----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

08 stycznia 2015

Udostępnij znajomym:

Posłuchaj wersji audio:

00:00
00:00
Download

114-ty Kongres Stanów Zjednoczonych rozpoczął pracę. Dzięki przejęciu Senatu w listopadowych wyborach, Republikanie kontrolują teraz obydwie izby parlamentu. Oznacza to, że Barack Obama jest w podobnej sytuacji, jak przed nim Ronald Reagan, Bill Clinton oraz George W. Bush – ostatnich trzech prezydentów wybranych na dwie kolejne kadencje, którzy w ostatnich dwóch latach urzędowania w Białym Domu musieli mierzyć się z opozycyjną partią kontrolującą cały Kongres. W tym czasie przyjęto zaledwie kilka ustaw mniejszego i średniego znaczenia, jednak poza tym, z legislacyjnego punktu widzenia, w końcowych latach ich rządów wiele się nie działo. Czy tym razem będzie inaczej? Czy zwaśnionym stronom uda się w końcu porozumieć? Czy obecny, zaczynający właśnie pracę Kongres okaże się bardziej pracowity od poprzedniego, uznanego pod tym względem za jeden z najgorszych w historii? Na te pytania nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć. Nie znaczy to jednak, że nie możemy próbować...

Ostatnie dwa lata drugiej kadencji są dla każdego prezydenta trudne i mało produktywne. Zwłaszcza, gdy obydwie izby kontrolowane są przez mało przyjazną mu partię. Poza tym uwaga skupiona jest już na kolejnych wyborach, w tym przypadku chodzi o rok 2016. Barack Obama i jego doradcy zdają sobie sprawę, że na jakiekolwiek poważne zmiany legislacyjne z ich strony nie ma wielkich szans. W historii tylko administracja Eisenhowera była w stanie w podobnej sytuacji podpisać w 1959 r. akt przyjęcia Hawajów i w 1960 r. wprowadzić kilka poprawek do ustawy o prawach obywatelskich. Poza tym wielu historyków uważa, że od 1951 roku, czyli ograniczenia do dwóch liczby kadencji prezydenta, każdy z pięciu obejmujących urząd po raz drugi, a więc Eisenhower, Reagan, Clinton, George W. Bush oraz Obama, już w momencie inauguracji stawali się tzw. kulawą kaczką, czyli politykiem, którego możliwości oddziaływania są zwykle bardzo ograniczone, bo skoro zaraz musi odejść to niewielu liczy się z jego zdaniem.

Eksperci nie spodziewają się więc ze strony prezydenta wielu akcji legislacyjnych, jednak podejrzewają to ze strony Republikanów, którzy będą starali się udowodnić, iż są w stanie rządzić efektywnie i nie są partią „na nie”, jak w ostatnich latach zaczęto o nich mówić. Mimo wcześniejszych zapewnień o współpracy partyjnej, GOP starał się będzie o jak najszybsze unieważnienia kilku wcześniejszych decyzji prezydenta, w tym memorandum dotyczącego imigracji.

Mimo że konserwatywni politycy sporo mówią ostatnio o dekretach Obamy i próbach rządzenia przez niego krajem bez zgody Kongresu, to należy pamiętać, że z wyjątkiem George`a H.W. Busha obecny prezydent wydał ich najmniej od zakończenia II Wojny Światowej. Problem z tego typu rozporządzeniami polega na tym, że kolejny mieszkaniec Białego Domu może jednym podpisem je unieważnić, a Kongres odrzucić. W przypadku niedawnej decyzji imigracyjnej Demokraci wciąż jednak kontrolują sytuację. Wystarczy im bowiem głosów na podtrzymanie ewentualnego weta prezydenta wobec próby unieważnienia jego decyzji.

Na to zresztą liczy prezydent i jego doradcy w 2015 r. Kiedy ma się przeciwko sobie Kongres, ale zachowuje się siłę weta, jedynym sposobem rządzenia pozostają dekrety. Dlatego liczba wprowadzanych w ten sposób przez Baracka Obamę zmian może w niedalekiej przyszłości gwałtownie wzrosnąć. Spodziewać się możemy nowych regulacji dotyczących ochrony środowiska, wynagrodzenia za nadgodziny, edukacji, transportu, podatków, neutralności internetu, komercyjnego wykorzystania bezzałogowych dronów, czy nowych regulacji dla szkół wyższych. Dobrze poinformowani twierdzą, że pojawi się nawet wstępny projekt ustawy określającej zasady produkcję organicznej żywności dla zwierząt.

Decyzje i przepisy prezydenta wywołają konflikt z Kapitolem, to niemal pewne. Republikanie wykorzystają wszelkie środki w celu powstrzymania prezydenckich rozporządzeń i zarzucą mu legislacyjną beztroskę oraz dyktatorskie zapędy. Już określają go mianem samotnego strzelca posługującego się dekretami wedle własnego uznania i bez liczenia się z opinią Kongresu. Nie ma znaczenia, że tegoroczne plany administracji nie dotyczą tak poważnych spraw, o jakie się ją podejrzewa. W większości będą to bowiem regulacje ciągnących się od lat inicjatyw i decyzje dotyczące drugorzędnych tematów. Mimo wszystko każda akcja legislacyjna prezydenta będzie amunicją dla partii konserwatywnej. Nawet jeśli nie będzie podstaw, by skrytykować go jako polityka, zawsze można jako ekonomistę. W końcu do realizacji dyrektyw potrzebne są środki finansowe, a każdy pozaplanowy wydatek w obecnej sytuacji jest szkodliwy dla budżetu.

Bitwy w Waszyngtonie nie będą jednak dotyczyły wyłącznie prezydenckich dekretów. W samym Kongresie nie zabraknie potyczek międzypartyjnych, a także wewnątrz samych ugrupowań. Te ostatnie już się zresztą rozpoczęły. Najpierw w łonie samej partii republikańskiej, gdy przeprowadzono nieudaną próbę odwołania przywódcy większości w Izbie Reprezentantów, Johna Boehnera. Zachował on jednak stanowisko i niemal natychmiast ukarał kilku polityków ze swej partii za wystąpienie przeciw niemu, odwołując ich z prestiżowego House Rules Committee. Podobne tarcia będą się powtarzały, przynajmniej w początkowym okresie. Zwykle ma to miejsce w partii przejmującej władzę, w której różne ugrupowania walczą o wpływy.

Podobnie wśród przegranych z listopada, czyli Demokratów. Ustępujący miejsca muszą się zreorganizować, wzmocnić szeregi i obrać strategię na przyszłość. O dominację w tym procesie walczyć będzie skrzydło konserwatywne z postępowym, co na chwile osłabi partię i być może negatywnie wpłynie na poparcie udzielane prezydentowi.

Do tego wszystkiego dojdą rozprawy sądowe. Już niedługo na wniosek Republikanów Sąd Najwyższy zadecyduje w sprawie dopłat dla najniżej uposażonych, dotyczących ustawy o powszechnym ubezpieczeniu zdrowotnym. To wprawdzie nie oznaczałoby zlikwidowania Obamacare, ale jednak usunięcie jednego z głównych zapisów poważnie zachwiałoby całą reformą, a wtedy kolejne jej punkty byłyby zagrożone. Walka partii konserwatywnej z Affordable Care Act zacznie się jednak od symbolicznego głosowania nad jego odrzuceniem, zgodnie z obietnicą złożoną wyborcom. Nawet jeśli się uda, to prezydent zawetuje wyniki głosowania uzyskując poparcie demokratów. Wtedy zacznie się powolny demontaż ACA, bo nie jest to bowiem jedna, wielka ustawa, ale raczej zbiór wielu mniejszych, które funkcjonują obok siebie. Osłabienie kilku filarów może z czasem spowodować zawalenie się całej konstrukcji.

W powtarzającej się opinii ekspertów politycznych najbliższe miesiące w Waszyngtonie dalekie będą od ideału. Zamiast wprowadzać niezbędne przepisy Kongres uwikłany będzie w utarczki z prezydentem. Starając się nie dopuścić do wprowadzania kolejnych dekretów i usiłując obalić już ogłoszone, politycy na Kapitolu znów będą postrzegani przez część społeczeństwa jako hamulcowi, co z kolei może przełożyć się na wyniki wyborów prezydenckich w 2016 r. Zresztą możemy sie spodziewać, że pod tym względem wiele się nie zmieni. Decyzje i propozycje obydwu partii aż do przyszłorocznych wyborów prezydenckich będą miały przede wszystkim znacznie strategiczne, niekoniecznie korzystne dla kraju i jego mieszkańców.

Przewodniczący większości senackiej, republikanin Mitch McConnell, jeszcze przed objęciem swej funkcji zapowiadał, że zrobi wszystko by powstrzymać Agencję Ochrony Środowiska przed zaplanowanym na lato tego roku nałożeniem bardziej restrykcyjnych limitów emisji dwutlenku węgla na fabryki i elektrownie węglowe. Prawdopodobnie nowy Senat postara się również unieważnić ogłoszone w listopadzie decyzje dotyczące emisji ozonu i powrócić do mniej restrykcyjnych limitów z czasów administracji George W. Busha. W obydwu przypadkach poparcie obydwu partii jest możliwe i na nic zda się weto prezydenta. Większość legislatorów zgadza się bowiem, że zanim kraj zacznie realizować nowe, bardzo kosztowne wytyczne rządu, należy najpierw zrealizować plan z 2008 roku. Wielu Demokratów może więc w podobnych sytuacjach opowiedzieć się po stronie swych wrogów politycznych, z którymi jednak jest im po drodze gdy chodzi o wydatki. Argumentów w podobnych sprawach ma dostarczyć powołany właśnie przez Republikanów komitet o nazwie Health Care, Benefits, and Administrative Rules, który prześwietli wszystkie regulacje obecnej administracji pod kątem związanych z nimi kosztów. Jego członkowie twierdzą, że rząd Baracka Obamy wprowadził 331 różnych rozporządzeń kosztujących kraj co najmniej 100 milionów dolarów rocznie. Administracja oczywiście nie zgadza się z tym argumentując, iż te same regulacje przyniosły oszczędności rzędu 200 miliardów dolarów.

Przejęcie Senatu przez Republikanów i wzmocnienie ich dominacji w Izbie Reprezentantów to gorący temat w Waszyngtonie. Jednak poza stolicą kraju mało kto wierzy, że zmiana sił przyniesie poważne zmiany. 6 na 10 Amerykanów nie spodziewa się, iż obecny Kongres dokona więcej, niż poprzedni – wynika z sondażu zleconego przez CNN/ORC. Tylko 37 proc. jest głęboko przekonanych, że będzie inaczej.

Sondaże stoją w pewnej sprzeczności z wynikami niedawnych wyborów. Swoimi głosami Amerykanie zadecydowali o przejęciu władzy na Kapitolu przez partię republikańską, jednak zaledwie 28 proc. badanych sądzi, iż Senat będzie teraz pracował lepiej, a 24 proc. uważa że gorzej. Niemal połowa respondentów przewiduje poważny kryzys w Waszyngtonie w związku z tarciami pomiędzy prezydentem, a stojącym teraz w opozycji do niego Kongresem.

Jeszcze jeden wynik powinien zwrócić naszą uwagę – aż 46 proc. pytanych stwierdziło, że zmiana władzy mało ich interesuje i raczej na nic nie wpłynie. Prawdopodobnie za wynik ten odpowiedzialni są sami politycy, którzy ostatnie miesiące spędzili na jałowych dyskusjach i przepychankach. We wrześniu ubiegłego roku krytyka wobec Kongresu była najwyższa w historii, aż 83 proc. badanych wyrażało się o nim z dezaprobatą.

Najbardziej skuteczny będzie Kongres w blokowaniu nominacji prezydenckich. Na początek będziemy obserwować decyzje dotyczące potencjalnej następczyni Prokuratora Generalnego. Obama zaproponował na to stanowisko Lorettę Lynch, ktorej nominacja zaczyna być problematyczna. Zobczymy co zrobią Republikanie z Senatu. Czy Lynch okaże się dla nich lepsza, niż Eric Holder, który zachowuje funkcje do czasu wyboru następcy? Może się okazać, że nie. Wówczas nowy Senat będzie przeciągał akceptację tej kandydatury aż do końca obecnej kadencji prezydenta. oczywiście strategia ta ma sens przy założeniiu, że nastepcą Baracka Obamy będzie polityk konserwatywny.

Poprzedni, 113-ty Kongres Stanów Zjednoczonych zapisał się w historii jako jeden z najmniej produktywnych i najbardziej skłóconych. Dominacja jednej partii w obydwu izbach parlamentu pozwala mieć nadzieję, że rozpoczynający pracę 114-ty Kongres okaże się lepszy, przynajmniej gdy chodzi o jednomyślność w kluczowych dla kraju kwestiach. Uzasadnione obawy istnieją jednak co do pierwszych kilkunastu miesięcy. Będzie to prawdopodobnie okres nieustannych starć z prezydentem, co pozostawi niewiele czasu na inne sprawy.

na podst. NewsWise, The Hill, politico.com,
opr. Rafał Jurak

 

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor