----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

04 stycznia 2016

Udostępnij znajomym:

Posłuchaj wersji audio:

00:00
00:00
Download

Z zamyślenia wyrwał go hałas gwałtownie otwieranych drzwi. Stanął w nich główny goryl, trzymający się kurczowo klamki.

– Szefie, mamy trupa! – wykrzyknął.

– No, wreszcie! Gdzie jest? – ucieszył się Majecha i podszedł szybkim krokiem do mężczyzny, przynoszącego, jego zdaniem, doskonałe wieści.

Robert wstał z fotela z wyrazem niedowierzania i jednocześnie ulgi na twarzy.

– Szefie, ale to nasz człowiek. Leży na placu niedaleko domu. Ma strzałę w oku – goryl pośpiesznie wyjaśnił nieporozumienie.

Rzeszewskiego na moment zatkało.

– Co?! – Majecha wydawał się nie przyjmować do wiadomości słów swojego człowieka. – Kto leży i jaką strzałę?

Ochroniarz podrapał się z zakłopotaniem po olbrzymim karku.

– No, jeden z naszych leży. Strzała, jak jakaś indiańska. No wie szef, z westernów – tłumaczył bossowi.  

Gangster wbijał przepełniony wściekłością wzrok w goryla. Ten zadrżał, bo wiedział dobrze, że w swoich atakach furii Majecha był nieprzewidywalny. Robert z powrotem opadł ciężko na fotel.

– No to się, kur.., zaczęło – powiedział cicho.

Majecha obrócił się szybko w jego stronę i wrzasnął na całe gardło.

– Co się, kur.., zaczęło?! Nie panikuj! Ten facio już jest trupem, tylko jeszcze o tym nie wie. Wypuścić psy – powiedział już spokojniej do goryla. – Skur... ma zdechnąć tu, na miejscu, zaraz! Ma nie wyjść stąd żywy! Rozumiesz?! I przynieś mi krótkofalówkę.

– Jasne, szefie.

Ochroniarz zniknął na moment, by powrócić z włączonym urządzeniem, przy pomocy którego Rzeszewski mógł kontrolować sytuację. Na zewnątrz rozległo się szczekanie rottweilerów. Rzuciły się w noc, głodne krwi, budząc dziką satysfakcję na twarzy właściciela rezydencji.

– Ty, Robcio, nerwowy jesteś. Wyluzuj trochę. Zaraz pieski dorwą gnoja i będzie po krzyku.

– Niepotrzebnie wysyłałeś tego debila, Bola. Załatwił mu bratanicę i teraz facet chce się zemścić. Takim odpier... dokumentnie. Może być niefajnie.

– Zamknij gębę – rzucił podenerwowany gangster. – Ty się na takich sprawach nie znasz. Najdalej za pół godziny facio będzie sztywny, wspomnisz moje słowa.

– Wspomnę.

Następna minuta przyniosła mrożące krew w żyłach, rozpaczliwe wycie mordowanych psów. Rzeszewskiemu nagle zrzedła mina, gwałtownym ruchem chwycił krótkofalówkę.

– Co tam się, kur.., dzieje?! – wykrzyknął do urządzenia.

– Szefie, znalazłem psy– odezwał się nienaturalny głos. – Jeden ma rozpruty brzuch, a dwa... kur..... – ochroniarz oddychał pośpiesznie. – Głowy im się na skórze tylko trzymają. Kto to robi? Szefie... Jezus Mar...!!!

W urządzeniu dało się słyszeć gulgot, potem trzask, jakby łamanej gałęzi i wszystko umilkło.

– Pytam, co się tam, kur.., dzieje?! – krzyknął gangster w mikrofon.

Odpowiedziała mu cisza. W jego oczach po raz pierwszy pojawił się strach, lecz natychmiast przytłumiło go uczucie bezsilnej agresji. Robert wpatrywał się w urządzenie jak zaklęty. Zaczęły mu lekko drżeć dłonie. Podniósł wzrok na bossa.

– Dzwoń po gliny – powiedział ściszonym ze strachu głosem.

Majecha skoczył jak oparzony.

– Poj… cię?! Jak mi znajdą amfę w piwnicy, to z pierdla do emerytury nie wylezę! Przestań, kur.., panikować! Co z tobą?! – ciskał się wściekły do granic możliwości. – Co się, do kur.. nędzy dzieje?! Jest tam kto?! – wrzeszczał do krótkofalówki.

Głośnik zaskrzeczał.

– Jesteśmy przy wejściu do budynku – odezwał się głos jednego z ochroniarzy. – Dorwiemy go, jak będzie próbował dostać się do środka. Nam czterem nie da rady. Spoko, szefie.

Majecha uspokoił się trochę. Ci ludzie to nie ułomki. Wiedział, że będą gotowi na spotkanie z Gawlikiem, nie tak jak ten zarozumiały bufon Bolo, który dał się zaskoczyć jak dziecko. Rzeszewski usiadł z powrotem w fotelu i podniósł do ust kieliszek z winem. Zerknął na Roberta. Ten siedział niemal bez ruchu. Trzymał niezapalonego papierosa między palcami i gapił się tępo w drzwi wejściowe do pokoju.

– Mówię ci, wyluzuj, Robcio. Miał gościu trochę szczęścia na początku. Przyznaję, dobry jest, ale teraz to już po nim. Przegiął i za to zapłaci.

– Obyś się nie mylił.

Rzeszewski pociągnął spory łyk trunku. Zaczęła mu wracać zwyczajowa pewność siebie. Czekał na dobre wieści. Krótkofalówka zaskrzeczała ponownie.

– Szefie... – Majecha usłyszał głos swojego głównego goryla, Kolasy. Dyszał ciężko, jakby właśnie przebiegł maraton.

– No wreszcie, Kolasa! Zaje... go?!

– Szefie... Ludzie… Kur.., trupy… Szefie... – rozpaczliwą wypowiedź Kolasy zakończyło charczenie przebijanego gardła.

Cisza, która zapadła w głośniku, była nader wymowna. Kracik zerwał się na równe nogi i rzucił do telefonu. Gangster ani myślał protestować. Po raz pierwszy w życiu był przerażony. Robert zaczął tłuc bez opamiętania w widełki, lecz telefon odpowiedział mu złowrogim milczeniem. Kracik położył słuchawkę obok aparatu. Był blady jak ściana. Nagle zgasło światło i cały dom pogrążył się w nieprzeniknionych ciemnościach. Majecha rzucił się do szuflady biurka i wyciągnął pistolet. Zawsze starał się trzymać broń pod ręką, bo nigdy nie wiadomo, kiedy mogła się przydać. Teraz okazała się być niezbędna. Odbezpieczył pistolet i wycelował w drzwi, nasłuchując najmniejszego ruchu. Oczy obu mężczyzn powoli przyzwyczajały się do ciemności. Mijały sekundy i minuty. Krzysztof Rzeszewski czuł strużki potu spływające mu po bokach głowy. Robert Kracik trząsł się jak galareta.

– Przyszedłem po ciebie, Rzeszewski – odezwał się ktoś cicho zza pleców gangstera.

Majecha odwrócił się błyskawicznie i oddał cztery strzały na oślep. Ciemna postać stała niewzruszenie, nie więcej, niż pięć metrów od niego.

– Teraz umrzesz – powiedział Gawlik spokojnie, niemal bezgłośnie.

cdn.

Marek Kędzierski autor powieści sensacyjnych, które szybko zdobyły sobie rzesze wiernych fanów

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor