----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

18 grudnia 2014

Udostępnij znajomym:

„Kiedy zaczniesz patrzeć na świat przez pryzmat ideologii, jesteś skończony. Żadna rzeczywistość nie wpasuje się w żadną ideologię. Życie jest bogatsze. Dlatego też ludzie ciągle poszukują znaczenia życia. A życie nie ma znaczenia, nie może mieć znaczenia, bo znaczenie jest formułą, znaczenie jest czymś, co jest sensowne dla umysłu. Zawsze skoro tylko wyławiasz sens z rzeczywistości, napotykasz coś, co sens ten niszczy. Znaczenie może być odnalezione tylko wówczas, gdy poza nie wykroczysz. Życie nabiera sensu, kiedy patrzysz na nie jako na tajemnicę, której sens umyka konceptualizującemu umysłowi”. (s.157, Przebudzenie)

De Mello drastycznie pozbawia nas tym samym złudzeń, co do bezkrytycznej wiary w kartezjańskie przekonanie, że wszystko jest i ma sens, tylko wtedy, gdy JA myślę (albo mówiąc trochę inaczej – to, że jestem, bo myślę nie implikuje jeszcze wcale istnienia sensownego). Trudno nam jakkolwiek wyobrazić sobie jakkolwiek sensowne istnienie bez myślenia, szczególnie myślenia krytycznego, czy też wątpiącego, biorąc pod uwagę prosty fakt, iż wiemy co najwyżej to, że nic nie wiemy (o ile oczywiście jesteśmy w stanie się do tego przyznać). Nie zmienia to faktu, że świadomość własnego JA pozwala nam, mniej lub bardziej dokładnie, lokalizować siebie, jako istotę istniejącą. Bez tej świadomości możemy wprawdzie fizykalnie istnieć, ale co nam z tego, skoro nawet o tym nie wiemy (tak, jak to ma miejsce w wielu przypadkach wyłączenia funkcjonowania mózgu).

Ojciec de Mello zbliża się tu niesłychanie to tego, co stwierdził Marcel Messing w cudownych rozważaniach zatytułowanych „Bezdrożny ląd, płynąc jak woda”. Pisze tam, iż:

„ myślenie jest niekończącym się zajęciem. Wielcy myśliciele zachodniej cywilizacji utrzymywali nawet, że istniejemy, ponieważ myślimy /Myślę, więc jestem/. W tradycji Wschodu często stwierdza się coś zupełnie przeciwnego - /Ponieważ nie myślę, dlatego jestem/. Odrębne JA pojawia się, kiedy rozpoczyna się proces myślenia. Pod nieobecność myślenia jest tylko nieskończona przestrzeń, wszechświadomość, istnienie bez JA. Myślenie stwarza podział. Rozszczepia świat na podmiot i przedmiot, dobro i zło, wysoko i nisko, Boga i człowieka, na światło i ciemność. Lecz jak perły naszyjnika połączone są jedną nicią, tak wielość rzeczy tego świata przesycona jest tylko jedną świadomością. Spożywając bezustannie z drzewa poznania, myśliciel utracił swoją niewinność i prostotę. Uważa siebie za nadzwyczaj mądrego i wierzy, że wszystko w życiu, nawet misterium, można mocą intelektu poddać analizie, zweryfikować i wyjaśnić. Analityczne myślenie przypomina obieranie cebuli. Już po krótkim czasie stoi się z ręką pełną łupin i łzami w oczach…” (26/27)

I cokolwiek i jakkolwiek o tym będziemy sądzić i na ten temat uważać, to nie zmienia to faktu, że cebula będzie ważnym warzywem uprawianym między innymi przez wspomnianą i cytowaną tu tytułową Lalę, bohaterkę powieści Jacka Dehnela, która z uprawiania ogrodu, głównie zresztą kwiatowego, a nie warzywnego, czyni warunek sine qua non sensu swego istnienia wbrew wszystkiemu, a głównie wbrew poronionej i bezmyślnej historii, niszczącej i demolującej pozornie utrwalony porządek.

Co ciekawe, a czego w powieści Dehnela nie widać i nie słychać, historia niszczycielką życia jest, ale jakby sama z siebie i tylko i wyłącznie. Dziwnym zrządzeniem wielu okoliczności, które w życiu musiała doświadczyć Lala i które są źródłem i tematem niekończących się, ciągłe przywoływanych i przypominanych wspomnień, zapomina się, że to nie historia sama w sobie niesie potęgę destrukcji i cierpienia, że to ci, którzy ją tworzą są źródłem owych nieszczęść i niefortunnych zdarzeń.

Co ciekawe w kontekście cytowanych wcześniej fragmentów z de Mello, Messinga i Ingardena lekarstwem, a może tylko środkiem znieczulającym na historyczne szaleństwo, czy historyczną szajbę dziejów jest uprawianie ogrodów. To właśnie one, pełne kwiatów, krzewów, drzew i warzyw są „kulturalnym antidotum” i tworzeniem raju na ziemi. Bo jak mówi się w Lali, raj to nie jest coś, co nam jest dane, rajski ogród to jest coś, co trzeba sobie stworzyć, porządkując nieporządek, plewiąc, podlewając, przycinając, wykupując i przekopując, jednym słowem uprawiając, a uprawa to przecież cultura. Jak pisze Ingarden we wspomnianej już i cytowanej „Książeczce o człowieku”:

/człowiek istnieje i żyje na granicy dwu istot różnych, z których tylko jedna zdaje się stanowić jego człowieczeństwo, a druga – niestety jakby więcej realna niż pierwsza – pochodzi z jego zwierzęcości i warunkuje tamtą. (…) Człowiek jest przeto zmuszony do życia na podłożu Przyrody i w jej obrębie, lecz dzięki swej szczególnej istocie musi przekraczać jej granice, ale nigdy nie może w pełni zaspokoić swej wewnętrznej potrzeby bycia człowiekiem/. (s.17)

Zawsze bowiem siedzi w nim (nas), mniej lub bardziej kosmate i agresywne, zwierzę, przez które musimy ciągle na nowo odtwarzać zniszczone ogrody i nigdy nie możemy ich doprowadzić do stanu niezniszczalnego, nieustannego kwitnienia i owocowania.

I znowu wracamy do dramatycznego zdania, wykrzyczanego przez siedmioletnią Lalę: /Bij Moskalu polskie dziecię!/ - bo jakże tu zrozumieć całą moc ekspresji tego wyrażenia małej i jak tu przechadzać się po ogrodach już większej Lali, gdy odrzucimy kulturę, odrzucimy to, bez czego nie potrafimy rozumieć świata (choćby dlatego, że kultura to też język, który stwarza ten świat, a przynajmniej jedną z jego wersji, która przyjmujemy za swoją). Jest w tym ogrodowo-rajskim zestawieniu coś nadzwyczajnie europejskiego. Nie możemy obyć się jak pisze Marcel Messing, bez myślenia, które „stwarza podział. Rozszczepia świat na podmiot i przedmiot, dobro i zło, wysoko i nisko, Boga i człowieka, na światło i ciemność. Lecz jak perły naszyjnika połączone są jedną nicią, tak wielość rzeczy tego świata przesycona jest tylko jedną świadomością”.(s.26)

I tą „jednią” w europejskiej wersji wydaje się być paradoksalnie i wbrew intencji Messinga właśnie myślenie (cultura-kultura), które usensownia wszystko i bez którego uprawa ogrodów nie ma sensu, a bicie polskiego „dziecięcia” przez Moskala tym bardziej.

Z jednej strony żyjemy w klątwie przeszłości/historii (fascynujący fragment poświęca tej kategorii Roman Ingarden na stronie 47 swej Książeczki o człowieku), z drugiej w klątwie kultury, która deformuje nas i wciska w swe schematy, reguły, etykiety, regulacje i oczekiwania. Jak pisze Ingarden:

„Człowiek (…) musi przekraczać jej granice, ale nigdy nie może w pełni zaspokoić swej wewnętrznej potrzeby bycia człowiekiem”. (s.17)

Jak już pisałem, to tragiczne zapętlenie przywodzi nas pod mur niemożności i niemożliwości. Bo jeśli nie możemy być autentyczni i nie możemy być w pełni sobą, jeśli jesteśmy skazani na bycie w kontekście zaspakajania czyichś oczekiwań i norm to dobijamy do ściany, a tę granicę naznaczają ograniczenia naszego umysłu. Mówi o tym dobitnie i wprost znakomity rumuński pisarz Mircea Cartarescu w jednym z wywiadów:

„Kafka napisał parabolę, której bohater odbywa długą i męczącą podróż. W pewnym momencie dociera do wysokiej ściany. Uświadamia sobie, że to jego czoło. Moją ambicją artystyczną i intelektualną jest przebicie się przez ten mur. Czuję się upokorzony ograniczeniami, które nakłada na mnie mój własny umysł”. (w: Dziecko urodzone w lochu)

(kontynuacja w przyszłym tygodniu)

Zbyszek Kruczalak



----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor