----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

13 listopada 2014

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...

„Stoimy tutaj w pobliżu Grobu Nieznanego Żoł­nierza. W dziejach Polski – dawnych i współczesnych – grób ten ma szczególne znaczenie. Szczególne uzasadnienie. Na iluż to miejscach ziemi ojczystej padał ten żołnierz? Na ilu to miejscach Europy i świata przemawiał swoją śmiercią, że nie może być Europy sprawiedliwej bez Polski niepodległej na jej mapie? Na ilu to polach walk świadczył o prawach człowieka, wpisanych głęboko w nienaruszalne prawa narodu, ginąc „za wolność naszą i waszą”? „Gdzie są ich gro­by, Polsko! Gdzie ich nie ma! Ty wiesz najlepiej – i Bóg wie na niebie!”

Przyklęknąłem przy tym grobie, wspólnie z Księdzem Prymasem, aby oddać cześć każdemu ziarnu, które – padając w ziemię i obumierając w niej, przynosi owoc. Czy to będzie ziarno krwi żołnierskiej przelanej na polu bitwy, czy ofiara męczeńska w obozach i więzieniach. Czy to będzie ziarno ciężkiej, codziennej pracy w pocie czoła na roli, przy warsztacie, w kopalni, w hutach i fabrykach. Czy to będzie ziarno miłości rodzicielskiej, która nie cofa się przed daniem życia nowemu człowiekowi i podejmuje cały trud wychowawczy. Czy to będzie ziarno pracy twórczej w uczelniach, instytutach, bibliotekach, na warsztatach narodowej kultury. Czy to będzie ziarno modlitwy i posługi przy chorych, cierpiących, opuszczonych. Czy to będzie ziarno samego cierpienia na łożach szpitalnych, w klinikach, sanatoriach, po do­mach: wszystko, co Polskę stanowi. To wszystko w tej Eucharystii ogarniam myślą i sercem, i włączam w tę jedną jedyną Najświętszą Ofiarę Chrystusa na placu Zwycięstwa.

I wołam ja, syn polskiej ziemi, a zarazem ja: Jan Paweł II, papież, wołam z całej głębi tego tysiąclecia, wołam w przeddzień święta Zesłania, wołam wraz z wami wszystkimi:

Niech zstąpi Duch Twój!
Niech zstąpi Duch Twój!
I odnowi oblicze ziemi.
Tej Ziemi!
Amen”.

– Ojciec się wścieknie – powiedział Mistrzu do siebie w zamyśleniu, gdy po raz kolejny i tym razem ostatni, przez tłum przetoczyła się burza oklasków.

– Co? – zainteresował się Adam, stojący najbliżej Mirka.

– Idę do seminarium. Na bank – odpowiedział.

– Ożeż ty! To się twój ojciec dopiero wkur...! – wymknęło się Adamowi.

Mistrzu spojrzał na niego z wyrzutem.

Gospodarz wrócił do gościa, niosąc drewniane kubki. Postawił przed nim jeden. Adam zajrzał ciekawie do środka.

– Co to jest?

– Jestem misjonarzem, odprawiam msze. A to służy mi za mszalne – uśmiechnął się smutno Mistrzu. – Przyszedłem do wioski w samą porę. Chciałeś zrobić straszną rzecz, człowieku. Odkąd przepadłeś w osiemdziesiątym pierwszym czy drugim, wszyscy często cię wspominali. Co się z tobą stało?

Adam siedział przez chwilę ze spuszczoną głową i wpatrywał się w zawartość kubka. Podniósł wzrok na człowieka, który jego, i nie tylko jego, w pewnym sensie wychowywał – i nie czuł wstydu. Nie ten adres i nie ta przeszłość. Nie odczuwał dumy ze swojego zajęcia, tym bardziej, że świadkiem jego działań był właśnie ten chłopak z podwórka, kiedyś tak przez nich szanowany i podziwiany.

– W osiemdziesiątym drugim – mruknął Adam.

– Co?

– Przepadłem w osiemdziesiątym drugim. Jak zatłukli Basię. Chciałem, żeby zawalił się na mnie świat. Ale się nie zawalił.

– Co ty mówisz? Basię? Tę, z którą się miałeś żenić? Nic nie wiedziałem. Wtedy byłem w szkole misyjnej. Od tego czasu byłem w Polsce parę razy, ale nikt nic mi nie powiedział. Przykro mi, stary...

Adam spojrzał na rozmówcę pustym wzrokiem.

– Od tego czasu jestem złym człowiekiem. Tylko to umiem – być złym człowiekiem. Najpierw szkolenie u Kwiatkowskiego, potem Specnaz, Afganistan. Amerykanie dokończyli dzieła, i zrobili ze mnie profesjonalnego żołnierza. Teraz jestem najemnikiem, podobno jednym z najlepszych. Bardzo dobrze płacą, a po­pyt na moje usługi jest ogromny. Właściwie już mógłbym przejść na emeryturę.

– A ci ludzie z tobą?

– Produkty zepsutego świata. John Mitford – Anglik, urodzony morderca, był w brytyjskich siłach specjalnych SAS, ale go wywalili za mordercze ciągoty. Jest naprawdę dobry i właściwie nie ma żadnych zahamowań. W naszym fachu to zaleta. Billy Dogan – Indianin z Ameryki Północnej, chyba z plemienia Irokezów. Podobno byli najwaleczniejsi. Amerykański komandos, spuścił łomot swojemu przełożonemu. Prawie zatłukł go na śmierć, bo ten nazwał go „parszywą czerwoną skórą”, i tak zakończył karierę w amerykańskiej armii. Znalazłem go w knajpie w Hondurasie. Ekspert w walce nożem, widziałem na własne oczy, jak zakłuł czterech żołnierzy rządowych, zanim ci zdołali sięgnąć po broń. Mówię ci, Mistrzu, było na co popatrzeć – Adam uśmiechnął się do wspomnień. – Jak trzeba kogoś pozbyć się po cichu, Billy jest niezastąpiony. Poza tym, jak to Indianin, doskonale strzela z łuku, co wbrew pozorom, czasem się bardzo przydaje. No i jest wybitnym specjalistą od materiałów wybuchowych. Mało kto może się z nim tu równać, super nabytek. Z Miszą Nikołajewem byliśmy razem w Afganistanie. Nieprawdopodobny snajper, nigdy nie chybia. Pewnego dnia wrócił z manewrów o dzień wcześniej. Zastał żonę w łóżku z najlepszym kumplem, który miał jej pomagać, jak go nie będzie. Rozwalił obydwoje. Synka zabrali mu do domu dziecka, a jego ścigają za morderstwo. Przygarnąłem człowieka po starej znajomości. Poza tym śmiesznie gra na bałałajce. Pozostali to też odchody tej ziemi, jak ja.

– Toś sobie towarzystwo zafundował... Ale nie wierzę, że jesteś złym człowiekiem, na tyle cię znam. Nie chcę wiedzieć nic więcej, ale będę się modlił, byś znalazł właściwą drogę.

– Będziesz się modlił? Do Boga? – Adam uś­mie­chnął się ironicznie. – Do tego Boga, który pozwala takim jak ja robić to, co robią? Bóg powinien natychmiast rozpieprzyć w drobny mak mnie i na przykład mojego towarzysza broni – Anglika. Pozwolił komuś zatłuc na śmierć Basię? Z całym szacunkiem, Mistrzu, ale coś ten twój Bóg marnie się stara. Ziemią rządzi szatan w postaci najemników, Majechy, którego się podobno podejrzewa o zabicie Basi, i wszelkiego innego ludzkiego gówna tego rodzaju. Nie rozśmieszaj mnie, Mistrzu.

– Ja wiem, że może to brzmi banalnie, ale Bóg cię kocha. Kocha też tego Majechę i wszystkich ludzi. Do tego stopnia, że dał im wolną wolę. Tyle tylko, że bardzo często źle z niej korzystają. Czasem pomaga zapobiegać skutkom naszych głupich poczynać. Tak jak dzisiaj, gdy przyprowadził mnie do tej wioski. Tak jest, Adam, czy tego chcesz, czy nie.

– Piękna teoria...

– To nie teoria. Naprawdę wierzę, że sam się kiedyś o tym przekonasz.

– Jeżeli jest Bóg, to pozwoli mi kiedyś odnaleźć zabójców Basi.

– Chęć zemsty jest najgorszym doradcą. Co ci to da? Przywrócisz Basię do życia? Znajdziesz ukojenie swojego bólu? Zapewniam cię, że nie.

– Wiesz, Mistrzu, tego dnia, gdy umarła, modliłem się szczerze i żarliwie w naszym kościele na Nowotki. Na kilka godzin wcześniej, zanim usłyszałem, że to koniec. Gdzie wtedy był Bóg? Nie mógł pozwolić jej żyć? Co ona zrobiła złego? Znałeś ją, była uosobieniem dobroci, serdeczności i ciepła. Po co była mu tam, u góry, potrzebna? Więcej się już nie modliłem i na pewno nie zamierzam. Po cholerę?

cdn

Marek Kędzierski – autor powieści sensacyjnych, które szybko zdobyły sobie rzesze wiernych fanów



----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor