Badania wykazały, że zbliżającymi się wyborami interesuje się około 15 proc. osób uprawnionych do głosowania.
To mniej więcej tyle, ilu członków liczą rodziny kandydatów oraz ich bliscy znajomi.
Jeśli do tego doliczymy pracowników działu marketingu w mediach to uzyskamy 16 procent. Muszą się oni tym interesować, bo tak jak dla handlowców żniwami są w święta, tak dla nich jest nimi okres kampanii wyborczych.
Do głosowania oczywiście uda się kolejne 5 proc. uprawnionych, którzy mieszkają blisko punktów wyborczych i akurat nie mają nic innego do roboty.
Następne 5 proc. będzie tam przez kogoś dowiezionych.
Około 10 proc. to osoby uważające głosowanie za swój obowiązek. Chwała im!
Jeszcze kilka procent robiących to przypadkowo - bo kolega wstąpił, a ja z nim. Bo żona kazała. Bo chyba kumpel pracuje w komisji...
W sumie uzbieramy nieco ponad 30, nooo...może 40 proc. wszystkich, którzy mogliby zagłosować.
Poświęcamy więcej czasu na wybór kostiumu przed Halloween (który zresztą przypomina wybory, bo wszyscy udają kogoś innego i pod fajną maską może kryć się jakaś niemiła gęba), a także planowanie usadzenia gości podczas zbliżającego się rodzinnego obiadu w Thanksgiving (pamiętamy oczywiście, by najgłośniej mówiące osoby umieszczać obok siebie i jak najdalej od telewizora, może dzięki temu usłyszymy komentarz podczas meczu).
Napięcie przedwyborcze to uczucie dawno wygasłe. Paradoksem jest, że zjadliwe komentarze pod kątem rządzących są coraz częstsze i coraz bardziej zajadłe. Końca kampanii wyborczej oczekujemy tylko z powodu powtarzalności się reklam. Wszystkich denerwują, a jednocześnie podświadomie wpływają na nasze wybory. Gdybyśmy głosowali, oczywiście.
Od lat powtarzające się hasła, programy, sposoby prezentacji. Podobne do siebie ogłoszenia polityczne, te same metody zdyskredytowania przeciwnika. Polityka jest z jednej strony pasjonująca, z drugiej niesamowicie nudna. Nic w niej nowego właściwie się nie dzieje, a poważniejsze zmiany przychodzą średnio raz na pół wieku.
Temat najbliższych, listopadowych wyborów, podobnie jak reklamy telewizyjne kandydatów, cieszą się u nas niewielką sympatią. Gorzej podchodzimy chyba tylko do reklam agencji ubezpieczeniowych, które w późnych godzinach nocnych, co chwilę przypominają o konieczności wykupienia polisy na życie, pozwalającej rodzinie pokryć koszty naszego pochówku.
Reklamy wyborcze, mimo, że tematycznie odmienne, wywołują podobną depresję. Niemal wszystkie pokazują ludzi złych, przekupnych, nieuczciwych, sprzedajnych, dwulicowych. Po ich obejrzeniu nie dziwię się ludziom głosującym wcześniej, którzy robią to tylko po to, by wyłączyć telewizor i spojrzeć w ekran ponownie dopiero po wyborach.
Kiedyś obawiano się, że wcześniejsze głosowanie może zaszkodzić w procesie demokratycznym. Bo co by było, gdyby kandydat po oddaniu przeze mnie wczesnego głosu okazał się oszustem, złym ojcem i mężem, nawet przestępcą?
W obecnych czasach nie ma tego problemu.
Głosujemy na kogo chcemy, nie ma to najmniejszego znaczenia, bo według reklam przedwyborczych wszyscy są źli, przekupni, nieuczciwi i dwulicowi....
Każdy bez wyjątku polityk starający się o urząd wspomina o lepszych szkołach, bezpiecznych ulicach, prawie do szczęścia i pracy dla każdego. Nawet jeśli urząd, o który walczy nie ma z tym nic wspólnego.
Głosujemy niemal bez przerwy. Na radnych, burmistrzów, sędziów okręgowych, gubernatora, prokuratora, szeryfów, władcę powiatu, członków jego rady.
Cały czas kogoś wybieramy na jakiś urząd. Za każdym razem nowy człowiek ma być lepszy, mądrzejszy, bardziej uczciwy i realizujący swe obietnice.
Tylko czemu jest coraz gorzej?
Podczas wyborów gubernatorskich oddawanych jest ponad 3 miliony głosów. Na stanowisko senatora podobnie. Dużo mniej musi otrzymać kandydat na urząd burmistrza, o czym powinniśmy pamiętać w lutym. W przypadku aldermanów pełniących jednocześnie funkcje radnych decyduje dzielnica. Czasem wygraną mogą zapewnić już dwa tysiące głosów, niekiedy trzeba ich uzbierać trzy razy więcej.
Wydawałoby się, że okresowa wymiana osób pełniących te funkcje powinna być dziecinnie prosta i nie musielibyśmy starać się o wprowadzanie limitu kadencji.
Więc czemu nie jest to prosta wymiana?
Bo większość z nas o czynnym udziale w wyborach nawet nie myśli. Po co, przecież mój głos nic nie da, przecież i tak wygra ten co zawsze; zimno, ciemno, deszcz pada, w telewizji jest fajny film.
Dla każdego z nas co innego jest w życiu najważniejsze. Co innego decyduje o sympatii wobec określonego człowieka, nawet polityka. Zróbmy więc listę najistotniejszych dla nas rzeczy, a następnie poszukajmy sami odpowiedzi na własne pytania. Nie korzystajmy z podstawianych nam pod nos zestawień, wyników sondaży, statystyk i niesprawdzonych zarzutów zawartych w pseudoreklamach, które tworzą często fanatycy polityczni.
Warto czasami przed oddaniem głosu w wyborach, tak jak podczas kupna różnych urządzeń, porównać osiągi, usterkowość i zaobserwowaną zgodność z reklamowanymi możliwościami. Kupmy raz coś sprawdzając sam produkt i jego funkcje, bez sugerowania się nazwą producenta.
Miłego weekendu.