----- Reklama -----

Rafal Wietoszko Insurance Agency

04 stycznia 2016

Udostępnij znajomym:

W ogromnym, urządzonym z niezwykłym przepychem pokoju dziennym Krzysztof Rzeszewski i jego prawnik Robert Kracik dopijali właśnie lampki „Chataeu Petrus”. Robert był prawdziwym koneserem win, a Majecha czasem lubił się przy nim trochę odchamić.

Pukanie do drzwi poprzedziło wejście najważniejszego z osobistych ochroniarzy gangstera. Miał na sobie nieskazitelny garnitur. Rzeszewski za namową Roberta dbał o takie szczegóły. Wiązało się to z reputacją w środowisku.

– Szefie, jakieś dwa psy chcą z panem rozmawiać. Mówią, że o wczorajszym dniu – powiedział, stając na progu.

– Mają nakaz? – spytał Majecha.

– Nie sądzę. Nie staliby pod bramą, tylko kazaliby się od razu wpuszczać.

– No to niech wypier….

Ochroniarz odwrócił się, by wykonać polecenie.

– Zaraz, poczekaj – zatrzymał go Robert. – Co ci szkodzi z nimi pogadać? – zwrócił się do gangstera. – Może się dowiemy, co wiedzą. A tak to cię będą ciągać po psiarniach.

Bandzior zastanowił się chwilę.

– Dobra, dawaj ich tutaj.

Nie minęła minuta, gdy dwaj policjanci zostali wprowadzeni na audiencję u „pana” Krzysztofa Rzeszewskiego. Wchodząc do pokoju, gdzie na wielkich, super wygodnych fotelach siedzieli Kracik i sam gospodarz, przybysze rozglądali się demonstracyjnie na wszystkie strony, zdając się zupełnie nie dostrzegać, że to pana domu lekko denerwuje.

– Ach, dzień dobry, panie Rzeszewski. Witam, panie Kracik – Pelczar pogodnie pozdrowił siedzących, jakby dopiero zauważył ich obecność. – Dawnośmy się nie widzieli. To już chyba z parę lat – powiedział rzewnie, ku uciesze komisarza Wołka.

– Na wspominki proponuję wybrać się do kościoła obok – odpowiedział mu oschle Robert. – O co chodzi?

– My do pana Rzeszewskiego – stwierdził krótko Wołek.

– Jestem jego adwokatem i pełnomocnikiem. Słucham panów – odpowiedział szybko Kracik.

– Panie Kracik, zapewniam pana, że pan Rzeszewski nie jest jakimś tam ostatnim tłukiem, lecz w miarę inteligentnym człowiekiem i potrafi sam mówić. Prawda, panie Rzeszewski? – zwrócił się do bandziora Pelczar.

Gangster zmieszał się i zacisnął wargi.

– Skąd pana stać na taki dom? – spytał niewinnie podinspektor.

– Pan Rzeszewski ma bogatych przyjaciół – pośpieszył z odpowiedzią Kracik, zanim Majecha zdążył otworzyć usta.

– Widzisz komisarzu – zwrócił się do Wołka – że też my nie mamy takich przyjaciół. Niesprawiedliwy jest ten świat.

– Każdy ma to, na co sobie zasłużył, panie podinspektorze – odciął się Robert.

Pelczar popatrzył najpierw na niego, a potem na Majechę.

– Taak – powiedział przeciągle. – No to czym żeście sobie, panowie, zasłużyli na to, że jeden z najlepszych komandosów na świecie zamierza urządzić sobie na was polowanie? – zablefował.

Słowa te okazały się strzałem w dziesiątkę. Nie było absolutnie żadnej pewności, że Gawlik będzie w ogóle chciał się zbliżyć do Majechy. Zapadła niezręczna cisza – taka, która sprawia, że odgłos skrzydeł przelatującej muchy brzmi jak śmigłowiec.

– No właśnie – skomentował sytuację Pelczar. – Ten facet, Adam Gawlik, zadusił czterech twoich oprychów jak króliki – w jednej chwili spoważniał śmiertelnie, zwracając się do Rzeszewskiego. – W tym jakiegoś karatekę. Teraz idzie po ciebie – nachylił się nad gospodarzem. – Jak mi powiesz wszystko, jak na spowiedzi, co tu jest grane, to będę mógł cię ochronić. On ci takiej szansy nie da. No? Jak będzie?

– Nie znam człowieka – odpowiedział beznamiętnie Majecha. – Czy coś jeszcze, panie podinspektorze? – spytał i popatrzył nachylonemu nad nim policjantowi prosto w oczy.

Marek Pelczar wyprostował się. Rzucił krótkie, porozumiewawcze spojrzenie komisarzowi Wołkowi.

– No cóż. Skoro tak... Chcieliśmy pomóc, prawda, komisarzu?

– Prawda, inspektorze.

– Gdyby jednak zmienił pan zdanie, proszę się nie krępować i dzwonić. Zna pan numer na komendę.

– Wynocha – rzucił zdenerwowany Majecha.

Do bramy odprowadził ich ten sam kulturalny osiłek, którego mieli okazję poznać tuż po swoim przybyciu do rezydencji Rzeszewskiego.

– I co robimy? – spytał komisarz, gdy wsiadali do samochodu.

– Nic, absolutnie nic. Niech sobie Majecha radzi, skoro taki mądry. Teraz jest ruch naszego przyjaciela Gawlika. 

Wysłużony polonez odjechał w stronę centrum Wrocławia.

Październikowy, wyjątkowo ciepły jak na tę porę roku zmierzch powoli wyciszał życie na terenie podwrocławskiej rezydencji należącej do Krzysztofa Rzeszewskiego. Wielcy jak dęby goryle snuli się wokół domu, co jakiś czas kontrolnie kontaktując się przez krótkofalówki. Trzy obronne rottweilery, iście dzikie bestie, czekały niecierpliwie w swoich klatkach na nocny czas wolności.

– Jak to nie można go nigdzie znaleźć?! – ciskał się Majecha, słysząc tłumaczenia swojego goryla, że Gawlik jakoby się zapadł pod ziemię. – Macie go dorwać i zaj..., skur...! Ile mam, kur.., czekać?! Do usranej śmierci?! Ruszać dupy!

Wielki jak góra mężczyzna wyszedł z pokoju.

– A jak ten pies miał rację i Gawlik rzeczywiście tu przyjdzie? – spytał nieco zaniepokojony Robert.

– Klepię, kur.., o to zdrowaśki. Miałbym go jak na talerzu, a wtedy do piachu gnoja i po sprawie.

Roberta nie uspokoiły te słowa. To prawda, że dom Majechy był chroniony lepiej niż siedziba niejednej głowy państwa, a i ludzie w to zaangażowani nie byli przypadkowi. Sam ich w końcu Rzeszewskiemu podsuwał. Czułby się jednak zdecydowanie pewniej ze świadomością, że siepacze gangstera dopadli Gawlika i zagrożenie minęło.

cdn.

Marek Kędzierski autor powieści sensacyjnych, które szybko zdobyły sobie rzesze wiernych fanów

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor