----- Reklama -----

Rafal Wietoszko Insurance Agency

19 sierpnia 2014

Udostępnij znajomym:

'

W dalszej części projekcji do drugiego rzędu wszedł wysoki mężczyzna i zaczął się przeciskać w kierunku środka, nie zważając na pokrzykiwania niezadowolonych widzów, którym zasłaniał ekran. Gdy wreszcie zdołał podejść trochę bliżej, Polak rozpoznał jego rysy twarzy. Andriej Bułatow – Gruzin, którego poznał kilka miesięcy temu w bazie lotniczej – zatrzymał się w połowie przejścia, ewidentnie dając mu jakieś znaki. Adam nie miał zamiaru przerywać oglądania filmu, machnął więc ręką, próbując pozbyć się natręta.

– Siadaj albo wynocha! – krzyknął ktoś z sali.

– Co jest? Nie widzisz, że film oglądam? – powiedział wyraźnie niezadowolony Polak, gdy Bułatow w końcu przepchnął się bliżej.

– Później sobie pooglądasz. 120 kilometrów stąd mudżahednini zestrzelili śmigłowiec z Miszą i resztą. Lecimy ich szukać, więc rusz dupę.

– O, kur..! – zaklął Adam po polsku i zerwał się z krzesła.

Podczas lotu śmigłowcem bojowym Mi-24 nikt się nie odzywał. Szanse na uratowanie towarzyszy były minimalne, lecz chłopaki wiedziały, że muszą spróbować. Wszyscy rozumieli aż za dobrze, co to znaczy dostać się żywym w ręce mudżahedinów. Los, jaki czekał takich nieszczęśników, był naprawdę nie do pozazdroszczenia: powolna śmierć w straszliwych męczarniach. Jeśli uda się im jakoś ich odnaleźć, a nie będzie można ich uratować, to przynajmniej postarają się, by umarli godnie, po żołniersku. Oznaczało to strzelanie do towarzyszy broni, czasem najbliższych przyjaciół, lecz tylko w ten sposób mogli oszczędzić im wielogodzinnych cierpień, nieuchronnie kończących się śmiercią.

– Jest! – wykrzyknął nagle pilot, przerywając milczenie.

Wszyscy rzucili się do okien.

– Nie mam gdzie wylądować – stwierdził pilot. – Nie dam rady.

– Zejdź tak nisko, jak się da. Opuścimy się po linie, a ty wypiep... stąd. Jakiś skur... może się czaić się ze Stingerem. Wezwiemy cię przez radio – krzyknął do niego Adam.

 Śmigłowiec zszedł na kilkanaście metrów. Opuszczenie helikoptera odbyło się bardzo sprawnie i po chwili cała siódemka znalazła się na dole. Pilot natychmiast podniósł maszynę i odleciał na południe, w kierunku bazy. Żołnierze szybko dotarli do rozbitego śmigłowca, ale widok, który zastali, nie nastrajał optymistycznie: wokół maszyny porozrzucane były ciała żołnierzy batalionu zwiadowczego, z widocznymi ranami postrzałowymi.

Dwóch pilotów i trzech zwiadowców było w środku, najwidoczniej zginęli w chwili uderzenia helikoptera o ziemię. Jedenastu żołnierzy na zewnątrz dosięgły kule podstępnego i bezwzględnego wroga.

– Brakuje Martyniuka, Nikołajewa, Kafidowa i Kaługina – stwierdził Bułatow.

Stało się więc to, czego obawiali się najbardziej. Ich koledzy zostali wzięci żywcem przez mudżahedinów.

– Są ślady. Idziemy ich szukać – natychmiast zakomenderował Adam.

– W siódemkę na cały oddział? – próbował zaprotestować Gubenko, jeden z żołnierzy.

– W razie czego wezwiemy śmigłowiec i przynajmniej zaoszczędzimy chłopakom cierpień – uspokoił go Gawlik.

Mieli dużo szczęścia. Trzygodzinny szybki marsz po całkiem świeżych dla wprawionego oka śladach doprowadził ich do obozowiska wroga. Zatrzymali się w bezpiecznej odległości, za głazami, skąd mieli doskonały ogląd sytuacji. Na środku płaskiej doliny, otoczonej ze wszystkich stron skałami, zaczynało płonąć ognisko. Mimo wieczornej szarówki Adam i jego ludzie niemal przykleili się do głazów. Ich głównym sprzymierzeńcem miało być zaskoczenie.

– Będzie ze trzydziestu – wyszeptał Bułatow. – Trudno swołocz policzyć. Szlag wie, ilu jest za tymi głazami.

– Widzisz tamtych trzech koło ogniska? To chyba Amerykanie – odpowiedział Polak.

– Cholera! Faktycznie… – Rosjanin przyłożył lornetkę do oczu. Nieczęsto spotykali tu Amerykanów – kiedyś zastrzelili dwóch żołnierzy niemieckich i jednego francuskiego. Kto by wtedy pomyślał, że tyle lat po drugiej wojnie światowej żołnierz radziecki będzie na obcej ziemi walczył z Niemcami? – Popatrz na prawo, tam, pod skałami, gdzie ten krzaczek.

Polak ponownie spojrzał przez lornetkę. To, co zobaczył, obudziło w nim na moment agresję dzikiego zwierza żądnego krwi, lecz szybko opanował emocje i zaczął na zimno analizować sytuację. Sto metrów poniżej ich stanowiska widział wyraźnie czterech brakujących członków batalionu zwiadowczego. Co jakiś czas poruszali się nieznacznie, na ile pozwalały ciasne więzy. Niestety, żyli. Iwan Martyniuk miał wydłubane oczy, z ust obficie płynęła mu krew. Wyglądało na to, że ucięli mu też język. Opuszczone do kostek spodnie odkrywały miejsce, gdzie mężczyzna ma genitalia. Martyniuk ich już nie posiadał – zostały odcięte, a rana przypalona, by za szybko nie umarł z upływu krwi. Jeden z mudżahedinów i Amerykanin zaczęli właśnie obdzierać Saszę Kafidowa ze skóry na piersiach. Gdy zemdlał z bólu, amerykański żołnierz poszedł po wiadro z wodą, by go ocucić. Oleg Kaługin miał niewielkie nacięcie na brzuchu, przez które wyciągnięto mu jelita na całą długość i owinięto je wokół samotnego krzaka nieopodal. Inny mudżahedin, zachęcany przez drugiego Amerykanina, zabawiał się przypalając wnętrzności Kaługina zapalniczką. Do Adama i jego towarzyszy dochodziło jedynie stłumione wycie Olega i krzyki Saszy. Jęków Iwana nie było słychać. A Misza Nikołajew wciąż czekał na swoją kolej.

– Trzeba wezwać śmigłowiec – powiedział ściszonym głosem Bułatow.

– Nie, bo zrobi tu jatkę. Olegowi i Wani już nie pomożemy, ale Miszę i Saszkę trzeba wyciągnąć.

– O czym ty mówisz?! – Andriej nie wierzył własnym uszom. – Tam ich jest grubo ponad dwudziestu, może trzydziestu. Chcesz ich zaatakować? Chybaś oszalał!

– Nikogo nie będziecie atakować. Zajmiecie stanowiska ogniowe w tamtych pięciu miejscach. – Adam wskazał im punkty tworzące wydłużone półkole okalające obóz poniżej. – Strzelacie pojedynczo albo bardzo krótkimi seriami. Ja zejdę na dół, rozwalę paru gnoi i postaram się wrócić z chłopakami.

– Kur.., chyba ci odbiło! Poszatkują cię, jak tylko tam dojdziesz – Bułatow złapał się za głowę, słysząc, na jak idiotyczny pomysł wpadł zawsze przecież trzeźwo myślący Gawlik.

– Nie sądzę. Poza tym wasza w tym głowa, by im się nie udało.

Adam nie zamierzał dyskutować – decyzja już zapadła. Poza tym natura im sprzyjała, jako że zapadły egipskie ciemności, a zachmurzone niebo nie przepuszczało światła gwiazd.

– Jak usłyszycie albo zobaczycie, że wyeliminowałem pierwszego, to strzelacie do wszystkiego, co się rusza – powiedział Adam.

– Masz albo porządnie nasrane we łbie, albo jesteś bohaterem – powiedział w końcu Andriej i położył mu rękę na ramieniu.

– Nie, Andriusza. Jestem Polakiem. Po prostu – odpowiedział Gawlik i zniknął w nieprzeniknionych ciemnościach.

cdn

Marek Kędzierski – autor powieści sensacyjnych, które szybko zdobyły sobie rzesze wiernych fanów



'

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor