----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

08 stycznia 2015

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...

– Słucham.

– Panie Gaulyk – odezwał się głos z recepcji na dole. – Jest tu jakaś kobieta do pa­na. Mówi, że ze szpitala St. Vincent, z wiadomością od pani Morris, pana sąsiadki spod 12. Wpuścić?

– Tak, proszę.

Kilka chwil później wysłanniczka pani Morris zasygnalizowała swoją obecność delikatnym pukaniem do drzwi. Otworzył. W progu stała młoda afroamerykanka w dżinsach, skórzanej kurtce i adidasach.

– Dzień dobry, panie Golyk. Jestem pielęgniarką ze szpitala St. Vincent.

– Witam panią.

Adam otworzył szerzej drzwi i gestem ręki zaprosił ją do środka, ale nie weszła.

– Nie, dziękuję. Trochę się śpieszę.

– Wyciągnęła z kieszeni na piersi klucze i podała je mężczyźnie. – Pani Morris bardzo prosi, by pod jej nieobecność zajął się pan jej psem. Trzeba go wyprowadzać dwa, trzy razy dziennie i dać mu jeść. Karma jest w kuchni. Ona nikogo nie ma. Ma nadzieję, że pan jej pomoże.

– Proszę przekazać pani Morris, żeby się nie martwiła o Milly. Zajmę się nią – powiedział Adam głosem, w którym dało się wyczuć nutkę niechęci. Wziął od dziewczyny klucze.

– Do widzenia panu.

Nie czekając na odpowiedź, pielęgniarka z St. Vincent pośpieszyła w kierunku schodów. Rzeczywiście musiała się śpieszyć – przecież windą byłoby wygodniej.

„No to, kur.., pięknie”, pomyślał Adam. „Do pełni szczęścia brakowało mi jeszcze tylko tego kundla”.

Postanowił od razu chwycić byka za rogi. Iście piekielny jazgot od wewnątrz towarzyszył Adamowi przy otwieraniu drzwi mieszkania Helem Morris. Suczka Milly była maleńkim pieskiem, ale głos miała jak dzwon. Czego jak czego, ale odwagi yorkowi nie można było odmówić. Ledwie Adam zdążył uchylić drzwi, gdy mały drań rzucił się ze swoimi drobniutkimi ząbkami na jego nogę. I tu spotkała Milly niemiła niespodzianka. Wymierzony z dużym wyczuciem kopniak posłał psa na pół metra w powietrze. Jeżeli psi pysk może wyrażać najwyższy stopień zdumienia, to tak było w przypadku Milly, gdy już wylądowała w bezpiecznej odległości od tego stwora, który miał czelność „podnieść na nią nogę”. Człowiek przykucnął i spojrzał osłupiałemu zwierzakowi głęboko w oczy.

– Słuchaj, szmaciarzu – powiedział po polsku. – Mam się tobą zająć do powrotu twojej pani i tak będzie. Nie życzę sobie żadnych głupich numerów. Zaraz wychodzi­my, żebyś załatwiła, co masz do załatwienia, więc bądź grzeczna.

Odpowiedzią było ostrzegawcze warczenie, lecz brzmiało ono zdecydowanie mniej groźnie, niż zwykle. Adam z zadowoleniem przyjął sukces zastosowanej przez siebie metody wychowawczej. Wstał i poszukał wzrokiem smyczy. Leżała na szafce do butów, zaraz przy drzwiach.

– Teraz przypnę ci smycz do twoich pięknych szelek i pójdziemy na spacer – po- wiedział, zbliżając się do psa.

Milly patrzyła na niego wzrokiem manifestującym pełną uległość swojemu nowe- mu panu. Adam odetchnął z ulgą, spodziewał się bowiem większych problemów. Wi­dać sprawdza się twierdzenie, że z babami trzeba czasem ostro, nawet z tymi psimi. Spokojnie wyciągnął rękę z końcówką smyczy w kierunku metalowego kółeczka na grzbiecie suczki i w tym momencie nastąpił bezpardonowy, błyskawiczny atak na palec niczego się niespodziewającego, znienawidzonego sąsiada. Pies ugryzł Adama, po czym kudłaty napastnik, pomny doświadczeń sprzed kilku minut, natychmiast rzucił się do ucieczki.

– Szlag by cię trafił, mendo! – wrzasnął Adam, ssąc ranę.

Rzucił z wściekłością smycz na podłogę. Milly przysiadła w bezpiecznej odległości, a wyraz uległości w jej oczach zniknął bez śladu. Złośliwy, psi uśmieszek dopełniał obrazu zwycięstwa. Adam już wiedział, że yorkom w żeńskim wydaniu w żadnym razie nie należy ufać, ale było już trochę za późno. Mądry Polak po szkodzie...

– Chodź tutaj natychmiast! – mężczyzna wskazał punkt u swoich stóp.

Milly delikatnie przechyliła przyozdobiony kokardą łepek i spojrzała na człowieka, jakby chciała powiedzieć: „Chybaś się z głupim na głowy pozamieniał”. Adam rzucił się nagle w stronę stworzenia niczym rasowy bramkarz, za wszelką cenę próbujący uratować swoją drużynę przed utratą gola, lecz pies nie zamierzał czekać na dalszy rozwój wydarzeń i mężczyzna wyrżnął o podłogę, łapiąc dłońmi powietrze. Podniósł się powoli z podłogi i spojrzał z nienawiścią na psa.

– Tak? Dobra. Chcesz wojny? Proszę bardzo. Nie idziemy na żaden spacer. Jak ci się chce lać, to lej w majtki – stwierdził i usiadł na ogromnym fotelu pod oknem.

Zimna wojna potrwała całe półtorej godziny. W końcu niewdzięczna suka pobiegła do przedpokoju i przytargała w pysku smycz. Adam nie wierzył własnym oczom. Bez problemu przypiął ją yorkowi do szelek i wyszli z domu.

Spacer w stronę Central Parku obfitował w dwuznaczne spojrzenia mijanych mężczyzn, a kobiety obserwowały Adama z wyraźnym zainteresowaniem.

– Ty, kur.., patrz na tego pedała z tym pieskiem! – czarny młodzieniec w rastafariańskiej czapce szturchnął łokciem swojego kumpla.

– Ja pier..., ale się dobrali! – sapnął koleś i obaj wybuchli serdecznym śmiechem.

Adam zacisnął zęby. W innej sytuacji wepchnąłby czarnuchowi jego słowa do gardła, teraz jednak – nie wypadało.

Milly co jakiś czas spoglądała na prowadzącego ją człowieka z wyraźnym zadowoleniem. Uwielbiała spacery, nawet jeśli miał jej w nich towarzyszyć ten patałach i gbur z mieszkania za ścianą. „Ten patałach i gbur” z kolei ze wszystkich sił starał się uśmiercić ją wzrokiem, lecz bez skutku. Nie­stety, jego wzrok nie zabijał, a york wciąż był obrzydliwie żywy.

Ze spaceru wrócili w zgoła odmiennych humorach. Tylko jedno z nich tryskało radością i na pewno nie był to człowiek. Przyszedł czas na karmienie. Kuchnia pani Morris była czysta i schludna, wszystko znajdowało się na swoim miejscu. Nawet karma w kąciku kredensu oddzielona była od naczyń i artykułów spożywczych nie wymagających przechowywania w lodówce. Adam wyciągnął otwarte pudełko z suchym psim jedzeniem i zajrzał do środka. Zapach za- wartości nie zachęcał do dalszych analiz, lecz mimo wszystko sięgnął po kawałek. Wydobył psi „przysmak” w kształcie kości. Czego to ludzie nie wymyślą! Milly cały czas przyglądała mu się ciekawie. Adam ugryzł fragmencik sztucznej kostki i wykrzywił się z niesmakiem, a potem rzucił resztę Milly. Pies, o dziwo, ani nie spojrzał na jedzenie.

cdn

Marek Kędzierski – autor powieści sensacyjnych, które szybko zdobyły sobie rzesze wiernych fanów

 

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor