----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

30 października 2014

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...

Peter Godwin w „Strachu – ostatnich dniach Roberta Mugabe” przytacza niezwykle porównanie zestawiające doświadczenie autorytarnej przemocy, jakiej na co dzień doświadczają obywatele Zimbabwe ze zbrodniczą działalnością Sowietów w Polsce:

„Prezydent (Mugabe) obawia się, że gdyby ustąpił, padłby ofiarą tego, co Szona nazywają kudzorera pamavambo, sprawiedliwym odwetem, krwawą zemstą, na którą nie potrzeba zgody Hagi. Pod pretekstem drobnego problemu dysydenckiego, zdaniem niektórych zaaranżowanego, Mugabe zmiótł całe przywództwo partii Joshui Nkomo. Tragedia stała się dla ludu Ndebele tym, czym mord w Katyniu dla Polaków, podobna też była liczba ofiar: około dwudziestu tysięcy, choć w znacznie mniejszym społeczeństwie – dwa miliony w przypadku Ndebele i trzydzieści milionów w Polsce.

– Nie jest łatwo nazwać tę masakrę, tak była straszna – mówi Max. – Nawet podczas ostatnich wyborów nękano ofiary, więc ludzie nadal boja się mówić.” (s.287)

Fragment książki Godwina drastycznie, acz jednoznacznie pokazuje, że autorytaryzm nie zna granic, a metody „maltretowania” ludzi są generalnie podobne. Nie ma też w totalitarnym sposobie sprawowania władzy różnicy, czy też znaczenia czy zabija się jednego człowieka czy tysiące ludzi. W istocie liczy się tylko osiągniecie celu, czyli możliwość trwania u władzy. Co ciekawe wrogiem jest każdy, kto stoi na przeszkodzie ku temu celowi, nawet jeśli są to obywatele własnego kraju. Morduje się jednostkowo albo masowo, torturuje i katuje na wiele, często wyrafinowanych sposobów. Prym w tej dziedzinie wiodą o dziwo Europejczycy choć Afrykańczycy czy Azjaci nie pozostają wiele w tyle i nie są w tej kategorii ostatni.

W znakomitej powieści sensacyjno/biograficzno/historyczno/dokumentalnej zatytułowanej „Epigram na Stalina” jej autor, Robert Littel (ojciec Jonathana Littella, autora fenomenalnej powieści „Łaskawe”) przenosi nas w świat stalinowskiego autokratyzmu i metod, które uczyniły z Rosji sowieckiej przykładowy kraj bezwzględnego, często niebywale wyrafinowanego, totalitaryzmu. Znęcanie się nad ofiarami reżimu przybierało czasami formy najbardziej wystudiowanych technik i metod, których inkwizytorzy Sanctum officium mogliby się co najwyżej dopiero od nich uczyć.

„Epigram na Stalina” to niesamowita powieść o Rosji stalinowskiej, napisana przez Amerykanina ze świetnym wyczuciem systemu totalitarnego, niuansów i specyfiki rosyjskiej literatury oraz profetycznej roli rosyjskiej poezji. Dlaczego niesamowita? Ponieważ traktuje o rzeczach i sytuacjach nienowych w sposób intrygujący, a to jest trudne i wymaga świetnego warsztatu.

W końcu znamy te sprawy z Sołżenicyna, Szołochowa, Bułhakowa, Orwella i wielu innych autorów. Wiemy, że historia ma aspekty paranoiczne, że przez pomyłkę możemy znaleźć się w sytuacji nie do pozazdroszczenia, że absurdalne wydarzenia przeradzają się często w niewyobrażalne cierpienia ludzi spowodowane decyzjami jednego człowieka, dyktatora, często pomieszanego psychicznie.

Robert Littell kapitalnie potrafi te przeświadczenia wpisać w biografie Osipa i Nadieżdy Mandelsztamów, Anny Achmatowej, Borysa Pasternaka, Fikrita Szotmana, Nikołaja Własika, Zinaidy Zajcewej-Antonowej i wielu innych postaci rzeczywistych czy fikcyjnych, które tworzą okrutnie absurdalny, kompletnie poroniony świat stalinizmu Rosji lat trzydziestych ubiegłego wieku.

I wszystko byłoby w tej powieści łatwiejsze do zaakceptowania, gdyby nie fakt, że nie literackie ale rzeczywiste życie Mandelsztamów, Achmatowej czy Nikołaja Bucharina było w antycznym tego słowa znaczeniu – tragiczne. Nie było bowiem żadnego sposobu, żeby uniknąć ponoszenia konsekwencji wynikających z pomyłek historii – po prostu znaleźli się w historycznym zapętleniu bez wyjścia.

W „Epigramie na Stalina” tragedia pomyłek ma często wymiar komediowy i jakkolwiek trudno tu mówić o śmiechu do łez czy też do tak zwanego rozpuku, to Littell doskonale wykorzystał ten element w postaci Fikrita Szotmana, ciężarowca, któremu przeprano mózg, którego i tak zresztą miał chyba niewiele. Tragiczna postać jako żywo wpisująca się w motyw klaczy z „Folwarku zwierzęcego”.

Odniesień, cytatów i zapożyczeń jest tu zresztą znacznie więcej, bo mamy trochę z Gogola i z Dostojewskiego, a nade wszystko cudownie bułhakowskie przechodzenie przez ściany, lewitowanie i letargiczne śnienie Osipa Emiljewicza.

Stalin głęboko wierzył w moc literatury i poezji – chciał być unieśmiertelniony przez sztukę. Mandelsztam napisał o nim wiersz:

Żyjemy tu, nie czując pod stopami ziemi,
Nie słychać i na dziesięć kroków, co szepczemy,
A w półsłówkach, półrozmówkach naszych
Cień górala kremlowskiego straszy.
Palce tłuste jak czerwie, w grubą pięść układa,
Słowo mu z ust pudowym ciężarem upada.
Śmieją się karalusze wąsiska
I cholewa jak słońce rozbłyska.

Wokół niego hałastra cienkoszyich wodzów:
Bawi go tych usłużnych półludzików mozół.
Jeden łka, drugi czka, trzeci skrzeczy,
A on sam szturcha ich i złorzeczy.
I ukaz za ukazem kuje jak podkowę –
Temu w pysk, temu w kark, temu w brzuch, temu w głowę.
Miodem kapie każda nowa śmierć
Na szeroką osetyńską pierś.
Listopad 1933

Tylko słowa, tylko krótki, poetycki tekst, wiersz – a przecież skazał Mandelsztama na śmierć, bo dziwnym zrządzeniem losu właśnie słowa są największym zagrożeniem dla totalitaryzmu – może dlatego, że wodzowie, przywódcy i generałowie sami znają ich moc i dzięki umiejętnej nimi manipulacji trwają przy władzy.

(kontynuacja w przyszłym tygodniu)

Zbyszek Kruczalak

 



----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor