Świat stojący u progu wojny pełen jest mniejszych i większych napięć, konfliktów i problemów będących tykającą bombą zegarową. Wiele z nich rozpoznajemy dopiero wtedy, gdy stanie się najgorsze. Inne od razu pokazują nam, że coś się stanie.
Co by się stało, gdybyśmy przenieśli się z roku 2014 do drugiej połowy lat 30. XX wieku? Czy te czasy są podobne? Czy tak jak i dzisiaj poczulibyśmy grozę zbliżającej się wojny? Jak wyglądała końcówka epoki znanej jako Międzywojnie?
Świat powoli, ale zdecydowanie się globalizował. Europa, choć podzieloną kordonami granic, wciąż była kolebką światowej kultury, a pośrednio także polityki. Jednocześnie zaś coraz mocniejsze więzi łączyły ją z Ameryką Północną, Dalekim Wschodem, a poprzez kolonie również z Afryką czy krajami Bliskiego Wschodu. Lata 30. to jeszcze ten czas, gdy w gronie największych miast świata znajdował się Londyn, Paryż czy Berlin, choć również Nowy York. O Szanghaju, Pekinie czy Tokio każdy być może słyszał, mało kto brał je wówczas na poważnie.
O tym, że świat stał się jedną wielką układanką, w której każdy element pasuje do innego, świadczył Wielki Kryzys, który wybuchł w 1929 r. Choć w drugiej połowie lat 30. świat wyszedł już z tamtej depresji, jej skutki były nadal widoczne. Występowały duże problemy przemysłowe, wieś ciągle wychodziła z zapaści, a ludzie próbowali wrócić do normalnego życia po utracie pracy czy egzystowaniu w biedzie. Skutki w myśleniu były równie wyraźne, co te widoczne w statystykach gospodarczych. Załamanie się rynków doprowadziło do destabilizacji społeczeństw, obniżenia poczucia bezpieczeństwa i zamętu wynikającego z bezrobocia, inflacji czy marazmu. Ekonomiści utracili wiarę w wolny rynek i zaufali interwencjonizmowi gospodarczemu – metodzie zakładającej, że udział państwa w gospodarkę może nie tylko pomóc wyjść z kryzysu, ale także przyśpieszyć modernizację zacofanych do tej pory krajów, wspomóc „skok w nowoczesność”.
Depresja gospodarcza skutkowała jednak także psychozą polityczną. Brak stabilności spowodował nie tylko utratę wiary w wolny rynek, ale również w demokrację. Ludzie sponiewierani kryzysem o wiele bardziej chcieli, by ster rządów przejął wódz o silnej ręce. Coś, co nazwano „osobowością autorytarną” – podatną na wpływy siły, wyrazistego przywództwa i masy – niezwykle rozwinęło się właśnie w dwudziestoleciu międzywojennym.
Wystarczy powiedzieć, że w latach 30. na wschód od Niemiec, Szwajcarii i Włoch był tylko jeden kraj, który zachował ustrój demokratyczny – Czechosłowacja. Nawet on jednak zmagał się z dużymi konfliktami wewnętrznymi, głównie z powodu licznych mniejszości narodowych. W innych krajach do władzy dochodziły zwyczajne dyktatury. Były wśród nich oczywiście totalitaryzmy – włoski, radziecki i niemiecki. Większość stanowiły jednak „zwyczajne”, nieco starodawne autorytaryzmy: skupione wokół przywódcy, ograniczające demokrację parlamentarną i wolność słowa oraz oddające władzę w państwie części elit politycznych (raczej nielewicowych, zwykle o mniejszym lub większym nastawieniu nacjonalistycznym) i wojsku. Przykładem takiej właśnie dyktatury była... Polska, w której rolę „wodza” sprawował najpierw Józef Piłsudski, a potem Edward Rydz-Śmigły i Ignacy Mościcki. To m.in. nad Wisłą, ale również na Węgrzech, w Jugosławii czy Rumunii, wprowadzono wszystkie rozwiązania, które doprowadziły do tego, że klasyczna demokracja została wyraźnie ograniczona.
Ale to nie znaczy, że Zachód Europy był bardziej spokojny. Tu również podwyższona temperatura polityki, pozostające w ofensywie faszyzm i komunizm oraz duże konflikty klasowe doprowadziły do większych problemów. Przykładem może być tu choćby Francja, która choć ważna w polityce międzynarodowej, była słaba wewnętrznie choćby z powodu politycznych podziałów, ale także traumy pierwszej wojny światowej, w której zginęły miliony młodych mężczyzn – pamięć o tamtej masakrze skutecznie osłabiało państwo kilkanaście lat po jej zakończeniu.
To, jak niespokojny był kontynent europejski, pokazała wojna domowa w Hiszpanii w latach 1936-1939. Jej przyczyną był głęboki konflikt wewnętrzny. Sukces wyborczy lewicy, często bardzo radykalnej i dążącej do dużych zmian społeczno-politycznych, wywołał opór prawicy, Kościoła i konserwatystów. Niestety, do tego konfliktu włączyły się siły zewnętrzne – faszystowskie Włochy i Niemcy Hitlera po stronie prawicy, oraz ZSRR po stronie lewicy. Sam konflikt, szeroko komentowany w całej Europie, wzbudzał radykalne emocje, zmuszał do opowiedzenia się po którejś stronie, rozogniał już i tak gorące głowy.
W takiej atmosferze do władzy doszedł Hitler, który wmówił Niemcom, że mogą rządzić Europą, poskromił wszystkich wrogów wewnętrznych, rozpoczął rasistowskie prześladowania Żydów, a potem, od 1936 r., zaczął naruszać wcześniejszy porządek międzynarodowy, od 1938 r. metodą pokojową, choć grożąc użyciem siły, dokonując podbojów Austrii i Czechosłowacji. To w takiej atmosferze Stalin nakręcał industrializację wpędzając swoich poddanych w biedę i głód, przeprowadzał czystki i szykował się do podbojów, które w kolejnych latach, po wielu przeszkodach, stworzą z ZSRR supermocarstwo.
Nie wiadomo, czy historia się powtarza. Każde czasy są inne. Warto jednak pamiętać, że głęboki kryzys, konflikt i chęć rządzenia światem łatwo doprowadzają do wybuchu wojny...
Tomasz Leszkowicz
'