----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

05 lutego 2015

Udostępnij znajomym:

Posłuchaj wersji audio:

00:00
00:00
Download

Czasami myślę, że żyję w jakimś rysunkowym świecie. Do tego ilustrator był chyba daltonistą. Takie wrażenie odniosłem słuchając wypowiedzi republikańskiego kongresmana Mo Brooksa z Alabamy, który stwierdził, że to nielegalni imigranci przytargali do Stanów Zjednoczonych choroby zakaźne.

Nie jestem pewien, bo był to tylko fragment dłuższego wywiadu, czy chodziło wyłącznie o ostatnie przypadki odry i krztuśca, czy też odpowiedzialni są za epidemię ospy na południowym wybrzeżu jakieś 200 lat temu oraz kiłę i rzeżączkę, które zdziesiątkowały populację kilku małych miasteczek Dzikiego Zachodu, dokładnie na terenie obecnej Południowej Dakoty.

Dr Ben Carson, chirurg dziecięcy, również republikanin i potencjalny kandydat w przyszłorocznych wyborach prezydenckich, był bardziej ostrożny. Opowiedział się za powszechnymi szczepieniami, ale jednocześnie zasugerował, że jedną z odmian ospy szalejącej w Kalifornii może być szczep spotykany w Południowej i Środkowej Ameryce. A przecież do tej pory w USA go nie było. Więc? Więc należy wprowadzić dodatkowe metody kontroli na granicach. Nie wiem jakie, może wymaz oraz badanie moczu i krwi na obecność wirusów?

Za każdym razem gdy republikanie zrobią coś fajnego, podejmą jakąś pożyteczną decyzję, uchwalą coś konstruktywnego lub zaprezentują jakiegoś obiecującego polityka, pojawia się taki Brooks lub Carson i psuje mi humor. Nie wiem jak to się stało, w głowie mi się to wręcz nie mieści, że granica podziału na osoby o odmiennych poglądach na zmiany klimatyczne i choroby zakaźne pokrywa się z linią podziału partyjnego. Wiem, że wynika to przekonania, że rząd nie powinien nam niczego narzucać i dyktować, że zawsze kłamie i działa na niekorzyść społeczeństwa. Zwłaszcza jeśli jest demokratyczny. Co jednak zrobią, gdy za niecałe dwa lata w Białym Domu zamieszka republikanin, a wszystko na to wskazuje. Czy wówczas oficjalne, takie same jak teraz, wytyczne będą wciąż szkodliwe i kłamliwe? Bo nie sądzę, by się zmieniły.

Czasami zastanawiam się co jest groźniejsze, przekonanie wyborców demokratycznych o konieczności odbierania bogatym i oddawania tego co się zabrało biednym, czy całkowite ignorowanie osiagnięć naukowych ludzkości. Zastanawiam się, która z metod szybciej doprowadzi do upadku tego potężnego kraju. Ponieważ sympatie wyborców zmieniają się i obydwie partie rządzą na zmianę, mamy do czynienia z uzupełnianiem się obydwu metod.

W przypadku Mo Brooksa dochodzi do niebezpiecznej gry politycznej. Zrzucając winę na imigrantów zyskuje on kilka głosów i tylko dolewa oliwy do płonącego już ognia niechęci, a w niektórych rejonach wręcz nienawiści. Owszem, odra prawdopodobnie przywędrowała do Kalifornii z innego kraju. Park rozrywki pewnie odwiedził ktoś, kto podróżował ostatnio za granicę. Istnieje jednak spore prawdopodobieństwo, że miał obywatelstwo amerykańskie. Bo ubiegłoroczny wybuch odry w Utah wywołał misjonarz Amiszów, który nawracał ludzi na Filipinach i po powrocie obcował z nieszczepioną wspólnotą w swym rodzinnym stanie. Poza tym nie jest żadną tajemnicą, że Meksyk i inne kraje Ameryki Środkowej maja znacznie wyższy odsetek zaszczepionych na choroby zakaźne mieszkańców, niż USA. Nawet Fox News podawał tę informację.

Walczący o poparcie politycy czasami popełniają poważne gafy. Do dziś pamiętamy zagrożenie jakie w oczach niektórych konserwatywnych mieszkańców stanowić mieli zarażeni wirusem Ebola fanatycy muzułmańscy przekraczający meksykańską granicę.

Ale demokraci też mają czasami swoje błyskotliwe momenty. Choćby podczas debaty nad dostępem do broni palnej, gdy kongreswoman Diana DeGete tłumaczyła, że ograniczenie sprzedaży magazynków przyczyni się do poprawy bezpieczeństwa. Podczas publicznej debaty w Izbie Reprezentantów tłumaczyła, że jak właściciele broni wystrzelają już naboje z magazynków, to nie będą ich więcej mieli. Biedna nie wiedziała, że magazynek można od nowa załadować. Te właśnie osoby decydują o losach państwa...

Podobnie ze śniegiem. Według niezbyt zorientowanych każdy jego opad jest zaprzeczeniem zmian klimatycznych. No bo przecież jeśli jest coraz cieplej, to śnieg nie powinien padać. Naukowcy cierpliwie tłumaczą, że coraz większe opady śniegu są tak naprawdę ich potwierdzeniem. Wystarczy nieco bliżej poznać mechanizm powstawania śniegu. Na pewno wiele osób słyszało powiedzenie, że jest za zimno by padał śnieg. To prawda, przy bardzo niskich temperaturach, wysoko nad nami dochodzi do zmrożenia cząstek wody i na ziemię spada drobny, krystaliczny puch. Lub nie. Wtedy mamy kilka cali puszystego śniegu, czyli typową dotychczas zimę. Lub nie ma żadnych opadów. Gdy temperatura waha się pomiędzy 28 – 32 stopnie F, to mamy wtedy bardziej intensywne, mokre opady. Takie jak ostatnio. Takie jak w zeszłym roku i dwa lata temu. Nazywamy je wtedy burzą śnieżną, Ostatnio dodajemy zwykle słowo „rekordowa”. Gdy temperatura w atmosferze wzrasta sporo powyżej 32, to pada deszcz. Proste.

Zauważmy teraz, że pada coraz więcej. To właśnie efekt ocieplania się klimatu, czyli podnoszenia się temperatury w atmosferze. Dlatego mamy wielkie i niespotykane od lat burze śnieżne. Owszem, zdarzały się w przeszłości. Cztery razy w okresie 50 lat. Teraz mamy kilka w okresie dwóch. Nie jestem naukowcem i nie potrafię tego lepiej wytłumaczyć, ale po dokładnym zapoznaniu się z dostępnymi materiałami wszystko wydaje się jasne. Do tego dochodzą konsekwencje obfitych opadów, o których też nie należy zapominać. Będzie padało coraz więcej, bo temperatury rosną, a zanieczyszczenia zatrzymują wilgoć, która potem zamienia się w śnieg lub deszcz.

Może też jestem uparty wierząc w taką wersję zdarzeń. Ale wolę zaufać tym, którzy zawodowo zajmują się problemem, niż znaleźć się w jednym szeregu z tymi, którzy łączą choroby zakaźne z imigrantami.

Miłego weekendu.

Rafał Jurak
rafal@infolinia.com

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor