Elektroniczne urządzenia do głosowania wzbudzają kontrowersje od momentu pojawienia się ich w komisjach wyborczych. Część wyborców po prostu nie lubi postępu, innym sprawia trudność obsługa dotykowych ekranów, niektórzy sugerują, że oprogramowaniem można manipulować i wpływać na wyniki. Część z nas zastanawia się też nad zadziwiającymi powiązaniami niektórych producentów tego sprzętu z politykami.
Czy je lubimy czy nie, urządzenia te pozostaną i już wkrótce stanowić będą standard podczas każdych wyborów. Jednak takie przypadki, jak opisany kilka dni temu w komisji wyborczej w Schaumburgu nie pomagają w oczyszczeniu maszyn z podejrzeń.
Wybory w Illinois już 4 listopada, jednak od minionego poniedziałku rozpoczęło się tzw. wczesne głosowanie. W niektórych punktach wyborczych można już teraz oddać głos na wybranych kandydatów.
Problem w tym, że przynajmniej w jednym przypadku było to utrudnione.
Jim Moynihan, republikański kandydat na stanowisko reprezentanta stanowego z 56 dystryktu postanowił z możliwości wcześniejszego głosowania skorzystać. Udał się więc do punktu w Schaumburg i stanął przed dotykowym ekranem maszyny. Mimo że klikał palcem we właściwe nazwisko - zwykle republikańskie - znaczek pojawiał się u demokratycznego polityka. Nawet wybierając siebie oddawał głos na swego przeciwnika.
"Próbowałem oddać na siebie głos, ale przy każdej próbie głos oddawałem na swego przeciwnika - mówi Moynihan - Można sobie wyobrazić moje zaskoczenie, kiedy podobna sytuacja powtórzyła się w kolejnych rubrykach. Klikałem w nazwisko republikańskie, a maszyna oddawała mój głos demokracie".
Zwrócił na to uwagę sędziom w komisji, którzy pozwolili mu zagłosować jeszcze raz na innej maszynie, która już poprawnie przyjmowała wszystkie dane.
Urządzenie zostało wycofane z użycia i poddane testom. Komisja wyborcza stwierdziła, że źle skalibrowany był ekran komputera, co wydaje się logicznym tłumaczeniem, bo zdarza się to w przypadku każdego ekranu dotykowego - choćby naszych smartfonów. Nie powinno mieć jednak miejsca w przypadku maszyny do głosowania.
Urządzenie to zostało wycofane z obiegu, ale pojawiły się głosy, że należałoby skontrolować wszystkie znajdujące się w lokalach wyborczych Illinois. Niektórzy podejrzewają, że problem może być znacznie poważniejszy, niż zła kalibracja dotykowego ekranu.
Na razie w mediach krajowych opisujących ten przypadek nikt nie mówi, że to działanie celowe, jednak przy okazji przypomina się wcześniejsze problemy z liczeniem głosów w powiecie Cook.
Jim Moynihan podzielił się swym doświadczeniem na Twitterze. Napisał tam: "Bądźcie ostrożni oddając głos w Illinois. Upewnijcie się, że głosujecie na właściwego kandydata".
Trudne początki
Maszyny do głosowania należy traktować jako usprawnienie procesu. Ich głównym zadaniem jest eliminacja ewentualnych ludzkich pomyłek podczas liczenia głosów lub celowych prób wpływania na wyniki wyborów. Oddawany głos jest zapisywany w centralnym komputerze, a wyniki trafiają bezpośrednio do głównej Komisji Wyborczej. Teoretycznie.
W praktyce bywa różnie. Kilka lat temu podczas wyborów w Illinois część maszyn utraciła internetowy kontakt z komputerem, więc pojedyncze twarde dyski (maszyna jest niczym innym, jak nieco poważniej wyglądającym komputerem) wiezione były samochodami do komisji, gdzie dopiero sumowano wyniki. Zdarzały się też przypadki błędów w oprogramowaniu lub wynikających z niewłaściwej obsługi.
W pierwszych latach wprowadzania maszyn do lokali wyborczych zwracano uwagę na brak agencji federalnej, która posiadałaby uprawnienia do pełnej kontroli przemysłu zajmującego się produkcją tych urządzeń. Każda firma tego typu zagwarantowane miała, iż postronna, a więc nie zatrudniona przez nią osoba, nie będzie miała dostępu do oprogramowania, gdyż zagrożone w ten sposób byłyby interesy firmy oraz jej tajemnica handlowa, czyli unikalność stworzonego przez nią oprogramowania. Po kilku latach i wprowadzeniu nowych przepisów sytuacja zmieniła się nieco, jednak producenci w dalszym ciągu mają dużą niezależność.
Mimo wolnego rynku firm, które posiadają umowę z rządem federalnym na zaopatrywanie komitetów wyborczych w te urządzenia nie ma wiele. Jeszcze kilka lat temu były tylko dwie - zajmujące się liczeniem niemal 80% elektronicznych głosów w całych Stanach Zjednoczonych. Były to Diebold oraz ES&S. Obydwie pochodziły ze stanu Ohio. Właściciel i szef firmy Diebold był podczas wyborów w 2004 roku wielkim zwolennikiem ponownego wyboru na to stanowisko prezydenta Busha. W jednym z wywiadów powiedział, że zrobi wszystko, co w jego mocy, by głosy elektorskie stanu Ohio przypadły właśnie temu politykowi. Wśród setek błędów, jakie wykryto w działaniu maszyn liczących podczas wyborów jeden szczególnie zainteresował dziennikarzy CNN. Okazało się, że w jednym z punktów w mieście Columbus, w stanie Ohio, jedna z maszyn sama z siebie dodała 3,900 głosów na jednego z kandydatów. Błąd wykryto, gdyż tylko 638 osób głosowało tego dnia w tym miejscu. Podczas prawyborów w maju 2004 roku, w powiecie Cuyahoga, również w stanie Ohio, porównano ze sobą wyniki głosowania ręcznego, maszynowego, za pomocą ekranów dotykowych i późniejsze papierowe wydruki całej operacji. Każdy wynik był inny. Election Science Institute, który zajmował się tym badaniem wyraził później opinię, iż poleganie wyłącznie na maszynach byłoby skalkulowanym ryzykiem. Zrezygnowano w tym powiecie z ich dalszego używania. Podobnie w Kalifornii. Po przeprowadzeniu testów i obliczeniu danych władze tego stanu zakazały używania na swoim terenie maszyn firmy Diebold.
Dlatego firma zmieniła nazwę, a następnie sprzedała konkurencji (Es&S) dział zajmujący się produkcją maszyn do głosowania. Na tę transakcję nie zgodził się jednak Departament Sprawiedliwości uznając, że taki monopol nie jest gwarantem bezpieczeństwa wyborów. Diebold został więc zakupiony przez kanadyjską firmę Dominion, która przeniosła się do Denver i jest drugim, obok ES&S, dostawcą maszyn wyborczych.
Każdy stan i powiat sam decyduje o wykorzystaniu elektronicznych maszyn w procesie głosowania. Wiele z takiej możliwości nie korzysta obawiając się błędów i kontrowersji. Każdy problem poddany został dokładnej kontroli i skorygowany.
Odpowiedzialne za nadzór systemów departamenty poczyniły niezbędne kroki, by system był niezawodny. Błędy w oprogramowaniu są nieustannie eliminowane. System jest podobno doskonały.
Po czym mamy 2014 r. i w wyniku niewłaściwej kalibracji ekranu dotykowego maszyna inaczej przydziela głosy. Zwłaszcza, że coraz częściej każda forma elektronicznego przekazywania informacji jest zagrożona. Świadczyć mogą o tym ostatnie kradzieże danych personalnych z wielkich instytucji finansowych. Specjaliści badający oprogramowanie maszyn do głosowania twierdzą, że do najlepszych i najbezpieczniejszych ono nie należy.
Kontrowersje na razie nie milkną.
RJ