– Przyszedłem po zapłatę za akcję w Kongo – powiedział mężczyzna grobowym głosem.
Harris rzucił ukradkowe spojrzenie na Pratta. Widok broni wycelowanej w Polaka dodał mu otuchy. Słyszało się, że Gawlik potrafił wyjść z różnych opresji, ale mini-Uzi w rękach majora nie dawało mu tu żadnych szans.
– Miło, że wpadłeś – Harris całkowicie odzyskał rezon. – Podejrzewam, że moi ludzie na zewnątrz już nie żyją.
– Dobrze podejrzewasz...
– Szkoda, byli przydatni. Ale cóż, ty też już właściwie nie żyjesz.
Gawlik puścił ewidentną groźbę mimo uszu. John Boyd przyglądał się wydarzeniom z otwartymi ustami. Nie do końca rozumiał, co się tu dzieje, ale nie wstawał. Wiedział, że mogło to by się dla niego źle skończyć. Był prawnikiem, a nie żołnierzem.
– Wystawiłeś nas w Kongo. Odciąłeś łączność i naprowadziłeś na nas bandytów. Strzelali do nas jak do kaczek.
– Widzisz, Adam, taka była potrzeba chwili. To jest biznes. Niedobrze, że przeżyłeś.
Pratt tylko czekał na sygnał, by wykonać wyrok na Gawliku; wyrok, który zapadł już znacznie wcześniej. Harris kiwnął głową, dając tym samym przyzwolenie na egzekucję. Jednak nim padły śmiertelne dla Polaka strzały, z czubka głowy majora trysnęła czerwona fontanna i mężczyzna zwalił się ciężko na podłogę. Płynąca obficie z roztrzaskanej czaszki krew szybko tworzyła bordową kałużę.
– Jak widzisz, Tom, przeżyłem nie tylko ja. Misza Nikołajew też. Pamiętasz? On nigdy nie chybia. Nawet z takiej odległości jak tutaj, a to prawie dwa kilometry.
To, co pojawiło się w oczach Harrisa, to nie był lęk, lecz przerażenie na granicy histerii. Rzucił okiem na martwego Pratta i leżący obok niego pistolet maszynowy.
Nic z tego. Broń leżała za daleko.
– Posłuchaj... – głos uwiązł mu w gardle. Zaczął drżeć na całym ciele. – Ja tylko wykonywałem polecenie....
– To ty posłuchaj! – przerwał mu bezceremonialnie Gawlik. – W ciągu tygodnia wpłacisz na moje konto na Kajmanach coś w rodzaju odszkodowania. Powiedzmy, milion dolarów.
– Ile?! – wykrzyknął Harris. Wysokość kwoty, choć w jego sytuacji finansowej była „do przełknięcia”, na moment przesłoniła strach.
– Masz tydzień. Jak pieniędzy nie będzie, to cię znajdę i będziesz mnie błagał, bym pozwolił ci zapłacić, dwa razy tyle. Rozumiesz, gnojku?!
Harris doskonale sobie zdawał sprawę, że Gawlik z pewnością zrealizuje swoją groźbę, choćby miał na to poświęcić resztę życia. Nie zamierzał umierać dla miliona dolarów. Podjął decyzję: dokona przelewu przy pierwszej nadarzającej się okazji.
– Rozumiem – powiedział z pewną ulgą. Uratował skórę, a to w tej chwili było najważniejsze. – Będzie tak, jak mówisz.
– To dobrze. Poza tym zapomnij o moim istnieniu, a ja zapomnę o twoim i o całej waszej bandyckiej organizacji.
Uznawszy rozmowę za zakończoną, Adam podniósł pistolet maszynowy, który jeszcze przed chwilą był w rękach majora
i wyszedł z chaty. Jeszcze przez chwilę odprowadzali go wzrokiem, patrząc przez otwór okienny, jak trzymając za uzdę muła, szedł w dół wzniesienia, zanim ostatecznie zniknął im z oczu.
– To był właśnie...? – zaczął Boyd, choć w tej sytuacji pytanie to było co najmniej nie na miejscu.
Harris opadł ciężko na siedzenie.
– Tak, to właśnie był – odpowiedział z irytacją w głosie.
– Domyślam się, że akcja z jego udziałem raczej nie wchodzi w grę...
Rozmówca zgromił Boyda wzrokiem. To wystarczyło za całą odpowiedź.
Na śmigłowiec przyjdzie im poczekać jeszcze kilka godzin. Na pobliskim zboczu Misza Nikołajew złożył karabin snajperski do specjalnie spreparowanej walizki. Poprawił czapkę uszankę i zaczął schodzić. Na spotkanie z Gawlikiem dotrze w ciągu niespełna dwóch godzin.
Warszawa, Polska
Przez całą drogę do ministerstwa pułkownik Sławomir Pytlak myślał nad sposobami przekonania ministra obrony narodowej do swojego pomysłu, a plan miał wyjątkowo niekonwencjonalny. Tylko minister Kołodziej, jako bezpośredni zwierzchnik formacji sił specjalnych „Błyskawica”, był władny wyrazić zgodę na propozycję pułkownika. Miał nadzieję, że uda mu się przekonać go do swojej wizji stworzonej przez siebie jednostki, która powoli stawała się dumą polskiej armii, a której był jedynym twórcą i pierwszym dowódcą. Dlatego jej rozwój szczególnie leżał mu na sercu.
Sekretarka ministra obrony była osobą dość już zaawansowaną wiekiem, lecz o całkiem miłej powierzchowności. Pytlak słyszał gdzieś, że w dzisiejszych czasach wciąż mało kto zdaje sobie sprawę, jak ważną rolę spełnia taka często niedoceniana osoba. A młody wiek i uroda rzadko idą w parze z doświadczeniem i kompetencjami. Jak widać minister umiał dobierać sobie pracowników, o ile była to w ogóle jego decyzja. Z politykami różnie przecież bywa.
– Dzień dobry, panie pułkowniku – sekretarka wstała na powitanie. – Minister zaraz pana przyjmie. Proszę spocząć na chwilę.
– Dziękuję – odpowiedział pułkownik, siadając w wygodnym fotelu.
Sekretarka wzięła tymczasem teczkę z dokumentami wymagającymi podpisu zwierzchnika i wśliznęła się do jego gabinetu. Minutę później drzwi otworzyły się ponownie.
– Minister pana oczekuje, pułkowniku – powiedziała zapraszająco, wskazując wejście.
Pytlak był zawsze pełen podziwu, jak gustownie urządzone są gabinety najwyższych władz w państwie. Gabinet ministra nie należał tutaj do wyjątków. W końcu pracowali nad tym, jakby nie było, najlepsi specjaliści w kraju. Wiadomo przecież, że zlecenie z ministerstwa miało swój prestiż.
cdn.
Marek Kędzierski - autor powieści sensacyjnych, które szybko zdobyły sobie rzesze wiernych fanów