----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

04 grudnia 2014

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...

Niedawne rozporządzenie prezydenta to dla ponad 5 milionów nieudokumentowanych imigrantów ochrona przed deportacją. Jest to dla nich również nadzieja na lepszą przyszłość. Jednocześnie polityka ekonomiczna obecnej administracji i progresywnego skrzydła partii demokratycznej niemal gwarantują, że ta sama grupa będzie musiała pokonać wiele trudnych przeszkód, by odnieść choćby częściowy sukces w społeczeństwie nie będącym w stanie zapewnić dobrobytu własnym obywatelom, nie mówiąc już o milionach często niewykwalifikowanych i posiadających tylko podstawowe wykształcenie przybyszów.

Większość polityków partii demokratycznej, a także sprzymierzonych z nią mediów, traktuje decyzję Baracka Obamy nie tylko jako spełnienie podstawowych potrzeb ludzkich, ale także jako zapewnienie sobie pomyślnej, politycznej przyszłości. W czasie, gdy coraz więcej białych wyborców przechodzi na stronę republikanów, najlepszym zabezpieczeniem interesów wyborczych partii demokratycznej jest jak najszybsza polaryzacja elektoratu pod kątem rasowym. Z politycznego punktu widzenia dekret prezydencki jest doskonałym posunięciem, pojawia się jednak pytanie: jaki los czeka przyszłych, nowych obywateli tego kraju?

W przeszłości, zwłaszcza w początkach XX w., każda fala emigracji do Stanów Zjednoczonych przynosiła korzyści zarówno przybyszom, jak i lokalnej ekonomii. Gwałtowny rozwój przemysłu gwarantował wszystkim zatrudnienie, nawet niewykształconym i nie posiadającym jakiegokolwiek przygotowania zawodowego. Wprowadzane w tamtym okresie rozwiązania socjalne, inwestycje w infrastrukturę, wreszcie powstanie związków zawodowych, dawało im szansę na szybkie pokonanie pierwszych szczebli drabiny społecznej, osiągnięcie pewnego standardu życia i zabezpieczenie potrzeb własnych i rodziny.

Podczas kolejnej fali emigracyjnej w latach 80. wciąż wysokie było zapotrzebowanie na nie zawsze wykształconych i nisko opłacanych robotników i utrzymywało się ono aż do początków niedawnej recesji. W tamtym okresie poszukiwane były również osoby do pracy w sektorze usług i w administracji tysięcy firm. Wraz z załamaniem rynku wszelkie budowy zostały wstrzymane przyczyniając się do gwałtownego wzrostu bezrobocia i zwiększenia wydatków na świadczenia socjalne. Niemal jednocześnie rozwój komunikacji i pojawienie się przenośnych terminali komputerowych pozwoliło na ograniczenie zatrudnienia w usługach. Tam gdzie jeszcze niedawno potrzbne było kilka osób do prowadzenia księgowości i przyjmowania zamówień, dziś wystarczy iPad z kilkoma aplikacjami.

Migracja do Stanów Zjednoczonych jest z roku na rok coraz mniejsza. Perspektywy ekonomiczne nie są już takie, jak przed laty, niepewna jest przyszłość. Wciąż jednak przybywają tu obywatele uboższych krajów i wraz z już przebywającymi nielegalnie w USA stanowią prawie 11 milionów. Około połowa dorosłych w tej grupie to osoby z podstawowym wykształceniem, podczas gdy wśród urodzonych tu obywateli odsetek ten stanowi 8 proc. Zaledwie 10 proc. imigrantów posiada choćby częściowe wykształcenie wyższe, gdy wśród obywateli osób takich jest trzy razy więcej.

Legalizacja, lub też droga do legalizacji, następuje w momencie bardzo trudnym dla amerykańskiej klasy pracującej. Aktywność zawodowa Amerykanów jest obecnie na najniższym poziomie od ponad 30 lat. Wiele pełnych etatów w związku z wprowadzonym niedawno Affordable Care Act zamienianych jest na etaty częściowe, pozwalające pracodawcom uniknąć dodatkowych kosztów. Do tego w branżach nie wymagających specjalnego przygotowania i wykształcenia coraz mniej jest dobrze płatnych zajęć. To wszystko sprawia, że coraz więcej osób nie stać na realizację podstawowych potrzeb własnych rodzin.

Niestety, ewentualna legalizacja milionów nieudokumentowanych imigrantów może przyczynić się do dalszego pogorszenia sytuacji części obywateli, zwłaszcza Latynosów i Afro-Amerykanów. Bezrobocie w tej drugiej grupie jest już w tej chwili dwa razy wyższe, niż w wśród białej części społeczeństwa. Mimo że czarni mieszkańcy USA dumni są z wyboru Baracka Obamy na najwyższe stanowisko w kraju, to w okresie jego prezydentury powoli tracą ekonomiczne korzyści uzyskane w okresie ostatnich trzech dekad.

Podobnie jest z Amerykanami pochodzenia latynoskiego. Mimo że w ostatnich kilkudziesięciu latach jako grupa poczynili olbrzymie postępy, to w ostatnim okresie zaczynają zostawać w tyle. Ubóstwo wśród latynoskich dzieci urodzonych w USA wzrosło z 27.5 proc. w 2007 r. do ponad 33 proc. w 2012. To aż o 1.7 mln. więcej dzieci żyjących poniżej minimum socjalnego.

Dlatego Latynosi i Afro-Amerykanie dochodzą powoli do wniosku, że ewentualna amnestia dla milionów osób może nie być dla nich najlepszym rozwiązaniem. Niedawne badanie sondażowe Pew Research wykazało, że nie tylko połowa białych obywateli, ale również dwie piąte czarnych i jedna trzecia Latynosów popiera zwiększenie liczby deportacji nieudokumentowanych imigrantów z USA. Osobne badanie na zlecenie The Wall Street Journal i NBC wykazało, że mniej niż połowa Latynosów popiera niedawne posunięcie prezydenta Obamy.

Zdecydowana większość imigrantów trafia do największych ośrodków miejskich. Tam na świadczenia socjalne wydaje się najwięcej, tam też najszybciej zaczyna brakować funduszy na te cele. Legalizacja pobytu kilku milionów osób sprawi, że walka o miejsca pracy i pomoc stanową będzie jeszcze większa. W Los Angeles sytuacja ta ma już miejsce. Lokalne agencje nie mają środków na zapewnienie pomocy obecnie jej potrzebującym. Ocenia się, że w razie legalizacji nieudokumentowanych mieszkańców, potrzeby miasta wzrosną o kolejne 190 milionów dolarów, bez jakiejkolwiek nadziei na federalne wsparcie.

Wielu ekonomistów uważa, że imigracyjne propozycje prezydenta muszą wiązać się z poważnymi zmianami w polityce gospodarczej państwa, zwłaszcza dotyczącymi największych ośrodków miejskich. Jednak na razie nic nie wskazuje, by zmiany takie miały się dokonać. Jednym z priorytetów obecnej administracji jest bowiem ochrona środowiska i przeciwdziałanie zmianom klimatycznym. To z kolei ogranicza rozwój przemysłu wydobywczego, a właśnie branża energetyczna mogłaby zapewnić setki tysięcy miejsc pracy niewykwalifikowanym robotnikom. Zatrudnienie przy wydobyciu ropy i gazu byłoby obecnie dla milionów imigrantów tym, czym na początku ubiegłego wieku był rozwój fabryk – szansą na asymilację, godziwy dochód i zabezpieczenie potrzeb rodziny.

Sprawę pogarsza jeszcze polityka kilku agencji federalnych, w tym departamentu Housing and Urban Development, które preferują gęstą zabudowę miejską zamiast rozbudowy przedmieść, co ogranicza inwestycje w nowe domy jednorodzinne i wpływa na zmniejszenie zatrudnienia przy ich budowie.

Co ciekawe, miasta gdzie najgłośniej nawoływano do zmiany przepisów i legalizacji pobytu milionów nieudokumentowanych imigrantów, to między innymi Nowy Jork, San Francisco, Los Angeles i Chicago, a więc miejsca najszybciej tracące miejsca pracy w przemyśle i spowalniające rozwój biznesu poprzez wysokie podatki, przepisy dotyczące ochrony środowiska, czy planowanie przestrzenne. Mimo dobrych intencji w miastach tych najlepiej widać rozwarstwienie społeczne – wynika z badań instytutu Brookings. Zarobki Latynosów i Afro-Amerykanów stanowią tam mniej, niż połowę dochodu białych pracowników. W miastach lepiej rozwiniętych ekonomicznie, takich jak Dallas, czy Houston, sytuacja tych grup nie jest idealna, ale znacznie lepsza. Zwykle ich dochód stanowi ponad 65 proc. zarobków białej części społeczeństwa.

Politycy i działacze pochodzenia latynoskiego popierają wszelkie działania na rzecz legalizacji nieudokumentowanych imigrantów. Czynią to z różnych powodów, często chodzi o pozyskanie wsparcia wyborców, w wielu przypadkach robią to z pobudek czysto ludzkich, chcąc pomóc niepewnym swego losu przybyszom spoza południowej granicy. Jednak działając na rzecz zmiany przepisów w dużym stopniu przyczyniają się do pogorszenia sytuacji ekonomicznej najuboższych, w znacznym stopniu tych samych ludzi, którym niosą pomoc.

Problem jest złożony i trudny dla zwolenników rozpatrywanej zmiany przepisów. Odkładając na bok prawne i konstytucyjne konsekwencje niedawnej decyzji prezydenta Obamy należy się zastanowić, czy ewentualna zmiana statusu pięciu milionów nieudokumentowanych imigrantów wpłynie na poziom życia obecnych obywateli. W wielu dobrze zarządzanych i kwitnących gospodarczo regionach kraju korzyści będą odczuwalne dla obydwu stron. Jednak stanach charakteryzujących się rozbudowanym systemem pomocy socjalnej, wysokim bezrobociem i dużą liczbą rodzin żyjących w granicach minimum socjalnego sytuacja może ulec pogorszeniu. Bo właśnie te miejsca wybiorą do życia imigranci, dla których brak legalnego zatrudnienia oznaczał będzie poszukiwanie programów pomocy.

Ubiegłoroczne badanie Heritage Foundation wykazało, że w razie wprowadzenia amnestii dla obecnych nieudokumentowanych imigrantów wzrosną wydatki z budżetu państwa. Po legalizacji pobytu wszystkich przebywających obecnie bez dokumentów osób wydatki na świadczenia socjalne podniosłyby się do 9.4 bln. dolarów. W tym samym czasie dochód z odprowadzanych podatków dochodowych tych osób wyniósłby 3 bln. dolarów. Różnica to 6.3 bln., którą ktoś musiałby pokryć.

Z drugiej strony badania te opierały się na pewnych założeniach, które niekoniecznie muszą się sprawdzić. Przekrój wiekowy i aktywność zawodowa wśród nieudokumentowanych imigrantów są inne, niż wśród obywateli USA.

Cato Institute podaje, że mniej niż 1 procent imigrantów przybyło tu w okresie ostatnich 5 lat, a większość przebywa w USA już od ponad dekady. Typowy nieudokumentowany imigrant to mężczyzna w wieku pomiędzy 18 a 39 lat, choć sporą liczbę stanowią kobiety i dzieci. Wraz z zaostrzaniem kontroli granic coraz większa liczba przybywających tu nielegalnie do pracy osób decyduje się na zamieszkanie. Co najmniej jeden rodzic dla około 8 proc. dzieci przychodzących na świat w USA jest nieudokumentowanym imigrantem. Jedna trzecia dorosłych z tej grupy ma urodzone tu, a więc będące obywatelem dziecko. Niemal wszyscy mężczyźni nie posiadający dokumentów pobytowych są zatrudnieni lub aktywnie poszukują pracy – około 94 proc. z nich jest aktywnych zawodowo. Nie ma w tym akurat nic dziwnego, większość z nich przybyła tu w nadziei na znalezienie pracy. W przypadku kobiet sytuacja wygląda inaczej. Znacznie większy odsetek w porównaniu do obywatelek USA nie ma zatrudnienia. Związane jest to jednak z faktem, że znacznie więcej z nich zajmuje się wychowaniem dzieci w sytuacji braku dostępu do federalnych i stanowych programów pomocy.

Na razie dekret prezydenta nie może być traktowany jako legalizacja pobytu, a tym bardziej amnestia dla milionów osób, choć w ten sposób oceniany jest przez republikańskich polityków. W tym momencie daje on 3 letnią ochronę przed deportacją i w nielicznych przypadkach szanse na uzyskanie stałego pobytu. W związku z tym wszystkie te wyliczenia stanowią raczej przestrogę na przyszłość, że bez zdecydowanych działań gospodarczych ewentualna amnestia może oznaczać wysokie koszty dla podatników. Przedstawione argumenty powinny być elementem dyskusji i być może wpłyną na zmiany w polityce prowadzonej przez władze federalne. Z różnych powodów Stany Zjednoczone nie powinny i nie są w stanie zamknąć swych granic. Brak jakichkolwiek działań imigracyjnych przynosi z roku na rok coraz gorsze rezultaty. Wzorując się na doświadczeniach z przeszłości i słuchając rad ekonomistów na legalizacji kraj może skorzystać. Warunkiem jest jednak zmiana polityki gospodarczej i socjalnej.

Na podst. The Daily Best, New Geography, Cato Institute, Washington Post, Forbes, oprac. Rafal Jurak



----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor