----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

30 lipca 2014

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...
'

Tajne służby, agenci, wywiad, działalność agenturalna, szpiedzy, konfidenci i prowokatorzy są zawsze „wdzięcznym” tematem do rozbudzania ciekawości, snucia teorii spiskowych, budowania niewiarygodnych, ale w jakiś sposób możliwych i prawdopodobnych wątków składających się na akcje powieści szpiegowskich, sensacyjnych, thrillerów i kryminałów – jednym słowem idealnie wypełniają czytelnicze oczekiwania.

Dodatkowych smaków i kolorów przydaje takim tekstom walor dokumentalno-biograficzno-encyklopedyczny, a taki nadał swej książce Grzegorz Chlasta. Z jednej strony mamy bowiem świetnie skonstruowaną, wielowątkową, uwzględniającą różne punkty widzenia i różnych narratorów historię transformacji SB (Służby Bezpieczeństwa) w Urząd Ochrony Państwa po roku 1989, z drugiej bliskie poetyki dziennika czy pamiętnika, często bardzo osobiste, zapiski głównych postaci książki, którzy opowiadają o swej pracy w perspektywie swego osobistego, prywatnego życia, a także (co nadaje tekstowi dosyć wyjątkowy aspekt) swoich własnych przekonań i poglądów, często bardzo odległych od tych oficjalnie obowiązujących.

„Czterech” Grzegorza Chlasty nie jest jednakowoż w żaden sposób powieścią sensacyjną, mimo że można by ją tak czytać, z tego prostego powodu, że operuje faktami, a nie fikcją. Wszystko, co w niej jest opisane zdarzyło się i ma swe dokumentalne trwanie. Historie opowiedziane przez czterech opowiadających mogą różnić się czasem szczegółami, czy sposobem opisu, co nie zmienia ich statusu czy wiarygodności.

Jest czymś zupełnie niebywałym, iż wszyscy „Czterej” weszli w ten specyficzny i „mroczny” świat służb specjalnych bez zawodowego doświadczenia i takiegoż wyrobienia. Jak pisze Janina Paradowska, byli to raczej pacyfiści, poeci i anarchiści, aniżeli urzędnicy i to pracujący dla „specjalnych” instytucji państwowych.

Wojciech Brochwicz mówi o tym wprost zapytany o sposoby i metody weryfikacji pracowników tajnych służb, którą przeprowadzano w tym czasie:

„Nikt nie ustalał żadnych kryteriów. To wszystko była wolna amerykanka, dlatego dochodziło do kompromitujących błędów oraz nieszczęść. Wielu ludziom być może uczyniono na całe życie krzywdę, a kraj na tym stracił. Cały pomysł z weryfikacją od początku wydawał mi się niepoważny. Dużo prościej i czytelniej z prawnego punktu widzenia byłoby rozwiązać SB, co też uczyniono, i otworzyć nabór do nowej służby. Bez tego cyrku. Przecież mieliśmy dostęp do pełnej wiedzy. Można było każdego z kandydatów zgłaszających się do służby sprawdzić, prześwietlić, wysłuchać, bez takiego dziwacznego i, powiedziałbym, dyskusyjnego z prawnego punktu widzenia quasi-procesu. Niczemu to nie służyło. Ale tak sobie wymyślili posłowie, a my musieliśmy to wykonać (…)” /s.98/

Nigdy wcześniej nie byli pracownikami tego fragmentu biurokracji państwowej i to chyba jest najbardziej zadziwiający i interesujący wymiar tego doświadczenia w ich życiu, które wypracowało zupełnie nową i skuteczną strukturę tajnych służb w wolnej Polsce. Jak pisze Janina Paradowska w recenzji do książki Chlasty:

"Czterech", opowieść o narodzinach Urzędu Ochrony Państwa udziela odpowiedzi na  pytania, które przez lata były przedmiotem medialnych rozważań i elementem politycznych rozgrywek. Jest to jednak przede wszystkim opowieść o ludziach i ich życiowych niebanalnych doświadczeniach, którzy wzięli udział w jednej z największych i najtrudniejszych operacji budowy fundamentów demokratycznego państwa, jakim było przekształcenie prawie 25 -  tysięcznego aparatu represji, czyli Służby Bezpieczeństwa w niewielki Urząd Ochrony Państwa.   Autor, Grzegorz Chlasta określa ich jako pacyfistów, poetów, anarchistów. Bo tacy byli  Bartłomiej Sienkiewicz, Wojciech Brochwicz, Piotr Niemczyk i nieżyjący już Konstanty Miodowicz. Czterech spośród kilku, może kilkunastu, którzy w  1990 weszli do "jaskini smoka". Być może tylko tacy mogli porwać się na coś, co wydawało się niemożliwe, a stało się rzeczywistością. I dobrze, że po 25 latach zdecydowali się opowiedzieć historię budowania nowych służb specjalnych. Opowiadają historię pasjonującą i w dodatku  prawdziwą. Taką /z pierwszej  ręki/ o czasach, które w latach następnych podlegały wielkiej politycznej manipulacji”.

Skalę transformacji możemy dostrzec w niewielkim fragmencie wypowiedzi Sienkiewicza, gdy odpowiada on na elementarne pytania o strukturę SB. Jest to zresztą dosyć wstrząsający dla czytelnika moment, który rzuca inne światło na wiecznie żywe w polskiej historiografii stereotypy o narodzie, który można jedynie oceniać w kategoriach „złotego ptactwa”, a tu się nagle okazuje, że:

„kiedy na początku lat dziewięćdziesiątych weszliśmy do MSW, próbowaliśmy oszacować mniej więcej, ilu było agentów. Zachowała się dokładna liczba jednego z mniejszych miast wojewódzkich w Polsce, średnio uprzemysłowionego, trochę rolniczego – więc można było je potraktować w charakterze przykładu statystycznego. I na tej podstawie oszacowaliśmy wtedy, że w całej Polsce było 70 tysięcy agentów. Potem, wyniku prac IPN-u i już takiego systemowego podejścia, padały liczby bardzo zbliżone do naszego szacunku. Liczba zastraszająca, ale cel logiczny – pozyskiwanie agentów po to, żeby wiedzieć, co ludzie robili, robią i będą robić. Taka była istota tego aparatu represyjnego. Bo nie chodziło wyłącznie o wiedzę – chodziło także o zdolność reagowania, kiedy uznano to za niebezpieczne’. /s.18/

W książce zresztą możemy znaleźć wiele tego typu informacji, które dosyć drastycznie pozbawiają nas złudzeń, co do historiograficznego dogmatu o „niepokalanym” wymiarze polskiej historii i Polaków jako takich:

„Jeśli mówimy o nierozliczeniu PRL-u, nie mówimy o jakichś tam esbekach. Nierozliczenie poprzedniego systemu to problem z Wydziałem „S” i „D”. Tu, dokładnie w tych miejscach, znajduje się mroczne oblicze PRL-u.” /s.121/

Jak wyjaśnia wcześniej Bartłomiej Sienkiewicz, obie wspomniane formacje, czy też centrale „S” i „D” funkcjonujące w ramach SB:

„powinny zostać potraktowane jak Gestapo. Grupa „D”, to jest wydział Piotrowskiego, w Departamencie IV. No i grupa „S”, utworzona jako między departamentowa struktura – wypuszczana przeciwko opozycji, aby dezintegrować, prowokować; są pewne poszlaki, że również dokonywali morderstw. Oba te wydziały to była tajna bezpieka w służbie, a więc najlepsi, najbardziej sprawdzeni towarzysze z ochotniczego naboru, na ogół szkoleni w Moskwie, przewidziani do działań z założenia sprzecznych z obowiązującym prawem, kanalie do najbrudniejszej roboty. Po dwudziestu dwóch latach nawet się nie pochyliliśmy nad sprawą, nikt palcem nie ruszył, aby dowiedzieć się, kto był w jednej lub drugiej formacji do końca.”/s.120/

(kontynuacja w przyszłym tygodniu)

Książka dostępna w księgarni: www.domksiazki.com

Zbyszek Kruczalak



'

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor