----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

05 lutego 2015

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...

– Radzieckie siły specjalne, doświadczenie z Afganistanu, Afryka. Rozgromił pan partyzantkę UNITA w rejonie Soyo w Angoli, mając pod dowództwem niewielki oddział – muszę przyznać, że to był majstersztyk. Jeszcze parę innych występów i stał się pan bogatym człowiekiem. Słyszałem, że zahaczył pan też w międzyczasie o Amerykę Południową, i tak dalej. Z RPA was wyrzucili, potem była robota w Sudanie, i trzeba było się gdzieś podziać. Dlatego pewnie rozmawiamy właśnie tutaj, w kraju wolnych ludzi. W każdym razie mówią, że jest pan najlepszy, a przynajmniej jednym z najlepszych, panie Gawlik.

– Wie pan o mnie więcej, niż ja sam o sobie, ale nie czarujmy się, panie Pytlak. Dla każdego, kto ma choć trochę oleju w głowie, jestem zwykłym bandytą. Podkładałem bomby fosforowe, tam nikt się nie pieprzył z prawami człowieka, konwencjami i temu podobnym gównem. Była robota, to się robiło. Nie przeszkadza to panu?

– Powiedzmy, że jestem pragmatykiem.

– Czy aż tak u was krucho z kadrami, że przychodzi pan do mnie? Choćby pan sam. 1971, Wietnam Północny, rok później Chiny. Mniemam, że nie był pan tam na wczasach. Pierwszy dan w judo też nie dostaje się za piękne oczy. Słyszałem o panu jeszcze parę rzeczy i myślę, że w sumie... jak pan powiedział? „Błyskawica”? Że ta „Błyskawica” ma całkiem niezłego dowódcę.

– Widzę, że odrobił pan zadanie domowe – stwierdził Pytlak, zaglądając do pustej już filiżanki. – Obaj wiemy, że razem moglibyśmy dokonać wielkich rzeczy. Tyle, że tym razem już dla dobra wolnej Polski. Pańska przeszłość jest mało istotna. Ma pan doświadczenie, a ja, tak jak powiedziałem, jestem człowiekiem pragmatycznym. Poza tym po Sudanie pan zniknął. Rozumiem więc, że, jak to pan powiedział, „bandytą” już pan nie jest, a to przemawia na pańską korzyść. Dobrze słyszałem, że pracuje pan teraz jako zwykły cieśla?

– Coś trzeba w życiu robić, a to akurat umiem i lubię. Ludzie mają z mojej pracy jakiś pożytek.

– Z pana pieniędzmi? Chyba się nie mylę, że pracować zarobkowo to pan raczej nie musi...

– Nie myli się pan.

– Dziwny z pana człowiek, panie Ga­wlik. Ale wracając do naszej sprawy: co pan sądzi o mojej propozycji?

– A na kiedy jest pan w stanie załatwić, żeby prokuratura wojskowa się ode mnie odczepiła raz na zawsze?

– Pułkownik Pytlak uśmiechnął się z wyrozumiałością.

– To już jest załatwione. Jest pan teraz uczciwym obywatelem Rzeczpospolitej Polskiej, panie Gawlik.

– Nie boi się pan, że teraz powiem po prostu „nie”?

– Widzi pan, ja nic nie ryzykuję. Jeśli pan odmówi, jakoś sobie poradzę. Poza tym myślę, że każdy zasługuje na drugą szansę. Pan też. No, ale nic, nie będę panu zabierał więcej czasu. Proszę przemyśleć sprawę i dać mi znać. Do jutra jestem pod tym adresem, a to mój telefon. Potem wracam do kraju, a tam w razie czego na pewno znajdzie mnie pan w jednostce w Rembertowie pod Warszawą.

Pytlak napisał kilka informacji na kawałku papieru, który wręczył rozmówcy. Wstał od stolika, zostawiając pieniądze za obie kawy, wraz z sowitym napiwkiem. Adam nie protestował – również wstał i uścisnął wyciągniętą na pożegnanie dłoń.

– Będę czekał na pana decyzję, panie Gawlik. Mam nadzieję, że będzie właściwa – powiedział pułkownik i uśmiechnął się życzliwie.

– W moim fachu zawsze trzeba podejmować właściwe decyzje. Inaczej idzie się do krainy wiecznych łowów, jak mawiali czerwoni towarzysze na Dzikim Zachodzie.

Oficer pokręcił tylko głową, uśmiechnął się i wyszedł, a Adam usiadł z powrotem przy stoliku. Kawa w istocie była doskonała.

Następnego dnia na budowie ruch był jak zwykle. Zanim Adam zdążył zabrać się do pracy, podszedł do niego majster, John Croft.

– Cześć, Adam, mam do ciebie prośbę. Jest robota, trzeba zrobić dach na domku na obozie dla dzieciaków w Pensylwanii. Prestiżowa sprawa, bo właściciel to kumpel naszego bossa. Prosił o kogoś zaufanego, a co do ciebie to wiem, że nie spieprzysz mi sprawy. W jakiś tydzień się uwiniesz, a tam będziesz miał pomocnika. Mogę na ciebie liczyć?

– Dobra, zrobi się. Kiedy i gdzie mam jechać?

– Chodź do mnie do biura, dam ci dokładne namiary. Ten gość z Pensylwanii, to w ogóle chyba Polak z pochodzenia. Nazywa się Mark Buynick – pogadacie sobie o tej swojej Polsce.

Croft wyciągnął z szuflady mapę, rozłożył ją na stole i wskazał Adamowi jakiś punkt w Pensylwanii.

– Miejscowość nazywa się Lake Como, w górach Pocono. Musisz dotrzeć konkretnie do Camp Lohikan. Będą tam na ciebie czekać jutro, o którejkolwiek dojedziesz. Im wcześniej, tym lepiej, oczywiście. Pokażą ci robotę i znajdą jakieś miejsce do spania.

– Lake Como... Dobrze się składa, bo niedaleko mam kumpla. Już tyle czasu się do niego wybierałem i wreszcie jest okazja.

– No widzisz – ucieszył się Croft. – Dzisiaj nie musisz pracować. Idź do domu się spakować.

– Nie ma potrzeby, zdążę. Wracam do pracy.

– Jak chcesz. Dzięki, Adam – powiedział do wychodzącego.

Adam wrócił do domu o zwykłej porze. Nigdy nie potrzebował wiele czasu na spakowanie, więc i tym razem piętnaście minut w zupełności wystarczy. Życie nauczyło go radzenia sobie bez wielu rzeczy, bez których przeciętni ludzie na wyjeździe obejść się raczej nie mogą.

Gdy otwierał mieszkanie, Helen Morris uchyliła drzwi. Wystawiła głowę ciekawie i widząc ulubionego sąsiada, uśmiechnęła się promiennie, z wdziękiem rzadko spotykanym u kobiet w tak podeszłym wieku.

Ach, dzień dobry, pani Morris. Jak się pani dzisiaj miewa?

– Doskonale, panie Golyk! Niech pan do mnie wejdzie na chwilę – powiedziała tajemniczo i skinęła na niego palcem.

Na progu powitała go suczka Milly. Skakała wysoko i radośnie wokół jeszcze do niedawna serdecznie znienawidzonego są- siada. Adam przykucnął, by przywitać się z kudłatą sąsiadką. Lizała go po rękach i wierciła się na wszystkie strony.          

cdn.

Marek Kędzierski – autor powieści sensacyjnych, które szybko zdobyły sobie rzesze wiernych fanów

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor