To pytanie stawiają sobie Polacy już od 70 lat – pojawiło się one jeszcze w czasie walk w Warszawie przeciw Niemcom. Wydaje się, że mimo zdecydowanych stanowisk obydwu stron sporu na tak postawione pytanie nie będzie łatwo odpowiedzieć.
Przypomnijmy: Powstanie Warszawskie wybuchło 1 sierpnia i skapitulowało 2 października 1944 r. Wojskowo było skierowane przeciw Niemcom, politycznie zaś przeciw Związkowi Radzieckiemu. Celem dowództwa Armii Krajowej, które wywołało powstanie, było wyzwolenie Warszawy spod okupacji niemieckiej zanim do miasta wkroczy Armia Czerwona. Czyn ten miał pokazać, że w Polsce istnieją legalne władze i siły zbrojne, które mogłyby wystąpić wobec Sowietów jako gospodarze i uniemożliwić im zainstalowanie marionetkowego rządu nad Wisłą.
Efekt powstania? Klęska wojskowa i polityczna, od 150 do 200 tys. zabitych warszawiaków (w większości cywilów), rzezie zorganizowane przez Niemców i ich sojuszników w zdobytych dzielnicach, większość lewobrzeżnej części Warszawy w ruinie, trauma i poczucie klęski w społeczeństwie.
Czy było to potrzebne? Czy te wszystkie straty przyniosły efekt?
Obrońcy decyzji o wybuchu powstania wskazują na kilka jego efektów, które okazały się pozytywne. Po pierwsze, mówią, powstanie sprawiło, że Stalin nie podjął decyzji o włączeniu Polski do ZSRR jako „siedemnastej republiki”. Po drugie, zauważają, heroiczna walka Warszawy była „moralnym zwycięstwem” – pokazała, że Polacy dążą do wolności i są gotowi zrobić dla niej wiele. Udało się też nagłośnić podłość radzieckiego dyktatora, który z premedytacją nie udzielił Armii Krajowej autentycznej pomocy. Mit Polskiego Państwa Podziemnego i AK okazał się ważny w kolejnych pokoleniach, gdy Polacy znów walczyli (już nie zbrojnie) z reżimem komunistycznym.
No dobrze, ale czy „moralne zwycięstwo” jest warte ponad 100 tys. zabitych? - pytają krytycy powstania. Czy należało wywoływać walkę i tym samym robić przysługę Stalinowi, który rękoma Niemców zniszczył potężną organizację podziemną? Czy powinno się rozpoczynać zryw i liczyć na pomoc ZSRR nie mając z nim stosunków dyplomatycznych (zostały zerwane rok wcześniej) i wiedząc, że jest ono wrogie AK?
Odpowiedzią na „moralne zwycięstwo” są określania takie jak „ułańska bezmyślność”, „romantyczna głupota”, „bohaterszczyzna” czy „szarża z butelkami z benzyną na czołgi”. Krytycy nie zostawiają suchej nitki na dowództwie powstania nie tylko za jego efekty, ale również samo wykonanie – podstawowe błędy organizacyjne, brak przygotowań, wreszcie dyletanctwo wojskowe. O ile w wizji „bohaterskiej” Mały Powstaniec, jeden z mitów powstania, przedstawiany jest jako symbol poświęcenia „warszawskich dzieci”, o tyle dla sceptyków jest to dowód na zbrodniczość dowódców, którzy dopuścili do wysyłania dzieci co walki (warto przypomnieć, że poza szczególnymi sytuacjami, dzieci nie brały udziału w powstaniu z bronią w ręku – angażowane były raczej w zadania na tyłach).
Umiarkowani w krytyce pytają, czy nie można było przerwać powstania po kilku dniach (tak jak to zrobiono na Pradze), kiedy nie udało się osiągnąć sukcesu – wcześniejsza kapitulacja mogła uratować miasto od zniszczeń, a setki cywilów od śmierci w masakrach i pod bombami. Zdecydowani krytycy, nazywający powstanie „obłędem”, pytają o ogólną zasadność wybuchu walk, które skazane były na porażkę. Wielu z nich twierdzi, że należało odwołać rozkazy o powstaniu i przejść do konspiracji po to, by móc dalej stawiać zdecydowany opór Sowietom.
W dyskusji pojawiają się jednak jeszcze inne głosy, które zwracają uwagę na nastroje i ogólną kondycję Polaków latem 1944 r. Przypomnijmy, że minęło już pięć lat okupacji niemieckiej – okrutnej, wyczerpującej, w której zginęły miliony mieszkańców Polski (w tym trzy miliony żydowskiego pochodzenia), i w której biologiczne istnienie narodu polskiego stało się zagrożone. Sama Warszawa, miasto prawdopodobnie najbardziej niepokorne wobec okupanta, widziała przez te lata na własne oczy wiele zbrodni (zarówno uliczne łapanki i egzekucje, jak i likwidację getta żydowskiego), cierpiała głód i była upokarzana.
W tej atmosferze rosła żądza odwetu na Niemcach połączona z wiarą, że uda się ich wypędzić z Polski. W konspiracji wyrosło pokolenie młodych ludzi, którzy miesiącami ćwiczyli wojskowe umiejętności, by w najważniejszym momencie ruszyć do walki z Niemcami. Czuli swoją szansę tym bardziej widząc oddziały niemieckie, które przechodziły ze wschodu na zachód pokonane przez Armię Czerwoną.
Chęć czynu, odegrania się za okupację, wreszcie poczucia się wolnym i mającym wpływ na swoje życie – te uczucia targały młodymi ludźmi, którzy ruszyli 1 sierpnia do powstania. Potwierdza to wiele wspomnień. Czy dałoby się ich utrzymać w karbach, i tym samym przekreślić ich wielkie marzenia? Tego nie wiemy.
Dziś, po 70. latach wiemy bardzo wiele o tym, co wydarzyło się między lipcem a październikiem 1944 r. Łatwiej oceniać nam powstanie z pozycji realistycznych, z wiedzą jak to się wszystko skończyło i że wielka polityka wygrała z patriotycznym zapałem. Nie można jednak patrzeć na przeszłość z wyższością „człowieka współczesnego”. Wiemy o niej dużo, ale nie wiemy wszystkiego, w tym wielu najważniejszych rzeczy. Dlatego historia jest po części tajemnicą, o którą się kłócimy.
Tomasz Leszkowicz
'