----- Reklama -----

Rafal Wietoszko Insurance Agency

27 listopada 2014

Udostępnij znajomym:

Cały świat ogląda seriale, i to nie tylko sitcomy czy kryminały, ale także produkcje, których głównym tematem jest polityka, jak chociażby „Gra o tron” czy „House of Cards”. Widzów pociąga w nich intryga, nagłe zmiany, bezwzględność i wyrazistość postaci.

Często słyszy się, zwłaszcza w szkole, że historia jest nudna i składa się tylko z nikomu niepotrzebnych dat, postaci i wydarzeń, które trzeba zakuwać do klasówek. Im bardziej „zwykli ludzie” nie słuchają historyków, tym bardziej potrafią zainteresować się, gdy na ekrany kin wchodzi kolejna superprodukcja (np. o drugiej wojnie światowej), z wartką akcją, wyrazistymi bohaterami, pięknymi bohaterkami i efektami specjalnymi. Często nie mają one wiele wspólnego z rzeczywistością, jednak tak po prostu chce się je oglądać.

Jeszcze większą rewolucję wywołała w ostatnich latach nowa fala seriali telewizyjnych, nazywana przez niektórych znawców „drugą złotą erą seriali”. O ile do niedawna seriale sprowadzały się w większości do kina rodzinnego, opery mydlanej, komedii sytuacyjnego czy kilku sztandarowych typów fabuł (dzielny detektyw, film medyczny), o tyle w ostatnim czasie coś się zmieniło – zarówno w sitcomach, jak i produkcjach bardziej „poważnych”, dzięki możliwości nagrania wielogodzinnego sezonu, postawiono na głębsze zarysowanie postaci, szersze fabuły czy nawet specyficzną grę z widzem za pomocą zabawy chronologią czy postrzeganiem wydarzeń z ograniczonej tylko perspektywy. Pojawiły się też seriale, w których nie tylko chodzi o wartką akcję, wyrazistych bohaterów, przemoc czy seks. Musi być też intryga i coś, co ludzi fascynuje od wieków: polityka.

Wspomniani wcześniej narzekający na sposób mówienia o historii często zadają pytanie: dlaczego za pomocą dobrych, nowocześnie zrobionych seriali nie można opowiadać o historii i w ten sposób trafiać do masowego odbiorcy. Czasem przeszłość jest pretekstem do opowiedzenia historii o zepsuciu, krwi i goliźnie – przykład „Rodziny Borgiów” o renesansowych Włoszech z bardzo dobrym Jeremym Ironsem w roli wyrachowanego polityka, hedonisty, a przy okazji... papieża. Polacy wolą czytanki, z dobrymi, dzielnymi i pięknymi bohaterami i bardzo złymi wrogami – przykładem „Czasu Honoru”, który piszącego te słowa nigdy nie zainteresował, a który cieszy się jednak sporym zainteresowaniem, zaskarbiając przedstawionym w nim AK-owcom dużą popularność.

Można pytać: dlaczego historii nie opowiadać przy okazji serialowych fabuł. Można zadać też pytanie: dlaczego potrzebujemy wymyślonych postaci i wymysłów scenarzystów, skoro historia sama w sobie jest dobrym serialem. Wystarczy ją trochę lepiej opowiedzieć.

Nie wiem, czy Józefa Piłsudskiego można porównać do Franka Underwooda z „House of Cards”. Wielu kochających legendę „Dziadka” czy też „Marszałka” mogłoby się na takie porównanie obruszyć – jak to, przecież to nasz bohater! Mało kto uświadamia sobie jaka walka polityczna towarzyszyła odzyskiwaniu niepodległości. O bogactwie opcji politycznych pisałem w poprzednim tekście na łamach „Monitora”. Warto jednak uświadomić sobie, że Piłsudski był nie tylko „ojcem Ojczyzny”, ale także politykiem, który ponosił co chwilę porażki, sukcesy i chwytał okazje. Gdy w momencie wybuchu I wojny światowej chciał wywołać powstanie w zaborze rosyjskim okazało się, że przelicytował. Z dołka politycznego wyrwali go Niemcy. Współpracował z nimi, dowodził Legionami, stawiał na Niemców, a w momencie gdy to przestało się opłacać... po prostu postawił się i dał zamknąć się w więzieniu.

Gdy w listopadzie 1918 r. wrócił do Polski był postrzegany jako ten, który sprzeciwił się Niemcom, co przysparzało mu popularności. Nie przeszkadzało mu to jednak dalej robić z nimi interesów po to, by móc się od niego uwolnić. Przez całe życie zaś walczył ze swoim wielkim konkurentem – Romanem Dmowskim, z którym w kluczowym momencie na początku 1919 r. pogodził się dla dobra państwa, by niedługo potem wznowić wojenkę, którą najpierw przegrywał, a po zamachu majowym ostatecznie wygrał.

Polska historia ma też swoją „Grę o tron”. Świat Westeros zanurzony jest w głębokim średniowieczu. W Polsce osiem wieków temu też trwało rozbicie dzielnicowe, w którym Piastowie, rządzący różnymi częściami kraju, walczyli o jego zjednoczenie, albo chociaż o silną władzę. A więc truli się i mordowali, więzili swoich przeciwników po to, by wyłudzić na nich ustępstwa, zmieniali sojusze, walczyli z biskupami, którzy nakładali na nich publicznie ekskomuniki, sprowadzali na pomoc sąsiadów, i tak dalej... Brzmi znajomo?

Galeria postaci, które nadawałyby się do serialu o rozbiciu dzielnicowym, jest spora (wiele z nich ostatnio sportretowała w swoich dwóch powieściach Elżbieta Cherezińska). Jest dumny Przemysł II, który zostanie pierwszym królem po wielu latach. Jest rycerski, ale i przebiegły Henryk Probus z Wrocławia. Jest Bolesław Wstydliwy, święty i cnotliwy książę z Krakowa. Jest Leszek Biały, ostatni książę z którym liczyli się jego kuzyni, zamordowany... w łaźni. Jest Henryk Pobożny, któremu wszystko szło dobrze, ale zginął odpierając najazd Mongołów. Mamy nawet swojego karła (trudno powiedzieć, na ile podobnego do Tyriona Lanistera), którym jest... Władysław Łokietek, późniejszy zwycięzca polskiej „gry o tron” – niewysoki książę z małego księstwa, który dzięki szczęściu, waleczności i hartowi ducha wyszedł na swoje.

A więc w historii znaleźć można wiele historii jak z seriali. Wystarczy dobrze poszukać.

Tomasz Leszkowicz



----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor