----- Reklama -----

Rafal Wietoszko Insurance Agency

27 listopada 2014

Udostępnij znajomym:

– Chciałam z tobą porozmawiać, Aniu. Basi nie ma? – powiedziała Irena półgłosem.

Roszakowa spojrzała na koleżankę z pracy. Dopiero teraz zauważyła jej wyjątkowo poważny wyraz twarzy. Irena zwykle była pogodna, pełna optymizmu i często wręcz roześmiana. Lecz nie dzisiaj.

– Jest na górze. Coś się stało, Irenko? – zaniepokoiła się mama Basi i odruchowo położyła dłoń na przedramieniu gościa.

Kobieta spuściła wzrok na kopertę, którą cały czas kurczowo trzymała w dłoni. Położyła ją na blacie stołu i przesunęła w kierunku Anny.

– Dostałam dzisiaj list od syna. Pamiętasz, jest na misji w Sudanie. Masz, przeczytaj. Pisze nie tylko do mnie...

– Nie tylko do ciebie? – gospodyni w pierwszej chwili nie zrozumiała, o co chodzi. Była zaskoczona, spoglądała to na kopertę, to na rozmówczynię.

– Jest w nim coś, o czym powinnaś wiedzieć.

– Anna poderwała się, lecz Irena przytrzymała ją na miejscu. – Zostaw, ja zrobię. A ty czytaj, Aniu.

Roszakowa wzięła kopertę do ręki, ale nie wyjęła listu.

– Co tam jest? Jakieś złe wiadomości? – spytała lekko podenerwowana.

Ząbkowska napełniła dwie szklanki gorącą wodą i wrzuciła torebki herbaty ekspresowej. Postawiła naczynia na stole i usiadła naprzeciwko koleżanki. Popatrzyła na jej zmęczoną twarz.

– Nie wiem czy złe, czy dobre, to zależy. Chodzi o Adama Gawlika. On żyje. Mirek widział się z nim na misji.

– Żyje?! – Anna niemal krzyknęła.

– Tak. Przeczytaj list i wszystko będziesz wiedziała.

Roszakowa pośpiesznie otworzyła kopertę, rozłożyła papier i przebiegła wzrokiem treść pisma. Irena popijała gorącą herbatę. Po chwili Roszakowa podniosła wzrok znad kartki. Złożyła list, schowała z powrotem do koperty i podała koleżance. W milczeniu patrzyła na nią. Oczy jej się zaokrągliły, ukryła usta w dłoniach. Minęło kilka długich sekund, zanim opanowała emocje.

– Oni jutro z Andrzejem biorą ślub. Co mam jej powiedzieć? – spytała z rozpaczą w głosie. – Ona jest szczęśliwa. Nawet nie wiadomo, gdzie Adam teraz jest i czy w ogóle wróci. Mam jej zburzyć to, co sobie wreszcie poukładała? Teraz, kiedy w końcu doszła do siebie po tym wszystkim?

– Nie wiem, Aniu, nic ci nie potrafię poradzić. Przyszłam z tym do ciebie, nie do Basi. Tak mi zresztą Mirek polecił, sama czytałaś. Nie wiem, co zrobić. Przykro mi, że to właśnie dzisiaj, przed ich ślubem. Nie chciałam decydować za ciebie.

– Mówiłaś mężowi?

– Nie. Nic nie wie i nie widział listu. Weź go i zrób z nim, co zechcesz.

Obie utkwiły wzrok w leżącej między nimi białej kopercie, milcząc przez dobrą chwilę. Ciszę przerwał odgłos kroków na schodkach. Roszakowa zerwała się ze stołka, chwyciła list i schowała w kieszeni fartucha. Basia weszła do kuchni.

– O, dzień dobry, pani Irenko.

Dziewczyna promieniała. Anna miała rację – tak wyglądają osoby naprawdę szczęśliwe.

– Cześć, Basiu – odpowiedziała Irena, uśmiechając się nienaturalnie. Dziewczyna nie zwróciła na to uwagi, zbyt zaaferowana przygotowaniami do jutrzejszej uroczystości. – Jak tam nastroje? Jutro wielki dzień.

Basia spojrzała na koleżankę mamy i rozpromieniła się jeszcze bardziej.

– Pani Irenko, to będzie najpiękniejszy dzień w moim życiu. Jak miałabym się czuć?

Kobieta rzuciła matce dziewczyny pytające spojrzenie. Nie uszło to uwadze przyszłej panny młodej.

– Mamo, coś się stało?

Anna Roszak zamyślona wpatrywała się w córkę. Zaszkliły się jej oczy, po policzku spłynęła duża łza. Życie położyło na jej zmęczone barki kolejny ciężar.

ROZDZIAŁ XV

Północno-zachodni Azerbejdżan.
Cztery lata później

John Boyd wysiadł ze śmigłowca, a zaraz za nim wyskoczyło dwóch ochroniarzy. Pochylili się instynktownie, podmuch powietrza wytworzony przez wirujące śmigło rozwiewał im włosy i poły marynarek. Ubrani byli wyjątkowo dziwnie jak na rejon, w którym się znaleźli, jednak na tej wysokości nie było wielu ludzi, których mogłoby to zdumieć. Gdy oddalili się od maszyny na kilka metrów, pilot natychmiast poderwał helikopter i odleciał w kierunku widocznych w oddali gór Kaukazu. Mężczyźni ruszyli szybkim krokiem w stronę drewnianej chaty. Domostwo było pozbawione okien, a zamiast nich w ścianach z bali znajdowały się wysokie na ponad pół metra otwory biegnące prawie na całej ich długości, przez które mieszkańcy mogli kontrolować otoczenie. Tam, gdzie handluje się bronią, której w tym kraju było pełno jeszcze od czasów wojny afgańskiej, czujność ma swoje znaczenie. Tędy prowadził szlak przemytu broni i wysiłki rządu, by likwidować jej nielegalne składy, spełzały na niczym. Tu można było dostać nie tylko popularnego kałasznikowa, ale nawet pociski średniego zasięgu SS-X-14 „Scapegoat”. Handlarz mu­siał mieć oczy dookoła głowy, żeby przeżyć.

Na progu, po obu stronach wejścia stało trzech żołnierzy w mundurach polowych. Ich uzbrojenie stanowiły karabiny M-16 z doczepionymi granatnikami.

– Złóżcie broń – powiedział rozkazującym tonem prawie dwumetrowy Murzyn, wyglądający na dowód­cę strażników, i wskazał prowizoryczny stolik.

W odpowiedzi Boyd przechylił na bok głowę i rozłożył ręce.

– Myślałem, że jesteśmy wśród przyjaciół i sobie ufamy.

Na te słowa podkomendni Murzyna wzięli przybyszów na cel i przeładowali broń. Ochroniarze Boyda odruchowo sięgnęli za poły marynarek, choć doskonale zdawali sobie sprawę, że w starciu z tymi ludźmi, których wojna była chlebem powszednim, nie mieli żadnych szans. Poza tym nie wiedzieli, ilu żołnierzy mogło kryć się jeszcze wewnątrz chaty. Goryle rzucali ukradkowe spojrzenia na swojego szefa, prawnika najpotężniejszej rodziny mafijnej w Stanach. Ewidentnie nie uśmiechało im się ginąć za interesy mocodawców. Boyd w pojednawczym geście podniósł dłonie na wysokość ramion.

– Po co te nerwy? Przecież przyjechałem robić interesy z waszym bossem.

Kiwnął na ochroniarzy, a ci natychmiast wyciągnęli broń i położyli ją we wskazanym miejscu. Żołnierze jak na komendę opuścili karabiny i oparli je kolbami o biodro. Murzyn skinieniem palca wskazującego przywołał prawnika. Gdy ten podszedł, został zeskanowany ręcznym urządzeniem do wykrywania metalu.

– Wchodzisz sam – powiedział komandos stanowczym tonem.

– Jak to sam?! – oburzył się przybysz.

– Normalnie. Jesteś przecież wśród przyjaciół i przyjechałeś z bossem robić interesy. Po co ci ochrona?

Goryle Boyda nie zamierzali się stawiać. Ten zaciął usta i pchnął drzwi.

cdn

Marek Kędzierski – autor powieści sensacyjnych, które szybko zdobyły sobie rzesze wiernych fanów



----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor