Nie miała racji Izabela Trojanowska śpiewając przed laty, że na bohaterów popyt minął. Nie minął, wciąż ich potrzebujemy i wielu jest wśród nas. Problem w tym, że zmienia się definicja takiego zachowania, a poza tym ustanawiane prawa coraz skuteczniej ograniczają najmniejsze przejawy zachowań tego typu.
Mógłbym długo tłumaczyć, o co mi chodzi, ale najlepiej zilustruje to przykład:
W styczniu ubiegłego roku w okolicach Waszyngtonu, podczas spaceru z córką, mężczyzna w średnim wieku zemdlał nagle i przewrócił się na chodnik. Dokładnie po drugiej stronie ulicy znajdowała się remiza straży pożarnej, wypełniona ludźmi przeszkolonymi w niesieniu pierwszej pomocy i posiadającymi wyposażenie mogące pomóc w wielu sytuacjach zagrożenia życia. Zresztą zostali oni wywołani krzykiem dziewczyny na zewnątrz, ale poza obserwacją z odległości kilkunastu metrów nic nie robili. Ponaglani przez innych przechodniów tłumaczyli, że przepisy nakazują im w podobnej sytuacji zadzwonić na 911, co też uczynili. Niestety, karetka przyjechała dopiero po ok. 10 minutach. Mężczyzna zmarł.
Nie wiem dokładnie, o jakich przepisach mowa. Być może straż może reagować wyłącznie na wezwania dyspozytora 911, który decyduje gdzie i w jakiej kolejności mają jechać. Czyli widząc dym płonącego w pobliżu domu muszą za pośrednictwem centrali upewnić się, że jest to najpoważniejszy pożar w okolicy. Może chodzi o co innego, na przykład odpowiedzialność finansową. Załóżmy, że pospieszyliby z pomocą bez wezwania, ale nie udałoby się. Wówczas rodzina mogłaby domagać się odszkodowania, bo przecież nie prosiła o interwencję. Wezwanych oficjalnie traktuje się już inaczej. Może chodzi całkowicie o co innego. Tak, czy inaczej, strażacy mogliby mieć problemy reagując jak ludzie i biegnąc z własnej woli na pomoc. Z drugiej strony człowiek raczej w takich sytuacjach się nad tym nie zastanawia, a przynajmniej nie powinien. W tym przypadku punkty karne otrzymują tworzący prawo legislatorzy oraz sami strażacy, których praca polega na niesieniu pomocy i ratowaniu życia i mienia. Zachowali się jak tchórze dbający o własne tyłki w sytuacji, gdy tuż obok umierał człowiek.
Żyjemy w czasach, gdy nie wymaga się od nas zbyt często postaw bohaterskich. Nie mamy zresztą zbyt wielu okazji, by wykazać się męstwem i odwagą. Żyjemy spokojnie, w miarę bezpiecznie, płacąc podatki zapewniamy sobie ochronę ze strony różnych służb. Czasami zdarzają się jednak sytuacje, w których ktoś może liczyć tylko na nas. Tak było w Nowym Jorku, gdy do rzeki Hudson wpadła kilkuletnia dziewczynka. Pierwszy na jej ratunek skoczył młody Francuz przebywający tam na wakacjach. Drugi był ojciec dziecka. Pozostałe trzysta osób filmowało scenę telefonami. Nie mówię, by wszyscy do wody od razu skakali, ale choć jedna osoba mogła wykorzystać telefon do wykręcenia 911. Kilka mogło zejść na brzeg i próbować znaleźć jakąś łódkę lub choćby dużą deskę. Tak głęboko zakodowane mamy, że ktoś inny za nas coś zrobi, że czasami zapominamy o podstawowych odruchach. Zresztą są one w nas skutecznie tłumione. Powracamy znów do przepisów:
W 2011 roku w powiecie Alameda w Kalifornii straż wezwana została na brzeg oceanu, by uratować mężczyznę, który chcąc popełnić samobójstwo płynął w kierunku środka Pacyfiku. Przygotowani do podobnych sytuacji mężczyźni stanęli na brzegu i z niepokojem obserwowali jego poczynania. Żaden jednak nie popłynął za nim, bo jak stwierdzili, nie otrzymali jeszcze oficjalnie uprawnień ratownictwa wodnego. Gdyby zdarzenie miało miejsce na lądzie, to co innego. Powstrzymaliby go siłą! Zapytany o to później na konferencji prasowej szef straży powiedział, że gdyby był w cywilu i poza godzinami pracy, to prawdopodobnie postąpiłby inaczej. Jednak jako szef i osoba podporządkowana przepisom stanąłby na brzegu obok swych podwładnych.
Miliony tworzonych przez nas przepisów mają regulować podstawowe aspekty naszego życia, zapewniać bezpieczeństwo, z góry rozwiązywać ewentualne problemy. Niestety, bywa, że wiele zapisów chroniąc jedno, szkodzi w inny sposób. Regulując w naszym życiu niemal wszystko, prawa często nie zostawiają miejsca na wolny wybór i zdrowy rozsądek. Jako społeczeństwo zostaliśmy uwarunkowani w ten sposób, że stając przed koniecznością zrobienia czegoś najpierw zastanawiamy się, co mówi o tym prawo, a dopiero w drugiej kolejności posługujemy się własnym rozumem. Jeśli ktoś zrobi nam lub komuś bliskiemu krzywdę, to powinniśmy sięgnąć po telefon i wezwać odpowiednich, przeszkolonych stróżów prawa. Kiedyś po prostu odpłacilibyśmy pięknym za nadobne. Dziś możemy mieć z tego powodu sporo problemów. Dla wielu to wygodne i prawdopodobnie ktoś zarzuci mi, że się niepotrzebnie czepiam. Według mnie jest to bardzo nieumiejętnie skonstruowany system, w którym zniechęca się nas do zwykłych, ludzkich odruchów.
Czytając niedawno o podobnych przypadkach, w których prawo przewiduje działanie w każdej niemal sytuacji, trafiłem na temat bezpieczeństwa pracy. Miliony przepisów mających nam służyć i pomagać. Wśród nich setki kompletnie idiotycznych. Osoby wykonujące zawód budowlańca pewnie o tym wiedzą, pozostali nie. Użycie drewnianej drabiny w pracy jest bardzo ryzykowne, bo oficjalna, federalna instrukcja jak taka drabina ma wyglądać i jak się nią posługiwać ma sześć stron maszynopisu. Jeśli jej proporcje są choćby o ułamek cala inne od polecanych lub jeśli zaczniemy się po niej wspinać stawiając jako pierwszą niewłaściwą nogę, konsekwencje mogą być poważne. Prawne oczywiście.
Bohaterów i ludzi gotowych do poświęceń i czynienia dobra nie brakuje. Przebywają oni jednak w ukryciu. Nie straszna im woda, ogień i wichura. Przerażające są dla nich przepisy decydujące, w jakich okolicznościach wolno im działać. Zastąpili ich więc filmowi, tym wolno wszystko.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
rafal@infolinia.com