----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

13 sierpnia 2014

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...
'

Już połowa sierpnia, a większość z nas jeszcze nie wyjechała na letni urlop. Nie wszyscy taki plan mieli, ale dla tych, którzy chcieliby skorzystać z ostatnich ciepłych dni proponuję dziś mini przewodnik po Ameryce. Będzie to właściwie część druga, bo w ubiegłym roku odwiedziliśmy wspólnie już kilka największych atrakcji Illinois i Wisconsin. Być może niektórzy pamiętają największą butelkę ketchupu, dwupiętrowy wychodek, czy kolonię białych wiewiórek. Mam nadzieję, że korzystacie Państwo z polecanych przeze mnie miejsc, bo to jedyny kraj, gdzie aż tak unikalne rzeczy można zobaczyć.

Oczywiście można wybrać się do zamorskich krajów i sfotografować na tle jakiegoś zabytku. Proszę jednak pamiętać, że większość Waszych znajomych już ma podobne zdjęcie i na pewno zamieścili je dawno na Facebooku.

Nie mają jednak fotki z Alexandrii w stanie Indiana. Tak jak Kraków ma Wieżę Mariacką i Wawel, podobnie Alexandria może poszczycić się dwiema atrakcjami. Są to dwie kule, obydwie dość dużej średnicy. Pierwsza składa się z włosów. Lata temu podczas awarii kanalizacji pracownicy deprtamentu oczyszczania miasta wyciągnęli z nich niespotykanych rozmiarów zator, właśnie taką kulę o wadze 400 funtów. Informacja na ten temat rozsławiła Aleksandrię do tego stopnia, że z różnych zakątków kraju, a nawet świata, przyjeżdżali ciekawi jej wyglądu.

Niestety, przez nieuwagę kula ta rozpadła się, czy też zgniła, szczegółów nie znam, i miasteczko pozostało bez największej atrakcji. Mieszkańcy stworzyli więc drugą, tym razem już celowo.  Replika znajduje się pod stałą opieką, wykorzystywana jest podczas różnego rodzaju świąt oraz parad i czczona na równi z lokalnym pastorem. Nie wiem, czy trafiła do Księgi rekordów Guinessa, ale jej koleżanka na pewno tak. W internecie można znaleźć certyfikat o tym świadczący. Ta druga kula to "dzieło" lokalnego malarza. Nie artysty, ale pokojowego. Zaczął on w 1977 roku z nudów malować piłkę do baseballa. Pokrył ja jedną warstwą. Gdy wyschła, pomalował drugi raz i kolejny. Potem wpadła mu w ręce puszka farby innego koloru i znów zaczął pokrywać nią piłkę. Robi to od trzydziestu kilku lat. Kula jest już prawie tak duża jak Fiat 500 i warstw farby na niej wciąż przybywa. Została zauważona przez świat i trafiła nawet do przewodnika turystycznego Roadside America. Za drobną opłatą można ją obejrzeć, porozmawiać z twórcą. Dla odwiedzających miasteczko przygotowało niezłą bazę noclegową, a frytki i jajka na kilka sposobów oferują lokalne zakłady gastronomiczne.

Podczas naszej podróży przez Amerykę możemy podziwiać parki narodowe, kaniony, czy fabrykę Boeinga w Everett. Jednak żadna wycieczka nie będzie udana, jeśli nie zatrzymamy się w Alliance w Nebrasce. Znajduje się tam Carhenge. Już wyjaśniam. Anglia ma słynne głazy ułożone w okrąg, czyli słynna budowlę megalityczną o nazwie Stonehenge. W cierpiącej na brak podobnych atrakcji Nebrasce stworzono coś podobnego, ale... ze starych samochodów. Ułożone są niemal identycznie jak głazy w Anglii, a do tego pomalowane są szarą farbą w sprayu! Nie wiem, jak można je podczas zwiedzania ominąć. Oczywiście nie mają tylu lat, co Stonehenge, ale jak na tutejsze warunki też są zabytkiem, bo pochodzą z 1987 roku.

Osoby zachwycone wizytą w Aleksandrii i tamtejszymi kulami na pewno ucieszy wiadomość, że jest jeszcze jedna do obejrzenia. Na początku ubiegłego wieku Francis R. Johnson z Minnesoty, przez 4 godziny dziennie w okresie 29 lat zwijał sznurek w kłębek. Z kłębka zrobiła się mała kula, potem średnia, następnie duża. Johnson chciał być posiadaczem największej na świecie. Prawie trzy dekady wypełnionych pracą poszło na marne, bo mieszkańcy Cawker City w Kansas w 1953 r. postanowili zrobić to samo. Ich "kłębek" waży 9 ton i składa się z 1,444 mil zrolowanego sznurka do snopowiązałki.

Na pewno nie tylko ja zauważyłem, że niemal wszystkie atrakcje, może z wyjątkiem białych wiewiórek, muszą w nazwie posiadać określenie "największa". Przepraszam, sprostowanie, jest to największa kolonia białych wiewiórek w Ameryce. Więc mamy też największy czajnik, największy rower, największy snopek. Dlatego pewnie zainteresuje nas coś, co największe nie jest, ale za to chyba najbardziej tajemnicze. Mieszkańcy Himalajów mają Yeti, na północy USA poszukiwany jest Big Foot, a na Florydzie Skunk Ape. Istnieją podobno dwa zdjęcia stwora, który ma 7 stóp wzrostu i jest podobny do dużej małpy, która śmierdzi. Niestety, zamieszkuje bagna, dodatkowo będące częścią niedostępnego rezerwatu. Jest jednak człowiek, który na legendzie zarabia pieniądze. W miasteczku Ochopee znajduje się instytut badań nad Małpą Skunksem. To taka drewniana buda, gdzie sprzedaje się pamiątki - gipsowy odlew stopy, garść kłaków. Miasteczko organizuje doroczny festiwal na cześć stwora o nazwie Skunktoberfest i wybiera Miss Skunk Ape. Jakie są kryteria dla kandydatek nie wiem i wiedzieć nie chcę.

Gdy już zwiedzimy te i podobne miejsca w Ameryce, możemy powrócić na wydeptane przez innych szlaki - wodospady Iguazu, Machu Picchu, Wielką Rafę Koralową, Wawel, Piramidy, Koloseum, czy wieżę Eiffla. Jednak nigdy do końca nie poznamy świata, jeśli nie zobaczymy domu zbudowanego z puszek po piwie w Teksasie. By się przed samym sobą usprawiedliwić i nie mieć wyrzutów sumienia za zmarnowany czas urlopu możemy zmieniając nieco powiedzenie Einsteina mówić sobie pod nosem "Można podróżować na dwa sposoby - tak jakby nic nie było atrakcją i tak, jakby atrakcją było wszystko".

Pomaga, nawet bardzo.

Miłego weekendu.

Rafał Jurak
rafal@infolinia.com



'

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor