Publikowane stopniowo dokumenty Departamentu Stanu z okresu, gdy szefowała mu Hillary Clinton, a także dane finansowe fundacji charytatywnej prowadzonej przez nią i jej męża, byłego prezydenta, ukazują spore zależności pomiędzy pełnioną przez nią funkcją, a zyskami, jakie w tym czasie czerpała ich prywatna organizacja. Mimo że wychodzące na światło dzienne informacje wskazują często na nieetyczne i szkodzące interesowi państwa postępowanie byłej szefowej amerykańskiej dyplomacji, to jednak ujawnionych danych nie można, przynajmniej na razie, zakwalifikować jako przypadków łamania prawa.
Rola Departamentu Stanu w handlu bronią jest bardzo istotna. Ciąży na nim odpowiedzialność za kontrolę wszelkich umów amerykańskich kompanii zbrojeniowych, a także niezależnych porozumień zawartych przez Pentagon. Sekretarz Stanu kierując się interesem narodowym i bezpieczeństwem kraju decyduje, komu i ile sprzętu wojskowego USA mogą sprzedać.
Dlatego nawet biorąc pod uwagę dotychczasowy, wysoki poziom wymiany handlowej pomiędzy Stanami Zjednoczonym i Arabią Saudyjską, umowa dotycząca sprzedaży sprzętu wojskowego sprzed kilku laty wydaje się ogromna. Konsorcjum amerykańskich firm zbrojeniowych na czele z Boeingiem miało dostarczyć do bliskowschodniego sojusznika Stanów Zjednoczonych m.in. zaawansowane myśliwce bojowe F-15 wartości 29 miliardów dolarów. Sprzeciwiał się temu Izrael przekonując, że zachwieje to delikatną równowagę militarną w tamtym rejonie świata. Sam Departament Stanu wielokrotnie wyrażał negatywne opinie co do polityki rodziny królewskiej i w przeszłości sprzeciwiał się tak dużej wymianie.
Jednak w 2011 roku prowadzony przez Hillary Clinton departament wydał zgodę na kontrowersyjną sprzedaż uznając, że leży to w interesie kraju. Na konferencji prasowej w Waszyngtonie jej bliski doradca, Andrew Shapiro, przekonywał, że umowa nadzorowana była osobiście przez sekretarz stanu, a siły zbrojne USA i Arabii Saudyjskiej mają doskonałe kontakty.
Nie były to jedyne, doskonałe kontakty pomiędzy tymi krajami. W okresie kilku lat poprzedzających objęcie przez Hillary Clinton stanowiska szefa Departamentu Stanu, Arabia Saudyjska wpłaciła na rzecz fundacji prowadzonej przez nią wraz z mężem, byłym prezydentem, co najmniej 10 milionów dolarów. Na dwa miesiące przed podpisaniem wspomnianej umowy firma Boeing, producent przekazywanych samolotów F-15, dołożyła Clinton Foundation kolejne 900 tysięcy dolarów.
Podobnych przypadków było więcej. Po przeanalizowaniu dokumentów Departamentu Stanu oraz samej fundacji, dziennikarze IBTimes doszli do wniosku, że w okresie sprawowania funkcji przez Hillary Clinton, podległy jej departament zatwierdził sprzedaż różnego rodzaju wyposażenia wojskowego do 20 krajów na sumę ponad 165 miliardów dolarów. Wszystkie te kraje przekazały określone datki na rzecz organizacji założonej i prowadzonej przez małżeństwo Clintonów. Niech słowo datki nie wprowadzi w błąd, były to znaczące, często wielomilionowe wpłaty.
Spójrzmy na te liczby nieco inaczej. Wspomniane 165 miliardów w okresie urzędowania Hillary Clinton to dwa razy więcej, niż wartość broni sprzedanej tym samym krajom za zgodą Departamentu Stanu w podobnym okresie podczas drugiej kadencji prezydenta George W. Busha. Te 20 krajów to tylko część sprzedaży broni przez USA, bo całkowity obrót jest znacznie wyższy. Te kraje jednak wzbudziły największe zainteresowanie badających temat.
Do tego prowadzony przez Clinton departament autoryzował dodatkowe umowy Pentagonu na sumę około 151 miliardów dolarów z 16 innymi krajami, które również przekazały fundusze na rzecz rodzinnej fundacji. W ten sposób wzrost wartości sprzedaży broni w tym okresie w stosunku do podobnego przedziału czasu za prezydentury Busha wyniósł 143 procent, z czego do krajów współpracujących z fundacją trafiło jej aż o 80 procent więcej.
Nie tylko zainteresowane kupnem państwa inwestowały w fundację. Amerykańskie firmy zbrojeniowe zapłaciły byłemu prezydentowi wysokie sumy w postaci wynagrodzenia za przemówienia i wizyty. To właśnie one uzyskały zgodę na sprzedaż większości eksportowanej broni w latach 2009-2012. Departament Stanu zgodził się na te umowy mimo, że wiele z nich wzmacniało militarną potęgę krajów rządzonych przez reżimy autorytarne, często krytykowane przez USA za łamanie praw człowieka, nadużycia wobec własnych obywateli i brutalne rozprawianie się z opozycją polityczną. Wśród nich Algieria, Arabia Saudyjska, Kuwejt, Emiraty Arabskie, Oman, czy Katar. Wszystkie te kraje przekazały wysokie sumy na rzecz Clinton Foundation i jednocześnie uzyskały zgodę Departamentu Stanu za zakup reglamentowanego, amerykańskiego wyposażenia militarnego.
Ówczesna Sekretarz Stanu wiele z tych państwa oskarżała również o niewystarczające przeciwdziałanie terroryzmowi. W grudniu 2009 r. w wewnętrznym piśmie opublikowanym przez Wikileaks, Clinton stwierdziła że „bardzo trudne jest przekonanie władz Arabii Saudyjskiej do przeciwdziałania finansowaniu organizacji terrorystycznych pieniędzmi pochodzącymi z terenu tego kraju”. W tym samym czasie uznała, iż „współpraca antyterrorystyczna z Katarem jest najgorsza w regionie”, a Kuwejt „niechętny jest działaniom przeciw organizacjom planującym ataki z terenu tego państwa”. Stwierdziła wtedy również, że „z terenu Emiratów Arabskich przepływają fundusze wspomagające działalność wielu organizacji terrorystycznych”. Wszystkie te kraje wpłaciły pieniądze na rzecz jej rodzinnej fundacji i wkrótce potem otrzymały zwiększone dostawy amerykańskiej broni.
W sumie rządy różnych państw i zarządy producentów uzbrojenia zaangażowanych w handel przekazały pomocowej organizacji małżeństwa Clintonów od 54 do 141 milionów dolarów oraz setki tysięcy w postaci wynagrodzenia za wystąpienia byłego prezydenta. Dokładnych sum nie można określić, gdyż opublikowane dokumenty są szczątkowe. Nie można również na pewno stwierdzić, że wymiana handlowa następowała zawsze po wpłacie na konto fundacji.
Prawo nie zostało złamane
Nie ma to jednak w tym momencie większego znaczenia, gdyż teoretycznie, według obowiązującego prawa, te dwie rzeczy nie są ze sobą powiązane. Prawo federalne mówi bowiem, iż rządy obcych państw starające się w Departamencie Stanu o zakup amerykańskiego uzbrojenia nie mogą finansować kampanii politycznych na terenie USA. W ten sposób chroni się politykę bezpieczeństwa kraju przed obcymi wpływami. Nie ma jednak prawa zakazującego tym samym rządom finansowania organizacji dobroczynnych kontrolowanych przez polityków.
Tuż przed objęciem przez Hillary Clinton stanowiska, podległa jej fundacja podpisała oświadczenie, w którym zobowiązała się do przekazywania departamentowi informacji na temat ewentualnego podwyższenia dobroczynnych wpłat na rzecz fundacji przez kraje prowadzące interesy z USA, a także w przypadku pojawienia się nowych sponsorów. Dane te były rozpatrywane przez urzędników w departamencie, a także odpowiednią komórkę w Białym Domu. Nie dopatrzono się tam nieprawidłowości i nie uznano, że gdziekolwiek wystąpił konflikt interesów.
Podczas przesłuchań senackich poprzedzających zaprzysiężenie Hillary Clinton na wspomniane stanowisko, czyli w roku 2009, republikański senator Richard Lugar nalegał, by przyszła sekretarz stanu na okres wypełniania swych nowych obowiązków zrzekła się przyjmowania donacji na rzecz swej fundacji od obcych państw i organizacji. Według niego mogła być to forma zdobycia jej przychylności. Clinton odrzuciła wtedy te sugestie. Teraz, po kilku latach i poznaniu szczegółów operacji finansowych fundacji wiele osób dochodzi do wniosku, że senator Lugar miał rację.
Tak więc w świetle prawa nie wydarzyło się nic niepokojącego. Jednak działania szefowej Departamentu Stanu i jej powiązania z organizacją niedochodową wskazują, że w wielu przypadkach doszło do powaznego naruszenia kodu etycznego, a być może także działania na szkodę państwa.
Prywatny interes, czy dobro kraju?
W związku z rozpoczętą kampania prezydencką i faktem, że Hillary Clinton jest obecnie czołowym kandydatem partii demokratycznej na to stanowisko, pojawiają się oczywiste pytania: Jak zachowywać się będzie w podobnych sytuacjach jako prezydent? Czy prywatne interesy będą miały wpływ na prowadzoną politykę? Czy będzie ona w dalszym ciągu łagodniej spoglądała na sponsorów rodzinnej fundacji?
Niektórzy są bardziej dociekliwi. Lawrence Lessig, szef Centrum Etyki przy Harvard University, zastanawia się czy Clintonowie nie spodziewali się pytań, jakie tego typu transakcje musiały wzbudzić. A jeśli tak, to jak ocenić pojmowanie przez nich równowagi pomiędzy prywatnym zyskiem, a interesem publicznym? W przypadku byłego prezydenta, oraz osoby starającej się o to samo stanowisko w przyszłości odpowiedzi nie są, niestety, zbyt budujące.
Eksperci zajmujący się bezpieczeństwem narodowym oceniają, że lista sponsorów Clinton Foundation pokrywająca się częściowo z listą krajów i firm prowadzących interesy z Departamentem Stanu to bardzo niepokojący konflikt interesów.
„Nawet jeśli część tych pieniędzy nie miała bezpośredniego wpływu na wyniki negocjacji, to były one w pewnym sensie zaliczką na przyszłość, sposobem na zapewnienie sobie przychylności w innych, na razie odległych sprawach” – uważa Gregory Suchan, pracownik Departamentu Stanu za rządów administracji George W. Busha.
Wraz z postępującą kampanią prezydencką Hillary Clinton znalazła się pod obstrzałem mediów i polityków, którzy przyglądają się jej prywatnym finansom i ich zależnościom z wykonywanymi funkcjami publicznymi. Bo w grę wchodzą nie tylko umowy na sprzedaż broni. Warto przypomnieć, że w czasach pełnienia obowiązków szefa dyplomacji, Hillary Clinton przeciwna była umowie o wolnym handlu z Kolumbią. Zmieniła jednak zdanie po tym, jak kanadyjski potentat energetyczny i naftowy, prowadzący rozległe interesy z Ameryką Południową, wpłacił pokaźną sumę na konto Clinton Foundation.
W 1995 r. ówczesny prezydent USA, Bill Clinton, podpisał rozporządzenie nakazujące Departamentowi Stanu szczególnie brać pod uwagę przypadki naruszania praw człowieka w krajach, z którymi prowadzony jest handel bronią. Sugerowano, by korzystać z prawa odmowy sprzedaży, jeśli rządy określonych krajów siłowo rozwiązują swe wewnętrzne problemy i brutalnie likwidują polityczną opozycję. Mimo wszystko na liście krajów otrzymujących w latach 2009-2012 zwiększone dostawy sprzętu znalazły się państwa widniejące w spisie najczęściej łamiących prawa człowieka.
Przykładem może być Algieria. W 2010 r. w specjalnym raporcie departamentu stwierdzono, iż w kraju tym ogranicza się wolność obywateli, zakazuje protestów, a także przymyka oko na polityczne zabójstwa. Do tego USA wskazały na powszechną w Algierii korupcję urzędników oraz brak niezawisłości systemu sądowniczego.
W tym samym roku kraj ten przekazał Clinton Foundation pół miliona dolarów na cele charytatywne, a lobbyści reprezentujący Algierię spotkali się w Waszyngtonie z przedstawicielami Departamentu Stanu prowadzonego przez Hillary Clinton. Następnego roku odnotowano 70 procentowy wzrost sprzedaży sprzętu militarnego do tego kraju. Wśród sprzedawanych towarów znalazły się materiały sklasyfikowane jako „środki toksyczne, chemiczne i biologiczne, oraz związany z tym sprzęt”. Co ciekawe, rok wcześniej departament absolutnie sprzeciwił sie eksportowi tych towarów do Algierii. W sumie w okresie szefowania agencji przez Hillary Clinton wartość wymiany zbrojeniowej z tym krajem wyniosła niemal trzykrotnie więcej, niż w okresie administracji prezydenta Busha.
Dopiero w ubiegłym roku fundacja małżeństwa Clintonów ujawniła dane dotyczące wpłat na jej konto ze strony Algierii. Było to wyraźne złamanie umowy podpisanej przez fundację z administracją Baracka Obamy, mówiącej o jawności interesów i unikaniu konfliktu interesów.
Osobnym tematem jest finansowanie wystąpień Billa Clintona przez amerykańskie firmy zbrojeniowe i wielkie korporacje finansowe, prowadzące interesy z partnerami na Bliskim Wschodzie. Tak jak wspomniane było na początku, przekazywanie przez nie bardzo wysokich sum za przemówienia byłego prezydenta nie jest niezgodne z prawem. Pomaganie organizacjom charytatywnym przez rządy innych krajów też. Ale gdy weźmiemy pod uwagę wszystkie informacje, to musimy zastanowić się, czy pojawiający się konflikt interesów służy interesowi i bezpieczeństwu państwa. Nie wiemy też, czy było to jednorazowe naruszenie zasad, czy też mówimy już o epidemii, gdyż Hillary Clinton nie jest jedynym przedstawicielem władz mającym osobiste kontakty z prywatnymi organizacjami.
Na post. International Business Times, Bloomberg.com, state.gov
opr. Rafał Jurak