Nie każdy ma czas, by śledzić wydarzenia światowe. Nie każdy ma na to ochotę. Ludzie zajęci są innymi sprawami, niż prezentowane w wieczornych wiadomościach. Wcale się temu nie dziwię, bo niektóre przypadki wymagają pełnej uwagi.
Na przykład w Indiach dyscyplinarnie zwolniono z pracy głównego inżyniera zajmującego się wodociągami i kanalizacją w New Delhi. Historia ta spodoba się wszystkim, którzy uważają, że tylko w Stanach Zjednoczonych sektor publiczny jest uprzywilejowany i robi, co chce. Otóż nie. W innych krajach też się to zdarza. Wspomniany mężczyzna ostatni raz pojawił się w pracy w 1990 roku. Jego nieobecność zauważono po dwóch latach i wydano mu nakaz powrotu. Zignorował wezwanie i przez kolejne 22 lata przebywał na płatnym urlopie. Dopiero niedawno po długiej rozprawie sądowej i interwencji jakiegoś ministra udało się go pozbyć. Teraz przynajmniej wiadomo, dlaczego turyści odwiedzający to miasto narzekali na warunki sanitarne. Już niedługo sytuacja ulegnie poprawie.
W tym roku w niektórych rejonach Arabii Saudyjskiej nieoczekiwanie spadł śnieg. Wiele osób zapytało natychmiast swego duchowego przywódcę, czy w związku z tym lepienie bałwana przez dzieci jest dozwolone. Nie! – padła odpowiedź – Islam tego zabrania. Chyba, że bałwan w najmniejszym stopniu nie będzie przypominał człowieka. Tzn. nie powinien mieć głowy, kończyn i nosa.
Tak na marginesie, to w kraju tym na granicy z Jordanem od trzech lat pojawia się śnieg. Wcześniej nigdy go tam nie było. To jest oczywiście kolejny dowód na to, że klimat się nie zmienia.
Skoro pojawił się fanatyzm i uparte zaprzeczanie faktom, to należy wspomnieć o naszym rodzimym produkcie rozrywkowym, jakim niewątpliwie jest Donald Trump.
On też zbytnio nie zaprząta sobie głowy dziennikami telewizyjnymi. Po pierwsze nie musi, po drugie w tym roku nie startuje na urząd prezydenta. Prawdopodobnie wie, że coś złego wydarzyło się we Francji, słyszał chyba również o postępach ISIS, czy rosnącej sile Putina. O śniegu w Arabii Saudyjskiej słyszeć nie chce, bo to nie może być prawdą i jest produktem wyobraźni lewicujących dziennikarzy. Jego uwagę zaprzątają teraz samoloty, które na wędrówki wybrały sobie, na pewno złośliwie i celowo, niebo nad jego domem. Nie byle jakim, bo wartą dziesiątki milionów dolarów historyczną posiadłością w Palm Beach na Florydzie.
Niedoszły kandydat na prezydenta USA, biznesmen i właściciel drugiej, nieśmiertelnej fryzury we wszechświecie (pierwsze miejsce przypadło Blagojevichowi) domaga się od położonego niedaleko lotniska 100 milionów odszkodowania za „zakłócanie spokoju spowodowane celowym kierowaniem lądujących i startujących samolotów nad jego domem”. Jeśli do tej pory mieliśmy wątpliwości, co do stanu jego umysłu, to chyba ten pozew nas ich pozbawił.
Trump wymienia w dokumentach sądowych szefa powiatowego lotniska w Palm Beach, który ma podobno wpływać na kontrolerów FAA i zmuszać ich do kierowania samolotów nad jego głową. Powód? Dyrektor lotniska podobno go nie lubi. Gdyby kierować się tą logiką, to najbardziej znany biznesmen na planecie musiałby pozwać do sądu co drugiego jej mieszkańca.
Oczywiście każdy pozew trzeba jakoś umotywować, nie wystarczą przecież podejrzenia wobec jednej osoby. Trump przekonuje więc, że wibracje pochodzące z lotniczych silników naruszają delikatną strukturę jego pałacu, a spaliny powodują korozję kosztownej elewacji. Poza tym skarży się władzom, że jego własny Boeing 757 nie został z powodu zbytniego zakłócenia ruchu powietrznego puszczony tą samą trasą i musi parkować go nieco dalej.
Teraz należy spojrzeć na to z innej perspektywy. Donald Trump już trzykrotnie skarżył lotnisko o zbytni hałas. Za każdym razem sprawa kończyła się ugodą. Ostatnio w zamian za odstąpienie od pozwu powiat zgodził się wydzierżawić mu setki akrów pod budowę ekskluzywnego klubu golfowego o nazwie – nie może być inna – Trump International. Ciekawe czego zażąda tym razem?
Jeśli czasami mamy kłopoty z pamięcią, to może pocieszy nas fakt, że pewne wydarzenia w końcu nam się przypomną. Świadczy o tym zgłoszenie, jakie przyjęła policja w Południowej Karolinie. 63 - letnia kobieta poinformowała o zaginięciu syna. Ma prawie 6 stóp wzrostu, waży około 160 funtów, jego głowę zdobi bujna czupryna blond z kędziorkami, a oczy ma koloru kasztanowego. Ostatni raz widziała go, gdy wychodził z domu na koncert zespołu Grateful Dead. Był to rok 1995.
W kolejną historię trudno uwierzyć, ale pojawiła się w dość wiarygodnych źródłach, w związku z czym jakieś ziarno prawdy musi w niej być. Otóż młody mężczyzna o imieniu Xiao Li po bezsennym tygodniu spędzonym w kafejce internetowej zapadł w śpiączkę. W internecie poszukiwał sposobu na zarobienie pieniędzy, bo kochał je najbardziej. Przez ponad rok lekarze bezskutecznie poszukiwali sposobu na przywrócenie mu przytomności. W końcu posłużono się mądrością ludu i postanowiono wywołać go tym, co kochał najbardziej. Pielęgniarka podsunęła mu pod nos zwitek świeżutkich banknotów, prosto z mennicy. W ciągu kilku minut mężczyzna odzyskał świadomość. I jak tu nie wierzyć w moc pieniędzy?
Na koniec słów kilka o najnowszych perfumach dla pań, które pojawią się na półkach w Kolorado już za kilka dni. Ich głównym składnikiem jest wyciąg z marihuany, który podobno pozwolić ma na osiągnięcie większej satysfakcji seksualnej. Informacja ta świadczy o tym, jak bezcelowa jest wciąż odnawiana przez konserwatywnych polityków dyskusja na temat zagrożeń związanych z legalizacją marihuany. W czasie, gdy oni dyskutują, ludzie robią swoje. W Kolorado i innych miejscach, gdzie legalizacji dokonano, świat się nie zawalił, nie wzrosła przestępczość, zwiększyły się zyski z podatków. Oczywiście w Illinois perfumy nie będą dostępne, bo brak satysfakcji w sypialni nie jest chorobą znajdująca się na przyjętej przez naszą legislaturę liście poważnych i nieodwracalnych schorzeń.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
rafal@infolinia.com