Po raz kolejny opublikowano statystyki, z których wynika że podróżowanie samolotem jest znacznie bardziej bezpieczne od jazdy samochodem. Może nie w przeliczeniu na liczbę osób wybierających dany środek transportu, ale raczej ze względu na prawdopodobieństwo uczestniczenia w wypadku.
Wiadomości te cieszą, zwłaszcza gdy odczuwając lęk przed lotem ma się w perspektywie jakąś dalszą podróż na pokładzie najbardziej nawet przyjaznych linii. Z drugiej strony zamiast pocieszać się statystykami, można w ramach przygotowań do wyjazdu odciąć się od jakichkolwiek wiadomości. Całkowicie. Na przykład na rok wprowadzić cenzurę tego co czytamy, słuchamy i oglądamy.
W ten sposób zatrzemy nieco w pamięci wszelkie doniesienia dotyczące katastrof lotniczych. Bo jak się tu nie bać, kiedy jakakolwiek, najmniejsza nawet awaria samolotu opisywana jest na pierwszych stronach gazet i podawana w głównych wydaniach wieczornych wiadomości. Nigdy nie widziałem na pierwszej stronie informacji o wypadku drogowym. Gdyby się pojawiały tak często jak do nich dochodzi, nie byłoby innego tematu. Do samochodu nikt by nie wsiadł. Nie byłoby korków na drogach. Ceny benzyny spadłyby do poziomu pięciu centów.
Nasza wyobraźnia działa na wysokich obrotach sycąc się nie tylko nagłówkami, ale również słowami rozpoczynającymi każdą podróż:
- Witamy! Nasz samolot ma 4 wyjścia awaryjne. Proszę zlokalizować najbliższe i w razie wodowania kierować się wzdłuż czerwonych światełek, bo głównego oświetlenia prawdopodobnie nie będzie. Na polecenie pilota należy włożyć głowę między kolana. Maski tlenowe otwierają się tak, zakłada się je tak. kamizelki ratunkowe znajdują się pod siedzeniem... Życzymy przyjemnego lotu!
Raany, gdzie to wyjście?! Czemu tak daleko?? Jest kamizelka???
Zlikwidować należałoby te instrukcje dla poprawy samopoczucia podróżnych. Statystyki mówią też bowiem, że i tak nie wpłynie to znacząco na nasze zdrowie w razie wypadku. Poza tym zdecydowana większość pasażerów kompletnie je ignoruje zajęta wysyłaniem ostatnich wiadomości przez telefon i aktualizacją miejsca swego pobytu na Facebooku.
Porównując to do podróży samochodem wyobraźmy sobie, jak byśmy się czuli, gdyby za każdym razem przed ruszeniem z miejsca ktoś kontrolował nasze pasy i informował, co robić w razie utraty kontroli nad pojazdem, która z kolei może zakończyć się uderzeniem w drzewo, mur, inny samochód, ewentualnie wypadnięciem z widokowej przełęczy w górach...
Warto jeszcze zlikwidować informacje o wysokości przelotowej. Kiedy pewnego razu oderwałem wzrok od ekranu filmowego i spojrzałem na podawane z kokpitu informacje na ten temat, nagle straciłem całe zainteresowanie oglądaną bajką. Uświadomiłem sobie, że jestem kilka kilometrów nad ziemią i mam do dyspozycji kamizelkę ratunkową.
Odrywając się od telewizora dużo nie straciłem, bo bajka była jakaś dziwna. Krótka i strasznie grzeczna. Jak nie bajka. Dopiero później okazało się, że poddana została cenzurze. O ile w przypadku samolotów kontrola wiadomości jest konieczna, o tyle w przypadku bajek już chyba mniej. O tym, że zabrano się za niektóre dawne produkcje dla najmłodszych wiemy od dawna. Wycięto już sceny, w których główni bohaterowie palą, piją i przeklinają. Półgodzinny film sprzed 50 lat ma teraz 15 minut, bo jak wiemy strasznie dużo w bajkach dla dzieci było scen nieprzyzwoitych.
Kolejnym, naturalnym krokiem było wyeliminowanie obowiązujących w tamtych latach stereotypów dotyczących mniejszości. Dlatego z niektórych programów telewizyjnych zniknęła między innymi kreskówka Tom&Jerry. Ta o kocie i myszy. Gdy jakiś czas temu przeczytałem wiadomość na ten temat zastanawiałem się, czy zarzuty pod adresem tej bajki nie dotyczą przypadkiem kota. Bo może ktoś się obraził sugestią, iż mysz była od niego sprytniejsza. Jednak nie, chodziło o pojawiającą się od czasu postać ludzką, której właściwie nie widać zbyt dobrze, ale z koloru skóry, akcentu i wypowiadanych słów możemy domyślać się, że jest to prawdopodobnie czarna gospodyni. W latach 50. i nieco później w umieszczeniu tej postaci w kreskówce autorzy nie widzieli nic złego. Podobnie jak widzowie i krytyka. Filmy dostały kilka nominacji do Oscarów i chyba kilka statuetek. Na pewno otrzymały wiele innych nagród.
Jednak w ostatnich latach zaczęły następować zmiany. Gospodynię zaczęto z filmu wycinać i zastępować białą, szczupłą kobietą. Zmieniano też jej głos i wypowiedzi. Zrozumiałe jest, że w celu dalszego rozpowszechniania bajek Tom&Jerry musiano dokonać podobnych poprawek. Zmienia się wokół nas wszystko, więc na podobne stereotypy nie ma miejsca. Gdyby obecnie ktoś stworzył coś podobnego miałby murowany proces sądowy. Problem w tym, że nie wszystkim takie ingerowanie w klasykę się podoba. Podobnie było z kilkoma przerobionymi przez wydawców starymi książkami, filmami fabularnymi, czy nawet muzycznymi teledyskami. Niektórzy postanowili zrobić to jeszcze inaczej. W serwisach internetowych oferujących kreskówkę w wersji oryginalnej pojawiło się ostrzeżenie, że zawiera ona treści niewłaściwe dla dzisiejszych czasów i oglądamy ją na własne ryzyko. Napis ten wzbudził sporo krytyki. Znalazła się jednak grupa ludzi, która uznała to za najlepsze rozwiązanie. Skoro film nie może funkcjonować w obecnych czasach w wersji z lat 50. bo uznany może zostać za rasistowski, to mamy dwa wyjścia. Pociąć i wymienić część scen, lub dać w całości z ostrzeżeniem. Osobiście jestem za tym drugim rozwiązaniem. Czuję się na tyle dojrzały, że bajka o kocie i myszy sprzed pół wieku w wersji oryginalnej chyba mi nie zaszkodzi. Myślę też, że nie wpłynie zbyt negatywnie na rozwój nieco młodszych. Oczywiście będę musiał wytłumaczyć najmłodszym co to jest kanibalizm, do czego służyły kiedyś papierosy i dlaczego, och dlaczego, ta mysz tak leje kota po głowie!
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
rafal@infolinia.com