– Dzień dobry, panie ministrze – pułkownik zasalutował służbiście ministrowi. Był on dowódcą polskiej marynarki wojennej w czasach, które Pytlak często wspominał z rozrzewnieniem.
– Witam, pułkowniku – Minister Kołodziej wyszedł zza biurka z ręką wyciągniętą na powitanie. – Rozumiem, że macie jakiś problem z „Błyskawicą”? – admirał lubił od razu przechodzić do rzeczy.
Usiedli przy niewielkim stole konferencyjnym.
– Nie ma problemu, panie ministrze. „Błyskawica” rośnie w siłę, szczególnie po ostatnich akcjach. Jednak wciąż odstajemy od najlepszych, ale mam pewien pomysł, który... – Pytlak nie dokończył ponieważ w drzwiach gabinetu pojawiła się sekretarka.
– Czy panowie czegoś się napiją? – spytała.
– Panie pułkowniku? Kawy? Herbaty? – minister zwrócił się do gościa.
– Poproszę filiżankę czarnej, niesłodzonej kawy.
– Dla mnie też kawa, pani Halinko.
– Tak jak wspomniałem, mamy wszelkie szanse, by dołączyć do najlepszych na świecie, ale potrzebne jest jeszcze szkolenie praktyczne w sprawach, z którymi nikt nie miał do czynienia. No, może oprócz Amerykanów. Myślę o doświadczeniu w boju.
– No to w czym problem? Dogadajcie się z Amerykanami, niech przećwiczą naszych.
– To nie jest takie proste. Pierwsza rzecz, to pieniądze. Nasz budżet jest ograniczony, a takie szkolenie to ogromne koszty. Poza tym Amerykanie chętnie pomagają, ale tylko do pewnego momentu. Swoich najlepszych, najbardziej doświadczonych specjalistów wolą zachować dla siebie i wcale się im nie dziwię. Dlatego na Amerykanów za bardzo bym nie liczył.
– Czy dobrze rozumiem, że specjalistów tak wybitnych jak pan już więcej nie mamy?
– Schlebia mi pana ocena, panie ministrze. Myślę, że znalazłoby się kilku oficerów, którzy mogliby mi dorównać wiedzą i umiejętnościami. Ale nie tu tkwi problem. Tacy jak ja, to już za mało.
– Nie bardzo rozumiem.
– My nie mamy większego doświadczenia na polu bitwy. Tego nie zastąpi żadna teoria. Dlatego proponowałbym coś, co może wydać się panu na pierwszy rzut oka rozwiązaniem niekonwencjonalnym, ale gwarantuję, że bardzo skutecznym.
– Proszę mówić, pułkowniku.
– Nawiązałem kontakt z pewnym człowiekiem, który bardzo by się nam przydał. Podobno fenomenalnie wyszkolony przez Rosjan i Amerykanów. Ogromne doświadczenie w walce, żadna broń nie ma dla niego tajemnic. Po świecie chodzi takich najwyżej kilku. I co najważniejsze, to Polak, tyle że mieszka teraz w Stanach.
– No to dawać go! Zaproponuje mu się solidne warunki i niech działa. A dużo chce?
– To nie jest kwestia pieniędzy, panie ministrze.
– No jak nie pieniądze, to wszystko inne można załatwić. Niech go pan sprowadza, skoro to taki as.
– Facet dłuższy czas współpracował z agencją Eebana Barlowa założyciela „Executive Outcomes”.
– To znaczy...?
Admirałowi nazwisko człowieka o ponurej sławie najwidoczniej było obce. Pułkownik otworzył przyniesioną ze sobą tekturową teczkę i zaczął czytać.
– Kariera Eebana Barlowa rozpoczęła się, kiedy wstąpił do armii południowoafrykańskiej. Obejmował różne stanowiska w rządowym resorcie siłowym. Znalazł się w wywiadzie, gdzie zwalczał opozycję ANC.
Gdy władzę przejęła czarna ludność RPA, stracił pracę. Wtedy pojawił się pomysł stworzenia prywatnej firmy, która oferowałaby usługi wojskowe – to był początek organizacji Executives Outcomes.
Pierwsze zlecenie to "oczyszczenie" rejonu Soyo w Angoli z oddziałów prawicowej partyzantki UNITA. Akcja zlecona przez Tony"ego Buckinghama z firmy Heritage Oil&Gas, sfinansowana za pieniądze Gulf-Hevron. To korporacja naftowa o zasięgu światowym.
Weterani Barlowa z elitarnego 32. batalionu piechoty RPA przeprowadzili całą operację szybko i skutecznie. Potem szkolenia armii angolańskiej i dalsza walka z partyzantką za ciężkie pieniądze otrzymywane od komunistycznego rządu – pułkownik podniósł wzrok znad dokumentów. – I tak dalej... To były najemnik, panie ministrze.
Admirał odchylił się na oparcie fotela i założył ręce na kark. Przez chwilę milczał.
– Czy pan oszalał, pułkowniku? – słowa te wypowiedział spokojnie, lecz bardzo dobitnie. – Przecież ci ludzie to mordercy. Zwykli zbrodniarze. Pan wie, co najemnicy wyprawiali w Afryce? Na przykład w Sierra Leone?
– Wiem doskonale, panie ministrze. Ale proszę spojrzeć na to z innej strony. Na przykład Amerykanie nie mają takich sentymentów i mają wyniki. Poza tym mam sprawdzone informacje, że ten człowiek jakiś czas temu wycofał się z obiegu i teraz, moim zdaniem, po prostu się marnuje.
A nam mógłby przydać się nadzwyczajnie.
– Ma jakieś nazwisko?
Pułkownik Pytlak ponownie otworzył teczkę z dokumentami.
– Adam Gawlik. Urodzony 17 listopada 1959 roku w Żarach, województwo zielonogórskie. Wykształcenie budowlane. Najpierw zasadnicza szkoła zawodowa na kierunku stolarz-cieśla, a następnie technikum budowlane dla pracujących. Matura zdana z wynikiem bardzo dobrym, co w takich przypadkach zdarza się niezmiernie rzadko. Służba wojskowa odraczana do 1982. Podobno ze względów rodzinnych, ale myślę, że miał jakieś układy w WKU Żagań. Powołany do wojska wiosną tegoż roku, już pierwszego dnia ciężko pobił czterech rezerwistów i jednego kaprala. Trzech z nich zostało kalekami na całe życie. Podczas transportu do prokuratury w Żarach ucieka z konwoju w bardzo niejasnych okolicznościach. Od tego momentu ślad po nim się urywa.
– Jeszcze do tego dezerter? Pułkowniku, kogo pan chce sprowadzić do elitarnej formacji sił specjalnych? – zapytał retorycznie minister, łapiąc się wymownie za głowę. – Ale zaraz, zaraz... Gawlik, pan mówi. Coś słyszałem. A czy on przypadkiem nie został doprowadzony do jednostki, bo nie stawił się na czas?
Pytlak ponownie zajrzał w papiery.
cdn
Marek Kędzierski – autor powieści sensacyjnych, które szybko zdobyły sobie rzesze wiernych fanów