Afryka w powszechnej opinii międzynarodowej ma opinię „czarnej owcy”. Biedna, głodna, przeludniona, pogrążona w krwawych konfliktach, skłócona ze sobą. Bez optymizmu. Na dodatek, mogliby powiedzieć niektórzy, przenosi swoje problemy na zewnątrz – żąda pomocy humanitarnej, jednocześnie zaś miliony Afrykanów wędrują do „bogatego Zachodu”, tworząc tam wielkie skupiska biedy, przestępczości a nawet terroryzmu. A do tego jeszcze ta ebola.
Afryka to kraj piękny, pełen różnorodności i mniej lub bardziej ukrytych bogactw. To stąd w swoją długą podróż przez cały świat wyszedł człowiek. Dlaczego więc teraz ten kontynent kojarzy nam się tak źle? Spróbujmy odłożyć na chwilę pełne wyższości monologi euroatlantyckich pesymistów i odpowiedzieć na to pytanie.
Trzeba powiedzieć to jasno: tragedię Afryki w znacznym stopniu powodowali przybysze z zewnątrz – nieważne, czy byli to muzułmanie mieszkający na północ od Sahary czy też Europejczycy, którzy zaczęli na większą skalę pojawiać się na kontynencie od XV wieku. Pierwszą, największą tragedią, było niewolnictwo. Piszę o dwóch grupach przybyszów, ponieważ zarówno jedni, jak i drudzy, byli głównymi prowodyrami handlu ludźmi – pierwsi wywozili złapanych na północ, drudzy zaś za Atlantyk, na Karaiby i do obu Ameryk. Oczywiście, co trzeba też podkreślić, przy udziale samych mieszkańców Afryki.
Tragedia niewolnictwa nie polegała tylko na tragedii ludzi wywiezionych. Polowanie na ludzi dotykało też tych, którzy zostali – wszak najcenniejszym niewolnikiem nie jest słabeusz, który nie zdołał uciec, ale silny mężczyzna, zdolny do pracy fizycznej. Wyłapywanie najlepszych jednostek wpływało na stan ludności Afryki, która zmniejszała się, a jednocześnie pozbawiana była najwartościowszych elementów. Gdy dodać do tego problemy z klimatem – tropikalne warunki w dżungli i susze obszarów okołopustynnych – łatwiej zrozumieć, dlaczego kraj miał takie problemy w rozwoju, które skazały go na rządy Europejczyków.
Najpierw Portugalczycy, potem Hiszpanie i Holendrzy, na końcu zaś Anglicy, Francuzi, Belgowie i Niemcy zajmowali Afrykę powoli, przez kilka wieków. Najpierw zakładali porty, które miały służyć ich statkom w drodze do dalekich Indii. Później punkty handlowe do robienia interesów z tubylcami. Wreszcie zaczęli wchodzić w głąb, dążąc do zajęcia terytorium lub rozciągnięcia nad nim swojego protektoratu. Tego mniej lub bardziej krwawego podboju dokonywali przy pomocy misjonarzy i przedsiębiorców, osadników i żołnierzy, podróżników i awanturników. W efekcie pod koniec XIX wieku większość kontynentu była podzielona między kilka państw europejskich.
Ktoś powie: Europa przyniosła do Afryki zaczątki cywilizacji – nowoczesną medycynę, kulturę, religię chrześcijańską, przeprowadziła cenne inwestycje (budowa dróg czy kolei), wreszcie rozwinęła kontynent gospodarczo. To prawda, jednak patrzeć trzeba też na drugą stronę problemu – Afryka była dla Europy kolonią, którą eksploatowano gospodarczo, i to brutalnie. Afrykanom dawano często tylko tyle, ile było konieczne. Wiele mówi się o „brzemieniu białego człowieka” – moralnego obowiązku Anglików czy Francuzów, by nieść cywilizację na Czarny Ląd. Towarzyszył temu jednak okropny rasizm i pogarda wobec tubylców. A rządy nad nimi sprawowano starą metodą „dziel i rządź”, szczując jedne grupy na drugich.
Na przełomie lat 50. i 60. Afryka wybiła się na niepodległość. Wielka Brytania i Francja, główne państwa sprawujące na kontynencie rządy (mniejszymi i mniej ważnymi były Belgia i Portugalia), pod wpływem drugiej wojny światowej musiały pożegnać się ze swoimi imperiami kolonialnymi. Część państw uzyskała samodzielność w wyniku porozumienia z dawną metropolią, inne zostały pozostawione same sobie. Towarzyszył temu duży entuzjazm narodów Afryki. Jednak były i problemy – brak przygotowania do rządów czy konflikty etniczne. Te ostatnie były najbardziej istotne, bo w końcu w XIX wieku Afrykę dzielono na mapie i to prostymi liniami, rozbijając te same plemiona na różne kolonie, a potem państwa. Stąd też w wielu młodych krajach wybuchały konflikty między plemionami czy grupami etnicznymi.
W to wszystko wszedł Związek Radziecki i Stany Zjednoczone, które prowadziły ze sobą zimną wojnę i nie chciały pozwolić, by rywal zdobył jakiś ważny przyczółek. Stąd od lat 60. do początku 90. liczne wojny domowe, wspierane to przez jednych, to przez drugich. Cały szereg dyktatorów rządziło dzięki wsparciu dolarów lub rubli, a za ich władzą kryły się zbrodnie, zniszczenie i rozpacz. Kontynent pogrążył się w tragedii, której przyczyny leżały w dawnej kolonialnej przeszłości i zimnowojennej teraźniejszości.
Zdaniem ekspertów od lat 90. Afryka odradza się, chociaż ciągle występują tam liczne problemy – warto przypomnieć chociażby ludobójstwo w Rwandzie, spowodowane konfliktem dwóch przeciwstawnych grup etnicznych. Jest też głód, konflikty wewnętrzne, nienawiść religijna (spowodowana wpływami islamu) czy zwykła bieda.
Warto jednak nie spisywać Afryki na straty. Bo drzemie w niej niesamowita energia i wiara w lepszą przyszłość.
Tomasz Leszkowicz