----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

29 stycznia 2015

Udostępnij znajomym:

70. rocznica wyzwolenia obozu zagłady Auschwitz-Birkenau wywołała niezwykle gorącą dyskusję. Co ciekawe – nie związaną bezpośrednio z głównym tematem, czyli Holokaustem.

Uroczystości w Oświęcimiu tradycyjnie już stały się okazją do odnowienia pamięci o Zagładzie Żydów, a przez to o okrucieństwie drugiej wojny światowej. Nie ma co ukrywać: jest to też prawdopodobnie jedna z ostatnich okazji spotkania Ocalonych, którzy przybywają do miejsca swojej tragedii po to, by pokazać światu, że żyją i sprzeciwiają się powtórzeniu tamtego okrucieństwa, które ludzie sprawili ludziom.

W tym roku jednak przy okazji obchodów rozpętała się mała burza. Związana była ona z niezaproszeniem i nieobecnością prezydenta Rosji Władymira Putina na uroczystościach rocznicowych. Polski minister spraw zagranicznych powiedział przy okazji, że to Ukraińcy wyzwalali Auschwitz, bo dokonali tego żołnierze 1. Frontu Ukraińskiego Armii Czerwonej, zaś dowódcą czołgu, który rozbił bramę obozu, był Ukrainiec. O ile pierwszy argument jest bezsensowny (nazwa frontu „ukraiński” znaczy tyle, że operował on wcześniej na Ukrainie), o tyle drugi wydał się już bardziej na miejscu. Trudno jednak powiedzieć, na ile szef dyplomacji palnął głupotę, na ile zaś chciał przedstawić jakąś myśl.

Przypomnienie, że w Armii Czerwonej służyli nie tylko Rosjanie, wydaje się z jednej strony banalne, z drugiej zaś konieczne. Wiemy, że ZSRR było, jako spadkobierca Imperium Rosyjskiego, państwem wielonarodowym, rozciągającym się od Bałtyku po Władywostok i od koła podbiegunowego po Kaukaz i Azję Środkową. Ale jednocześnie traktujemy Armię Czerwoną jako jakąś jednorodną, komunistyczną masę, zideologizowaną i będącą wykonawcą stalinowskiej polityki. A czasem, z nutą pogardy, wolimy mówić o krasnoarmiejcach per „kacapy”.

A gdyby spojrzeć na to z uwzględnieniem ówczesnych realiów? Pierwszą i najważniejszą ofiarą Stalina byli sami mieszkańcy ZSRR. To oni musieli mierzyć się z totalitarnym systemem, który dławił wszelki opór, organizował wielkie czystki, zaprowadził głód na jednym z najżyźniejszych obszarów na Ziemi, wprowadził pod pozorem zmiany chaos, a przede wszystkim gardził jednostką. Przekonali się o tym również żołnierze walczący z Hitlerem – najpierw źle przygotowani do wojny, zostawieni na pastwę wroga latem 1941 r., rzucani do brawurowych, lecz źle przemyślanych szturmów przez generałów-rzeźników, źle wyposażeni i głodni, karmieni propagandą i nienawiścią do Niemców. Mniej więcej w tym samym czasie, w którym doszło do wyzwolenia Auschwitz, po drugiej stronie dzisiejszej Polski, w Elblągu, aresztowano oficera radzieckiego Aleksandra Sołżenicyna. Przyczyna? Krytyczne uwagi o prowadzeniu wojny wypowiedziane... w prywatnym liście do przyjaciela. Wyrok? Lata spędzone w obozie karnym w trudnych warunkach, które opisał w monumentalnym „Archipelagu GUŁAG”.

W bardzo ciekawej książce Catherine Merridale pt. „Wojna Iwana” przedstawiono obraz żołnierzy Armii Czerwonej napisany nie z perspektywy „wielkiej historii”, ale z punktu widzenia ich samych. Podobną, bardzo osobistą historią frontu Wschodniego, jest reportaż Swietłany Aleksiejewicz pt. „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”, przedstawiający losy kobiet walczących w Armii Czerwonej (często z bronią w ręku). Po ich lekturze o wiele łatwiej zrozumieć, że żołnierze, którzy w 1944 i 1945 r. wyzwolili ziemie polskie (choć, paradoksalnie, nie dali im wolności, tylko nową dyktaturę), byli w pewnym sensie ofiarami wojny, na pewno zaś naznaczono ich doświadczeniami, których im raczej nie przypisujemy.

Z taką wizją nie może zgodzić się Rosja. I zresztą w ostatnich dniach dała jasno do zrozumienia, że się nie zgadza. Dyplomacja kremlowska ogłaszała, że dochodzi do zawłaszczania historii Auschwitz, wypaczania przebiegu drugiej wojny światowej, że obraża się weteranów Wielkiej Wojny Ojczyźnianej (bo taką nazwą określa się drugą wojnę światową, a faktycznie lata 1941-1945, w Rosji, a wcześniej w ZSRR).

Dlaczego tak się dzieje? Bo Władymir Putin nie potrzebuje rozważań o tragedii wojny i zbrodniczości systemu komunistycznego. Dla niego liczy się rosyjskie imperium, którego jednym z wcieleń było właśnie ZSRR. Stalin w takiej wizji nie był dyktatorem, ale dobrym władcą, który sprawił, że Rosję w jej komunistycznej odmianie szanowano na świecie. Armia Czerwona nie ma w sobie nic ze skomplikowania – to armia bohaterów wiernych „matuszce Rosji”, którzy walczyli z faszyzmem i dali wolność Europie. Nie trzeba przypominać, że cały konflikt z Ukrainą w jakimś stopniu opiera się na propagandzie, że o to w Kijowie znowu rządzą „faszyści”, z którymi Rosjanie, jak przed siedemdziesięciu laty, muszą walczyć.

Nie można jednak traktować wersji, którą narzuca Putin, jako jedynej obowiązującej. Jemu bardzo na tym zależy. Ale wysiłek walki na Wschodzie z Hitlerem ponieśli nie tylko Rosjanie, ale również właśnie Ukraińcy, Białorusini (to te tereny były najbardziej zniszczone w czasie okupacji), Gruzini i Ormianie, mieszkańcy Azji Środkowej i Syberii, a nawet przedstawiciele narodów, które wplątały się we współpracę z Niemcami i zostały za to później ukarane (Tatarzy Krymscy).

Zrozumienie tego wytrąci choć jeden argument w zakłamanej propagandzie Kremla, która chętnie mówi o historii, ale cały czas w stylu radzieckim.

Chcesz wspomóc portal, który codziennie popularyzuje historię? Wejdź na http://histmag.org/wsparcie

Tomasz Leszkowicz – historyk, publicysta portalu internetowego "Histmag.org". Specjalizuje się w historii Polski XX wieku.

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor