Wykładowcy opadły ręce. Kadet dopuścił się czynu graniczącego z sabotażem, a przedstawiciel najwyższej kadry dowódczej się cieszy...
– Wołodia, przestań, do cholery! To poważna sprawa! – major powiedział „do cholery”, więc najwyraźniej reakcja pułkownika naprawdę go zdenerwowała. – Powiedz mi, co ja mam teraz robić?
Iwanow opanował się, lecz wyraz rozbawienia nie zniknął z jego twarzy.
– Nic, Boria. Po prostu nic nie rób. Gawlika biorę na siebie. Nie będzie ci już więcej psuł nerwów, obiecuję – wstał z fotela i podszedł do stylowego barku, stojącego po prawej stronie biurka. Otworzył, a oczom gościa ukazały się rzędy butelek z alkoholami najróżniejszych marek. – Napijesz się?
Było to pytanie prowokacyjne. Wszyscy wiedzieli, że major Litwinienko to zatwardziały abstynent.
– Dawaj.
– No, widzisz. Jeszcze będą z ciebie ludzie, Boria...
Iwanow wyciągnął dwie szklanki z grubym dnem i napełnił je w jednej czwartej prawdziwą szkocką whisky.
Życie w riazańskiej uczelni nabrało dla Adama zupełnie nowego wymiaru. Zajęcia teoretyczne na wykładach oraz szkolenie praktyczne, którym w jego wypadku zajął się osobiście pułkownik Iwanow, pochłonęły Polaka bez reszty, spychając wspomnienia z ojczystego kraju na dalszy plan. Szlifowanie diamentu, jaki dostrzegł w nim pułkownik już w Żaganiu, postępowało nader sprawnie. Misza, który na rozkaz przełożonych wprowadzał Gawlika w arkana strzelectwa wyborowego, nie krył zachwytu dla jego wojskowych talentów. Gawlik w lot chwytał wszelkie wskazówki i podpowiedzi, a jego umiejętności strzeleckie, choć wciąż nie mogące się równać z tymi, które wyróżniały Nikołajewa, budziły powszechny podziw i szacunek. Lata potu wylewanego na ćwiczeniach i setki godzin spędzonych w salach wykładowych w końcu przyniosły efekt. Adam otrzymał oficerskie szlify.
– No i jak tam samopoczucie, poruczniku Nikołajew? – spytał przyjaciela zaraz po oficjalnej promocji.
– Bardzo dobrze, poruczniku Gawlik. Powinieneś mi salutować, bo promocję dostałem parę minut wcześniej, niż ty.
– A paszoł won, poruczniku Nikołajew! Niech ci porucznik Kaługin salutuje. Dostał promocję najpóźniej.
Jak na zawołanie w pobliżu pojawił się Oleg Kaługin. Zauważył przyjaciół i ruszył w ich kierunku. Przez te lata stworzyli bardzo zgraną paczkę, do której należał także Kola Kuzniecow.
– Poruczniku Kaługin! – zawołał do niego Misza. – Dawaj, dawaj!
Oleg podniósł w górę rękę w uspokajającym geście, mitygując kolegę.
– I co, swołocz? Dochrapaliście się porucznika!
– zagadnął Oleg, śmiejąc się od ucha do ucha.
– No, my tak – odrzekł w tym samym tonie Adam. – Ale że tobie, cholero, dali, to nigdy nie zrozumiem…
Oleg w odpowiedzi walnął go w ramię, a Gawlik podniósł ręce, udając gotowego do walki.
– A słyszeliście już, gdzie nas rzucają? – spytał przyjaciół Kaługin.
– Nie – odpowiedział zaciekawiony Misza.
– Afganistan, Kandahar. 22. Brygada Powietrzno-Desantowa. Kuzniecow mi powiedział, bo przed chwilą gadał z Iwanowem.
– To wreszcie pokażemy mudżahedinom, kto tu rządzi! – wykrzyknął Misza z niezłomną wiarą w potęgę Armii Czerwonej, która ma takich synów jak on.
– Tak jest! Pokażemy! – zawtórował mu Oleg.
Adam zamyślił się, nie podzielając entuzjazmu kolegów. Koledzy tego nie dostrzegli, bo właśnie zbliżał się Kola Kuzniecow, więc żarty i docinki rozległy się na nowo.
ROZDZIAŁ XIII
Kandahar, Afganistan, rok 1986
Samolot transportowy Ił-14 po krótkim kołowaniu zatrzymał się na końcu pasa startowego.
– Tośmy dojechali – stwierdził Misza, z zaciekawieniem obserwując przez iluminator tętniącą życiem bazę.
Gawlik rzucił krótkie spojrzenie na obraz za oknem, który wyraźnie zafascynował jego towarzysza, ściągnął z półki plecak i wstał z fotela.
– Zbieraj się, Miszka, idziemy. Zdążysz się napatrzeć, i jeszcze będziesz rzygał tym widokiem.
– Coś ty taki zasrany optymista?
– Taki się urodziłem – odpowiedział Adam, odwracając się do Nikołajewa plecami.
Przerzucił plecak przez ramię i ruszył ku wyjściu z samolotu.
Wszędzie panował ruch. W kierunku granicy bazy jechał wóz pancerny, na którego pancerzu rozłożyło się ośmiu żołnierzy. Po chwili w powietrze wzbił się śmigłowiec, ruszając w ślad za pojazdem. Nieopodal przy niskich zabudowaniach krzątało się mnóstwo umundurowanych postaci. W stronę samolotu szła niewielka grupa żołnierzy – liczebnie podobna do nowo przybyłych. Różnili się jednak diametralnie od ubranych w schludne mundury wyjściowe oficerów, i ich podwładnych. Mundury żołnierzy były rozchełstane, a buty na wpół porozpinane. Szli niedbałym krokiem, wbijając wzrok w Adama i pozostałych. Gdy rozpoznali dystynkcje oficerskie, zatrzymali się, salutując zamaszyście, choć jednocześnie żaden z nich nie przyjął postawy zasadniczej. W ich z pozoru regulaminowych gestach można się było doszukać wszystkiego, tylko nie szacunku dla starszych stopniem. Gawlik i Nikołajew odruchowo podnieśli dwa palce do daszka czapki. Reakcja, jaką wywołali tym ruchem, była daleka do spodziewanej. Niechlujni żołnierze wybuchnęli gromkim śmiechem i ruszyli w stronę wejścia do samolotu. Wojna w Afganistanie już się dla nich skończyła. Żółtodzioby, nawet z oficerskimi szlifami, nie znaczyły dla nich więcej, niż afgański kurz.
– Co jest, kur..? – spytał retorycznie Nikołajew, zdumiony zachowaniem żołdaków.
– No, co? Mają nas zwyczajnie w dupie. Proste.
– Oficerów?!
– Widać wiedzą coś, czego my nie wiemy, a jak już się dowiemy, to... – Gawlik przerwał w połowie zdania.
Obok nich przejechała wojskowa ciężarówka
z odkrytą plandeką i zatrzymała się w pobliżu samolotu. Na pace siedziało czterech żołnierzy w polowych mundurach. Szybko zeskoczyli na ziemię i zaczęli ściągać ładunek. Czarne, plastikowe worki układali prostopadle do maszyny. W sumie było ich dziewięć. Zawartość worków nie pozostawiała wątpliwości. Dziewięciu synów rosyjskiej ziemi przyjeżdżając do Afganistanu popełniło niewybaczalny, śmiertelny w skutkach błąd. Czwórka szeregowców sprawnie wrzuciła ciała poległych do samolotu. Po chwili żołnierze wskoczyli na pakę i ciężarówka odjechała. Nikt nawet nie spojrzał na przyglądających im się oficerów.
– I co myślisz? – Nikołajew spojrzał na Gawlika.
– Wpadliśmy w gówno po szyję. Teraz trzeba uważać, żeby się w nim nie utopić, jak tamci w workach – odpowiedział Adam „filozoficznie”.
– Ty to jak coś powiesz, to nie wiadomo, czy się śmiać, czy płakać.
– Nie przejmuj się, Miszka. Ktoś przecież musi przeżyć tę wojnę, i może padnie na nas – Gawlik postanowił potraktować sytuację lekko.
– Idź, bo jak ci przypier... w ten durny polski łeb, to od razu dołączysz do tych „zaworkowanych”.
cdn
Marek Kędzierski – autor powieści sensacyjnych, które szybko zdobyły sobie rzesze wiernych fanów
'