Niektórzy uważają, że najstraszniejszą rzeczą, jaka przychodzi im na myśl w związku z Halloween, to fakt że dzień ten stał się równie ważny jak Boże Narodzenie, Wielkanoc, Nowy Rok, czy Święto Niepodległości. Nie chodzi wcale o znaczenie religijne, czy kulturowe, ale handlowe.
Kilka lat temu rozmawiałem z rdzennym mieszkańcem USA, który wychował się w lokalnych tradycjach i widzi zachodzące zmiany. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu poinformował mnie on wtedy, że Halloween wcale nie było kiedyś wielkim wydarzeniem. Owszem, wszyscy o nim pamiętali, kostiumy dla najmłodszych były obowiązkowe, odwiedzanie domów i zbieranie słodyczy też. Natomiast wystawianie wielkich dekoracji, jeśli tak można nazwać szkielety, nagrobki i pajęczyny, specjalne oświetlanie domów pomarańczowymi lampkami, organizowanie imprez dla dorosłych, kupowanie masek znanych aktorów i polityków, to wszystko pojawiło się stosunkowo niedawno. Mniej więcej wtedy, gdy zaczęto organizować domowe imprezy z okazji wręczania Oscarów. Tyle mój rozmówca. Więcej na ten temat dowiadujemy się z prac naukowców badających podobne zjawiska. Okazuje się, że to wcale nie nasze potrzeby, ale chęć zarobku handlowców kształtuje współcześnie nasze zwyczaje. Zresztą nie odkrywam tu Ameryki, wiedzą o tym wszyscy.
Przygotowania do wszelkich znaczących dat w kalendarzu zaczynamy coraz wcześniej (Wysłałeś już kartki z życzeniami na Wielkanoc? Nie?! Przecież to już za pół roku, na co czekasz?!). Dlatego prezenty bożonarodzeniowe zgodnie z sugestiami handlowców kupiliśmy tuż po letnim przesileniu, urodziny naszych bliskich mamy zaplanowane z kilkuletnim wyprzedzeniem, a Halloween zaczynamy w połowie września od zakupu kostiumów, ozdób i światełek.
Halloween, trochę obce dla większości z nas święto. Ba, wielu wciąż nie pozwala sobie na takie określenie. Przecież to jakiś obcy, barbarzyński obyczaj. A jednak gdy nadejdzie odpowiedni moment, mamy przygotowane cukierki dla dzieciaków, nad wejściem wesoło pali się światło sugerujące gościnny dla przebierańców dom, a na widok grupki maluchów z wielkimi torbami uśmiechamy się. Choć niektórzy zamykają drzwi, gaszą światło i zaciągają grube zasłony. Udają, że u nich straszy...
Dla mnie Halloween to fajny dzień. Dzieciaki mają mnóstwo zabawy, czasami nawet żałuję, że nie poznałem tego zwyczaju wcześniej i nie dane mi było biegać w przebraniu za cukierkami. Zresztą dla niektórych to najlepsze święto, bo niezależnie, czy się było grzecznym czy nie, słodycze i tak się dostanie. Mikołaj ma jakąś listę i trzeba bardzo uważać, by nie być na niej skreślonym.
Niestety, z wielkiej zabawy i radości zostaje coraz mniej. Mało która rodzina zezwala najmłodszym na konsumpcję zebranych słodyczy. Bo są niezdrowe i mogą być zatrute. Wieczorne spacery po mieście zaczęły być nagle niebezpieczne. Coraz częściej pukanie do drzwi w przebraniu i żądanie fantów kończy się przyjazdem policji. Nawet 31 października.
Mimo że handlowcy i przestępcy psują wszystko, nie powinniśmy się poddawać. Bo czasami nie chodzi wyłącznie o sam dzień, w którym coś świętujemy, pamiętamy, obchodzimy, ale o cały okres przygotowań. Pod warunkiem, że nie trwa pół roku oczywiście.
Przyznam, że podziwiam osoby potrafiące dużą dynię zamienić na ozdobę. Próbowałem kilka razy. Zamieniałem ją w coś, co na pewno wyglądało przerażająco, ale o jakiejkolwiek ozdobie mowy nie było. Poza tym, nawet jeśli się udało, to i tak efekt mej pracy znikał w ciągu jednej nocy. Po wielu godzinach wycinania, nakłuwania, przebijania, opróżniania, udawało mi się czasem stworzyć coś przypominającego warzywne maski zdobiące trawniki sąsiadów. Z dumą wystawiałem to coś na zewnątrz, kilkukrotnie przenosiłem, obracałem, by znaleźć najlepszą pozycję, po czym rano znajdywałem w tym miejscu kilka pestek i pomarańczowe wiórki. Zaintrygowany zająłem się obserwacją, oczywiście wspomagany elektroniką. Okazało się, że w ciągu dnia pierwsze posilały się nimi wiewiórki. Przychodziły chyba wszystkie z okolicy. Podziurawione, zmasakrowane dynie kończyły żywot późną nocą w żołądkach nieco większych zwierząt poszukujących posiłku przed zbliżającą się zimą. Jeśli coś zostało, to uprzątnięte było rano przez naszych latających braci. Z wyjątkiem gołębi i dzięciołów ucztowały tam chyba wszystkie ptaki z okolicznych lasów. Nie zrażam się jednak, próbuję każdego roku. W tygodniach poprzedzających 31 października skupuję chyba wszystkie dynie z pobliskich sklepów, co oczywiście nie znaczy, że choć jedną można u mnie znaleźć.
Denerwuje mnie nieco postawa niektórych dorosłych. Wielu, szczerze mówiąc. Nie lubią Halloween, jeśli mają dzieci. Dziwne, prawda? Chodzi o przymus wychodzenia w tym dniu z domu w roli obstawy. Każdy znalazłby w tym czasie dla siebie inne zajęcie, a tu trzeba z synem lub córką zasuwać po cukierki, które i tak wylądują w koszu. Te same osoby z łezką w oku wspominają własne dzieciństwo i spacery po okolicy w październikowy wieczór. Och, jaka była zabawa, a jakie fajne miałam przebranie.
W Chicago i okolicach Halloween jest mało widoczny Tzn. mamy wszędzie dekoracje i reklamy w sklepach. Jednak wieczornych spacerów przebierańców coraz mniej. Podobno trochę winni są imigranci, którzy opornie przyjmują lokalne obyczaje. Z różnych powodów – religijnych, kulturowych, zmęczenia pracą i złej pogody. Trochę się z tym zgadzam. Miałem okazję przebywać w ten dzień w innych rejonach kraju, w znacznie mniejszych skupiskach, gdzie i imigrantów jakby mniej. Tam policja kierowała ruchem, gdy gromady dzieciaków napastowały wieczorem mieszkańców okolicznych domów, a drzwi otwierały się zanim ktokolwiek użył dzwonka.
Osobiście nigdy nie postrzegałem Halloween jako zagrożenia dla czegokolwiek, czy szkodliwego obyczaju, a jako zabawę i kolorową przerwę w jesiennej szarudze. W dalszym ciągu będę znęcał się nad dyniami i służył jako obstawa dzieciakom pragnącym odwiedzić kilka domów w poszukiwaniu słodyczy. Mam nadzieję, że nie tylko ja.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
rafal@infolinia.com