają na rządach wywodzonych z religii. Chodzi tu o szyicki Iran, Arabię Saudyjską rządzoną przez radykalnych wahhabitów (saudyjski król ma w świecie muzułmańskim szczególne miejsce – to na jego ziemiach leży Mekka, święte miasto tej religii), a do niedawna także Afganistan talibów. W kilku innych państwach (np. w Egipcie) islamiści chcą stworzyć swoje rządy religijne, mniej lub bardziej przypominające demokrację. Dołączyło do nich niedawno Islamskie Państwo Iraku i Lewantu – płynny twór stworzony przez ekstremistycznych rebeliantów, którzy wywalczyli kawałem swojej ziemi na pograniczu Iraku i Syrii. Czy jednak jest szansa na to, by islam się zjednoczył? Choć ludzie Zachodu tego nie dostrzegają, paradoks polega na tym, że im silniejsze te pojedyncze „święte państwa”, tym uniwersalny, nowy, ogarniający wszelkich wyznawców Allaha „kalifat” nie ma jak istnieć.
Europa przed kilka wieków burzliwej historii mniej lub bardziej wyleczyła się z wizji tworzenia „świętych państwa”, skupiając się na zwyczajnej, ludzkiej uniwersalności swojej religii. Czy taki sam los czeka islam?
Tomasz Leszkowicz
'