----- Reklama -----

Rafal Wietoszko Insurance Agency

19 sierpnia 2014

Udostępnij znajomym:

'

Publikujemy 90 część wykładów księdza profesora Józefa Tischnera

Pojęcie śmierci jest jednak co najmniej dwuznaczne. Podpada pod nie zarówno pojęcie umierania jak i pojęcie skonania, czyli śmierci właściwej. Umieranie jest procesem rozciągniętym w czasie, który towarzyszy być może człowiekowi od pierwszych chwil życia, natomiast skonanie jest zdarzeniem kończącym ten proces, obejmującym prawdopodobnie jedną chwilę czasowego trwania /niekiedy używamy wprawdzie tego terminu na określenie końcowego odcinka procesu umierania, ale jest to znaczenie, które pragnę wykluczyć/.

Różnica między umieraniem, a skonaniem obejmuje także sposób doświadczenia jednego i drugiego. Własne umieranie nie odsłania mi się wprost samo w sobie, lecz stanowi rodzaj wspólnego tła takich doznań i przeżyć jak starzenie się, groźba postępującej choroby, stany omdlenia, poczucie niebezpieczeństwa i tak dalej. Nie znaczy to jednak, by wymienione zjawiska i zjawiska do nich podobne odsłaniały nam proces własnego umierania w sposób jednoznaczny, a nade wszystko pewny. Sądzę, że gdyby nie /zewnętrzne/ doświadczenie cudzej śmierci, one byłyby bezsilne. Dopiero dzięki zespoleniu z zewnętrznym doświadczeniem śmierci, z tym że ktoś umarł, zdolne są odsłonić prawdę, że ja właściwie także umieram.

Tak zatem fenomen mojego umierania dany mi jest jako transcendentny (poza wymienionymi wyżej, a danymi bezpośrednio /oczywiście w szerokim znaczeniu/ fenomenami starzenia się, zagrożenia chorobą, poczuciem niebezpieczeństwa i tak dalej) – natomiast fenomen mojego skonania odsłania się jako umiejscowiony jeszcze głębiej, poza umieraniem, stanowiąc kres, a może nawet cel umierania. Dokonując pewnych uproszczeń powiem, że sposób pierwotnej prezentacji fenomenu umierania odznacza się transcendencją pierwszego stopnia, natomiast sposób pierwotnej prezentacji fenomenu skonania odznacza się transcendencją drugiego stopnia.

Podmiot poznający spogląda we własne umieranie i własne skonanie z perspektywy transcendencji pierwszego i drugiego stopnia. Jeszcze dalszymi stopniami transcendencji odznacza się umieranie kogoś drugiego, zwłaszcza postaci historycznej, do której mamy dostęp tylko poprzez dokumenty, jak na przykład Jezusa. Bez wątpienia deprecjonuje to wartość wyników poznawczych uzyskiwanych z tak odległych perspektyw. Ideałem jest zawsze bezpośrednie doświadczenie opisywanego faktu. Jest to jednak z wiadomych każdemu względów niemożliwe, trzeba zatem uznać za zadawalającą sytuację, w której faktycznie jesteśmy, a to z tego tylko powodu, że jest ona jedynie możliwa.

Człowiek jest jedyną istotą na świecie, która nie tylko po prostu umiera, ale która wie o tym, że umiera i dlatego może zająć jakąś postawę wobec śmierci. Człowiek może zamykać oczy na własną śmierć, może śmierci wybiegać na przeciw, może nadawać jej wybrane znaczenie i może wreszcie dokonywać metafizycznego rozstrzygnięcia odnośnie tego, co go czeka po śmierci. Metafizycznemu rozstrzygnięciu nigdy na ogół nie przysługuje absolutna pewność, stąd nawet w przypadku przeświadczenia o nieśmiertelności, śmierć człowieka jest pełna tragizmu i grozy.

Centralnym tematem niniejszego eseju jest koncepcja śmierci Jezusa. Niemniej jako przygotowanie do rozważania tej koncepcji stają przed nami zagadnienia sensu i znaczenia śmierci w ogóle. Sprawy uprawnień takiego czy innego metafizycznego rozstrzygnięcia tutaj nie dotykamy. I jeszcze jedna istotna uwaga:

ściśle ujmując naszą tematykę, wolałbym mówić raczej o fenomenie Jezusa i fenomenalnym znaczeniu jego śmierci, jak wyznacza je intencjonalnie tekst Ewangelii, aby w ten sposób stanąć ponad niekończącymi się sporami egzegetów i historyków na temat dokumentalnej wartości jej opisów. Niemniej dla  uznających historyczną wartość przekazów ewangelicznych opisy moje będą rzecz jasna opisami realnego Jezusa.

UMIERANIE I JEGO SENS

Śmierć jest przeciwieństwem życia. Umierają ludzie, w których kiedyś, niekiedy jeszcze przed chwilą, pulsowało życie. Są to inni ludzie, mogę jednak umrzeć ja sam. Gdy umierającym jest ktoś szczególnie mi bliski i gdy w jakimś momencie sam odczuwam własne umieranie, wtedy doświadczenie śmierci, mimo jej transcendencji, ma charakter uprzywilejowany.  Jest doświadczeniem osobistym, doskonałym, jeżeli raz jeszcze zgodzimy się, że doskonałe jest to, co dla podmiotu poznającego jest jedynie możliwe.

Spójrzmy na fenomenalną istotę śmierci w perspektywie dwóch takich /uprzywilejowanych/ doświadczeń, gdy umierającym lub umarłym jest ktoś bliski mi i gdy tym, któremu śmierć zagraża jestem ja sam, znajdujący się na przykład w stanie choroby.

R.M. Rilke zauważa trafnie:

„O śmierci wiedział, co wszystkim wiadomo:
Że nas zabiera i wtrąca w milczenie,
Lecz kiedy ona, nie wydarta z domu,
Nie, z jego oczu zdjęta cichym cieniem,
Odeszła między nieznajome mary
I kiedy czuł, że tam w umarłym kraju
Dziewczęcy uśmiech jej jak księżyc mają
I z jej dobroci biorą miary
Wtedy mu bliskie stały się mogiły…

Śmierć ukochanej doprowadza w podmiocie poznającym do zmiany obiegowej wiedzy o śmierci w osobistą, opartą na niepowtarzalnym doświadczeniu, świadomość śmierci. W momencie śmierci bliskiego uderza człowieka świadomość niczym nie dającej się zapełnić pustki. Pojęcie pustki, pisze Henri Bergson, rodzi się tutaj, gdy świadomość opóźniając się w stosunku do samej siebie, pozostaje przywiązana do wspomnienia stanu dawnego, chociaż już inny stan jest obecny. Jest ono porównaniem między tym, co jest, a tym, co mogłoby być, lub powinno być – słowem między pełnią a pełnią.

Znów jednak uwaga Bergsona wymaga korekty. Między dwoma /pełniami/ zachodzi dysonans, zgrzyt. Jedna z pełni prezentuje mi to, że /go nie ma/, druga, że /właśnie był/. Między pełną obecnością człowieka obok nas, a pełną obecnością ścian, powietrza, jego mebli bez człowieka, zjawia się bolesna sprzeczność. Bodaj najtrafniej wyrażają ten stan słowa /jego nie ma/. Słówko /nie ma/ ma tutaj nieco inne znaczenie, niż mogłoby mieć słówko /nie istnieje/. Jest w nim ukryty jakiś subtelny ładunek emocjonalny, ono jest w pełni tragedii, którą wszystkie inne słowa raczej fałszują niż odsłaniają. Kojarzy się z bezradnym rozłożeniem rąk, niesie ze sobą także doświadczenie szybko upływającego czasu, nie spotykane w innych sytuacjach. Słowa /nie istnieje/ oznaczają nicość – nieobecność obecności – natomiast słowa /nie ma go/ oznaczają próżnię – żywą obecność nieobecności.

Zbyszek Kruczalak



'

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor