W przypadku ludzi spożycie i wydzielane gazy nie mają większego znaczenia, choć mamy różne dopalacze, typu kapusta, czy ostra papryka. W porównaniu do takiej krowy wciąż jesteśmy małym szkodnikiem. Nasza indywidualna produkcja jest też niczym w porównaniu do samochodów, elektrowni, fabryk i podobnych punktów uzdatniania atmosfery.
Ponieważ nie jesteśmy w stanie sami zmniejszyć emisji gazów cieplarnianych, zgodnie z prawem silniejszego zmusimy do tego innych. W tym przypadku zwierzęta. Problem w tym, że krowy uznawane są za stworzenia pożyteczne, bo dla części ludzkości są źródłem protein i witaminy B12.Trzeba więc było znaleźć innych winowajców. Kilka lat temu zwrócono uwagę na rodzinę wielbłądowatych. Duże, roślinożerne, na pewno produkują dużo metanu.
W 2011 r. Australia przymierzała się do wybicia u siebie wszystkich dzikich wielbłądów, by oficjalnie poprawić stan środowiska. Nieoficjalnie chodziło o podwyższenie limitów zanieczyszczeń przyznawanych tamtejszym fabrykom. Każdy kraj ma jakiś tam limit, na który składa się wszystko - elektrownie, samochody, ludzie, bydło, zakłady przemysłowe i ogniska w lesie. Jeśli wybije się zwierzęta, to więcej jest dla ludzi i na ogniska. Całkiem jak z rezerwatami w Afryce. Im mniej słoni, tym większe osiedla mieszkaniowe można na ich terenie budować.
Wracając do Australii, to być może ktoś zastanawia się, skąd tam wielbłądy? Otóż te przyjazne i ciekawe stworzenia opanowały podobno ten kontynent już setki lat temu, gdy sprowadził je tam człowiek. Podobnie jak karp azjatycki w Ameryce, uciekła parka i po latach był ich milion.
Na szczęście do tej pory władze Australii nie dokonały tego masowego mordu, bo po pierwsze, badania nie wykazały niezbicie, iż pozbycie się wielbłądów polepszy świat; po drugie, większość mieszkańców wyraziła w tej sprawie odmienne zdanie od władz. Australia to w ogóle ciekawy kraj, bo zdanie mieszkańców ma dla tamtejszych władz znaczenie. Przynajmniej na razie.
Wielbłądom udało się jednak ocalić życie tylko na chwilę. Naukowcy postanowili niedawno sprawdzić, ile tych gazów tak naprawdę wydzielają zwierzęta należące do tej rodziny. Zbudowano więc specjalną komorę do badań, proszę wybaczyć, ale określenie "gazowa" samo się tu nasuwa. Było to szczelne pomieszczenie z setką czujników. Do wnętrza zagoniono pięć wielbłądów, pięć alpak oraz sześć lam, czyli przedstawicieli całej rodziny wielbłądowatych. Zwierzęta jadły, pierdziały, a naukowcy badali powietrze. Wnioski? Wielbłądowate wydzielają mniej gazów, niż krowy, bo mniej jedzą. Kropka.
Rząd Australii będzie musiał znaleźć inny sposób na ochronę środowiska i rodzimego przemysłu. Kiedy się nad tym zastanowimy, to musimy dojść do wniosku, że podobne próby mają na celu zachowanie naszego stylu życia. Dziko żyjące w Australii wielbłądy prawie zapłaciły życiem za możliwość ładowania przez nas iPodów, laptopów, i włączania światełek na choince. Głupi i okrutny pomysł zważywszy, że jedna elektrownia w tydzień wyprodukuje więcej gazów cieplarnianych, niż wszystkie wielbłądy świata przez rok.
Rozpalając grilla też powinnismy martwić się o klimat. W końcu w ten sposób również przyczyniamy się do końca świata. Jeśli pieczemy na nim steka, to zwiększamy zapotrzebowanie na wołowinę, zwiększając tym samym produkcję mięsa i metanu. Czemu na kozła ofiarnego niektórzy wybrali wielbłąda? Przecież jest ładniejszy i mądrzejszy od większości naukowców i polityków zasiadających w komisjach i rządach podobnych do australijskiego.
O tym, że świat jest jakiś dziwny nie musimy dowiadywać się z wiadomości dotyczących Antypodów. Wystarczy zajrzeć do Denver. Niedawno miał tam miejsce kulinarny festiwal o nazwie Hoofin`It. To czterodniowe spotkanie miłośników mięsa i jego producentów, czyli farmerów. Każdego dnia serwowane były potrawy z innego, parzystokopytnego stworzenia. A więc w czwartek były bizonki, w piątek baranki, w sobotę krówki, a w niedzielę świnki. Wśród sponsorów imprezy znalazło się kilka biznesów i organizacji zajmujących się hodowlą zwierząt i sprzedażą ich mięsa oraz ... Humane Society, czyli organizacja zajmująca się zwalczaniem okrucieństwa wobec zwierząt. Dziwne? No pewnie! Choć w pewnym stopniu rozumiem ich motywy. Otóż w przeciwieństwie do innych organizacji, typu Peta, czy osób stroniących od produktów mięsnych, typu weganie, Humane Society nie wierzy, że można zlikwidować konsumpcję produktów mięsnych. Przynajmniej nie w najbliższym czasie. Wkłada więc cały wysiłek w promowanie i egzekwowanie etycznego traktowania zwierząt, nawet tych, które trafią do rzeźni. Według mnie jest miejsce dla każdej tego typu organizacji, tych które działają doraźnie oraz tych, które wyznaczyły sobie nieco trudniejsze cele. Dlatego rozumiem oburzenie Peta na sponsorowanie imprezy przez Humane Society, a jednocześnie tej drugiej grupy nie potępiam za ten czyn. No chyba, że w przyszłym roku festiwal Hoofin`It potrwa pięć dni i w poniedziałek pojawią się w menu wielbłądy.
Skoro dziś tyle o zwierzętach, mięsie i środowisku, to pozwolę sobie na jeszcze jedną informację, która pewnie wiele osób zaskoczy. Otóż znany miliarder Bill Gates, posiada spore udziały w kalifornijskiej firmie Beyond Meat, starającej się znaleźć sposób na zastąpienie w naszej diecie protein pochodzenia zwierzęcego podobnym, masowo produkowanym wyrobem roślinnym.
Zastanawiam się, kto ma większe szanse na zmniejszenie emisji gazów cieplarnianych, władze Australii, czy Bill Gates? I kto przy okazji uratuje zwierzęta...
Miłego weekendu.