„Problemem jest coś, co spotykam, co mi zagradza drogę, jest w całości przede mną.
Tajemnica natomiast jest to coś, w co jestem zaangażowany, co wobec tego z istoty swej nie może być w całości przede mną”
„Gdyby cała przeszłość zupełnie znikła dla mnie, byłbym wolny pod wieloma względami, co do których czuję się skrępowany, gdyż nie tylko to a to niegdyś się stało, ale jeszcze dziś w jakiś przedziwny sposób dla mnie istnieje, choć nie tak, jak to, co się /teraz/ dzieje, i choć nawet sobie tego specjalnie w osobnych aktach nie przypominam.
Czuje się po prostu związany, np. niegdyś danymi przyrzeczeniami i zobowiązaniami. Także dokonane przeze mnie niegdyś czyny (zwycięstwa czy klęski) zobowiązują mnie wobec siebie samego. Istnieje pewna specjalna /noblesse/ mej własnej przeszłości /qui m’oblige/ jeszcze dziś, jak też istnieje tzw. /klątwa przeszłości/, klątwa mych win, dawno dokonanych i minionych, jednak do dziś określających tok mojego życia. Ja i inni ludzie nie tylko przeto sami ostajemy w czasie, ale nadto jakby konserwujemy to, co dokonując się w czasie, przeminęło, a przeminąwszy zostało wyparte z aktualności istnienia, a dzięki mnie jakoś w aktualność tę powraca.
Przeszłość moja tak dalece jest w każdorazowej mej teraźniejszości, że potrzeba osobnego aktu, żeby się wyzwolić od jej ucisku. Jak gdyby nie minęło to, co przeszło, jak gdyby nie było czasu”. (Książeczka o…, s.47)
Jest to kapitalnie sformułowane przeczucie konieczności naszego bycia w tym, co minęło i tym co przeszłe i pozornie nie-byłe, a przecież istniejące tu i teraz. Wpisują się te rozważania Ingardena perfekcyjnie w jedną z najbardziej znanych metafor E. O’Neill’a, w której mówi, iż nie ma ani teraźniejszości, ani przyszłości, jest jedynie ciągle powtarzająca się i powracająca przeszłość.
W gruncie rzeczy, mimo pewnej przewrotnej i paradoksalnej oczywistości tego stwierdzenia, nie akceptujemy go, uciekając przed tym, co było w przyszłość, której jeszcze nie ma, nie przyjmując do wiadomości stoickich napomnień o konieczności koncentracji jedynie na tym, co /teraz/ – wszystkie inne aspekty czasowości (inne niż /teraz/) budują jednie złudny wymiar naszego poznania. Stoicy swoje, O’Neill swoje, Ingarden swoje, Tischner swoje, a Lala Bieniecka wykrzykuje swoje bojowe i przecież dla ojca bardzo okrutne zdanie:
– bij Moskalu polskie dziecię!
Całą przecież powieść (pamiętnik, biografię, sagę, kronikę) Jacka Dehnela przenika czas, czy też tryb dokonany, albo właśnie się dokonujący. Wszystko już było, ale to /było/, mimo, że umiera, ciągle /jest/, oczywiście o tyle i na tyle, na ile my jesteśmy (opowiadający i słuchający, czy raczej przypominający i czytający). Dehnel jest zachłanny i konsekwentny w wydobywaniu z pamięci, przypominaniu, napominaniu, ukierunkowywaniu i korygowaniu, by wszystko to, co było miało jakąś, w miarę uporządkowaną, strukturę, która z resztą z wiekiem zarówno przypominających sobie jak i tych, którzy są tego procesu świadkami – ulega deterioracji, rozbiciu, zniekształceniu i degeneracji, w taki sam sposób jak tracące swą funkcjonalność nasze starzejące się ciała.
Starość atomizuje wspomnienia, pozbawia je linearności, zatraca ich sens kontekstualny, ale wydobywa, często w groteskowej i radykalnie absurdalnej formule, znaczenie tego, co minione poza strukturą kontekstu, czasu i przestrzeni – pokazuje fantazmat przeszłości sam w sobie. Wtedy wykrzyczana riposta: - bij Moskalu polskie dziecię! – jest czymś więcej, aniżeli krzykiem nieposłuszeństwa dziecka wobec ojca i otwiera nam drogę do interpretacji innych, aniżeli tylko kontekstualnych. Pozwala dostrzec proces tworzenia tego typu sądów właśnie w takim aspekcie, o jakim mówił Eugene O’Neill w swych dramatach, które głównie przecież polegają na opisie niemożności „wydobycia się” z uprzednich doświadczeń. Paroletnia Lala wprawdzie jeszcze nie bardzo ma się z czego „wydobywać”, ale już dorośli, którzy ją otaczają nie powinni mieć z tym większego problemu. Gdyby mieli świadomość stoicką, Lala nie miałaby możliwości się zorientować, że Moskal, to określenie wystarczająco poniżające, by ojciec dostał szału, gdy mu je wykrzyczała prosto w twarz, ale stoików, nawet jeśli poważali, nie brali sobie wyraźnie do serca.
Jeśli zatem wyrwiemy ripostę Lali z kontekstu powieści Dehnela, kontekstu opowieści samej bohaterki, w końcu z całego rzeczywistego tła historii Polski w jej relacjach z Rosją, to otworzy się nam „magiczny” świat czarowania ludzi przez ludzi. Magiczna siła temperowania młodych przez starych, czy też słabszych przez silniejszych jest potworna i pełna okrucieństwa. Kultura, której jak pisze Ingarden jest esencją naszego człowieczeństwa i oddala nas od zwierzęcia, które w nas siedzi jest jednocześnie tym, co pozbawia nas, ogołaca nas z autentyczności, z prawdziwości, z tego czymś jesteśmy w samej naszej istocie.
Rzecz jasna pozostaje pytanie, czym jest ten autentyzm i ta prawda i ta istota? Może tylko zwierzęciem, od którego uciekamy i w tej ucieczce w szale złości krzyczymy:
– bij Moskalu polskie dziecię! Bo na nic innego nas nie stać, a nawet jeśli stać, to przecież, jak by powiedział Gombrowicz, to nie wypada, a może wypada! Bić to dziecię, czy może nie bić? A jeśli bić, to jak to robić? Patriotycznie czy normalnie, w kontekście czy też wprost na gołe cztery litery? To jest jednak problem, ale nie jest to tajemnica, co powinno nas trochę uspokoić, szczególnie jeśli spojrzymy na to kulturalne/kulturowe /bić czy nie bić/ w kontekście fragmentu tekstu wyjętego z „Przebudzenia” ojca de Mello:
„Dokładnie to właśnie uczyniło z was społeczeństwo, kiedy przyszliście na świat. Nie pozwolono wam cieszyć się konkretnym, wartościowym pożywieniem życia, jakim są: praca, zabawa, radość, śmiech, towarzystwo, przyjemności zmysłowe i umysłowe. Podano wam narkotyk, w którym zasmakowaliście. Narkotyk zwany aprobatą, uznaniem, szacunkiem. (…)
Nauczono nas cenić sobie rolę kapitana zespołu, dyrygenta orkiestry i tak dalej. Kiedyśmy się już w tych narkotykach rozsmakowali, staliśmy się uzależnieni i zaczęliśmy się bać, że je utracimy. Przypomnijmy sobie uczucie braku kontroli, przerażenie na myśl o niepowodzeniu, popełnieniu błędu, o perspektywie krytyki. Staliśmy się tchórzliwie zależni od innych i straciliśmy wolność. Teraz inni ludzie posiadają moc uszczęśliwiania lub unieszczęśliwiania nas. Pragniesz tych narkotyków, ale nienawidzisz cierpienia, jakie się z nimi wiąże, czujesz się całkowicie bezradny. Nie ma minuty, żebyś – świadomie czy też nieświadomie – nie dostrajał się do reakcji innych, maszerując w rytm ich bębnów.
Dobra definicja osoby przebudzonej: jest to osoba, która nie maszeruje w rytm społeczeństwa; osoba, która tańczy taniec wydobywający się z jej wnętrza”. (s.174/175)
Jak ten taniec zatańczyć?
(kontynuacja w przyszłym tygodniu)
Zbyszek Kruczalak