Dla sieci McDonalds ostatnie miesiące nie były najlepsze. Przed główną siedzibą korporacji na przedmieściach Chicago odbywały się protesty grup domagających się podwyżki stawki godzinowej, skandal mięsny w Chinach obniżył nieco zyski sieci w Azji, przez co zagrożony jest tegoroczny zysk globalny. Dlatego poszukując nowych sposobów pozyskania klientów McDonalds eksperymentuje.
W Australii rozpoczęto dostarczanie posiłków do domu, a na Florydzie kierowcy zamawiający w systemie „drive thru” otrzymują wraz z rachunkiem do ręki stoper.
To na razie programy pilotażowe, ale w razie powodzenia (podwyższenia zysku) na pewno już wkrótce pojawią się w każdym punkcie sieci. Dostawy do domu tłumaczyć nie trzeba. Jeśli chodzi o odmierzanie czasu, to znacząco całego procesu nie przyśpiesza, wymaga jednak większej sprawności od pracowników. Na razie oferta obowiązuje tylko w dni powszednie w godzinach lunchu. Po zapłaceniu, wraz z rachunkiem klienci otrzymują do ręki stoper. Jeśli w ciągu 60 sekund nie pojawi się ich posiłek, następny posiłek jest na koszt firmy.
Takie pomysły promocyjne nikogo chyba nie dziwią. To dobry sposób na zwiększenie obrotu i przejęcia klientów od konkurencji. Największe sieci szybkiej obsługi walczą obecnie o porannych gości – coraz większa liczba Amerykanów rezygnuje ze śniadania w domu na rzecz szybkiej przekąski w drodze do pracy. Lunch jest wciąż najpopularniejszy, bo aż 34% obrotu tego typu firm to okres w godzinach 12 – 2 po południu.
Poza tym chodzi o odświeżenie dawnego hasła Domino`s Pizza – dostawa w 30 minut lub posiłek za darmo. Tym razem mamy 60 sekund.
Badania wykazują, że obsługa typu „drive thru” wydłuża się. Związane jest to między innymi z coraz dłuższym menu. Wiemy, że w ostatnich latach zakup posiłku bez wychodzenia z samochodu w sieciach szybkiej obsługi wydłużył się ze 173 sekund do 181. To czas, jaki zajmuje nam oczekiwanie w kolejce, zamówienie, zapłacenie i czekanie na posiłek.
RJ