----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

12 lutego 2015

Udostępnij znajomym:

Posłuchaj wersji audio:

„Ludzkie istnienie musi być pewnego rodzaju błędem…”
(A. Schopenhauer).

Ile można mówić i pisać o jednym zdaniu wyjętym z kontekstu powieści, czyli wysadzonym z siodła po to tylko, żeby włożyć go w inny kontekst, niekoniecznie związany z tematyką końską? Otóż okazuje się, że można to robić długo i na wiele sposobów, bo wszystko zależy od pojemności (otwartości) owego zdania, które wyrzucać nas może swoimi sugestiami i odniesieniami w nieskończoną praktycznie kombinację możliwości interpretacyjnych. Rzecz jasna, tytułowe zdanie jest tylko pozornie (częściowo) wyrwane z kontekstu, bo przecież jest to chyba ostatecznie niemożliwe. Zawsze jakoś musimy się odnieść do tego, „co zamierzał (chciał) przez to powiedzieć autor” w relacjach z tekstem (autorem), gatunkiem literackim, czasem powstania, etc. Zostawmy jednakowoż tę kwestię na boku i wróćmy do bicia dziecięcia polskiego przez Moskala, czyli do mało zabawnej, co nie znaczy, że zupełnie pozbawianej humorystycznego aspektu, sytuacji przytoczonej w powieści Jacka Dehnela „Lala”.

Dominują w tym „momentalnym” (ograniczonym do czasu wypowiedzenia tego określonego zdania) układzie CÓRKA – OJCIEC takie kategorie jak: manipulacja, złość, prowokacja, a także intencja upokorzenia, poczucie wyższości i lepszości, etc. Oczywiście przesadzamy znacznie z nadpisywaniem na tę, pojedynczą i niezauważalną prawie w trakcie czytania całej powieści, scenę tych wszystkich kategorii. Całe to zajście między Lalą Biniecką i jej ojcem w tekście powieści jest po prostu fantastycznym pretekstem i punktem wyjścia do rozważań nie o maltretowaniu dorosłych przez dzieci, tak by ci ostatni musieli wpadać w szał kończący się często wbiciem zębów w sufit, ale by pokazać „kulturową manipulację”, której wszyscy w jakiś sposób uczestniczymy i której wszyscy, mniej lub bardziej świadomie, jesteśmy beznadziejnymi „ofiarami”.

Bycie ofiarą czegoś jest samo w sobie nacechowane negatywnie. Bycie ofiarą bez poczucia świadomości takiego działania i takiej sytuacji jest i złe i oczywiście bezmyślne, a jeśli bezmyślne, to nie-mądre, a przecież wszyscy chcemy żyć mądrze i być mądrzy - ciekawe dlaczego? Czy bycie głupim (nie-mądrym) jest złe? Czy to znaczy, że większość z nas jest zła?

Tak czy owak, wracając do małej Binieckiej, przetoczyliśmy się przez różne teksty począwszy od Romana Ingardena, a skończywszy na Marcelu Messingu, analizując tytułowe zdanie w kontekście wielu koncepcji „rozumienia sensu ludzkiego istnienia” i rozumienia działań człowieka w relacji z innymi ludźmi. W istocie cała ta zabawa jest opisem swoistej (skontekstualizowanej kulturowo) zależności (relacji) z drugim człowiekiem, w jakiej (chcąc czy nie chcąc) musimy się odnajdywać praktycznie nieustannie i przez całe nasze życie. Pytanie, które towarzyszy nam przez wszystkie te opisane tu „gry i zabawy” jest jedno: CZY W OGÓLE MOŻEMY BYĆ SOBĄ, A JEŚLI TAK TO NA ILE I JAK?

Wydaje się, że poszukiwania pełnej i totalnej niezależności i istotowości naszego „tu i teraz” jest działaniem skazanym z założenia na porażkę. Jesteśmy w jakiś tajemniczy, niezrozumiały i chyba magiczny sposób zawsze od kogoś i czegoś zależni i zawsze coś lub ktoś nas w jakiś sposób determinuje. Uniknięcie tegoż czy ucieczka od tego wydaję się być działaniem możliwym, jakkolwiek skazanym na porażkę pełną trwogi i drżenia. Dosadnie mówi o tym Wiktor E. Frankl w swym kanonicznym tekście „Człowiek w poszukiwaniu sensu”:

„twierdząc, że człowiek jest istotą odpowiedzialną i zobowiązana stale urzeczywistniać sens potencjalnie zawarty w każdej życiowej sytuacji, pragnę jednocześnie podkreślić (pisze V. Frankl), że prawdziwy sens życia odnajdziemy raczej w świecie zewnętrznym niż w sobie samym, jako że nie jest prawdą twierdzenie, iż człowiek stanowi system zamknięty. Nazwałem ową konstytutywną cechę samo-przekraczaniem ludzkiej egzystencji. Należy przez to rozumieć, że człowiek zawsze kieruje się oraz jest kierowany w stronę czegoś lub kogoś innego niż on sam – może to być zarówno oczekujący wypełnienia sens, jak i inny człowiek, którego spotykamy na swojej drodze.

Im bardziej zapominamy o sobie – oddając się sprawie, której pragniemy służyć, bądź też osobie, którą pragniemy kochać – tym głębsze jest nasze człowieczeństwo i tym bardziej urzeczywistniamy swój potencjał. To, co znamy pod nazwą samo-urzeczywistnienia, jest niczym innym, jak nieosiągalnym celem, z tego prostego względu, że im bardziej dążymy do samo-urzeczywistnienia, tym bardziej się od niego oddalamy. Innymi słowy, samo-urzeczywistnienie możliwe jest wyłącznie, jako efekt uboczny samo-transcendencji”(s.166)

Trochę inne zdanie, a przynajmniej podejście do tegoż problemu prezentuje, także wielokrotnie tu cytowany, ojciec Anthony de Mello, który twierdzi, praktycznie we wszystkich swych najważniejszych tekstach, że żyjąc (bytując) w relacjach z innymi, karmimy się iluzją autentycznego istnienia, w której to iluzji samo-realizacja jest ułudą i niemożliwością. Dopiero katorżnicza praca nad budowaniem samo-świadomości, związana z przejściem przez piekło wyzwalania się ze struktur i układów zależności z innymi i wobec innych (między innymi z akceptacją samotności) – może ewentualnie (ale niekoniecznie) zbliżyć nas do tego , co określamy /JA/ autentycznym.

„Gdybyśmy tak naprawdę odrzucili iluzje, wraz z tym co nam dają lub czego nas pozbawiają, bylibyśmy czujni. Konsekwencje niepodjęcia takiego działania są przerażające i nie do uniknięcia. Tracimy zdolność przeżywania miłości.

Jeśli chcesz kochać, musisz na nowo nauczyć się patrzeć, a jeśli chcesz wiedzieć, musisz rzucić swój nałóg. Tylko tyle. Wyzwól się ze swej zależności. Rozerwij sieć, jaką omotało cię społeczeństwo dławiąc twoje jestestwo. Musisz się uwolnić. Na zewnątrz wszystko będzie szło jak dawniej, ale pomimo że nadal będziesz w świecie, nie będziesz już z tego świata.

W głębi serca staniesz się wolny, w końcu całkowicie samotny. Twoja zależność od narkotyku całkowicie obumrze. Nie musisz iść na pustynię, jesteś pośród ludzi, ciesz się ich obecnością. Nie mają już jednak władzy nad tobą, która pozwala IM USZCZĘŚLIWIAĆ LUB UNIESZCZĘŚLIWIAĆ CIEBIE. To właśnie oznacza samotność. W takim odosobnieniu twoja zależność odumiera. Rodzi się zdolność do miłości. Nie spoglądaj już na innych jak na środek narkotycznego zaspokojenia. Tylko ten, kto już tego próbował, zna okropności tego procesu. Jest to zaproszenie do śmierci. Jest jak zabranie biednemu narkomanowi jedynej radości życia, jaką znał. Czy da się zastąpić ją smakiem chleba i owoców, czystym tchnieniem porannego powietrza, słodyczą wody z górskiego potoku? Walcząc z objawami głodu i pustką w sobie, których doświadcza teraz, gdy nie dostaje narkotyku, niczym tej pustki nie jest w stanie zapełnić.

Czy moglibyście wyobrazić sobie życie, w którym wyrzekacie się przyjemności czerpanej z jednego choćby słowa uznania lub oparcia głowy na czyimś ramieniu, dodającego trochę otuchy? Pomyślcie o życiu, w którym nie jesteście emocjonalnie od nikogo zależni; tak, że nikt nie ma już mocy uszczęśliwiania lub unieszczęśliwiania was. Mie zgadzacie się na to, by potrzebować jakiejś konkretnej osoby, aby być kimś szczególnym dla kogoś, ani na to, by zwać kogoś „swoim”.

Ptaki moja swoje gniazda, lisy swe nory, ale ty nie będziesz miał gdzie schronić głowy w swej podróży przez życie. Jeśli kiedykolwiek dotrzesz do tego stanu, dowiesz się w końcu, co to znaczy widzieć w sposób jasny, niezamglony lękiem ani pragnieniem. Każde słowo ma wówczas swoją wagę. Widzieć w sposób jasny i nieprzyćmiony przez lęk i pragnienie. Poznasz wówczas, co to znaczy kochać. Aby jednak przejść do krainy miłości, trzeba przejść przez ból śmierci, gdyż kochać ludzi oznacza nie potrzebować ich, umrzeć dla tej potrzeby i być całkowicie samotnym.

Jak można się tam dostać? Dzięki nieustannej świadomości, poprzez nieskończoną cierpliwość i współczucie, jakie miałbyś dla narkomana. Przez rozwijanie w sobie chęci kosztowania tego, co w życiu jest dobre, jako przeciwwagi wobec narkotyku.

Co zaś w życiu jest dobre?

Umiłowanie pracy, którą lubisz wykonywać dla niej samej, umiłowanie śmiechu i bliskości z ludźmi, do których się nie przywiązujesz, nie uzależniasz emocjonalnie, choć ich towarzystwo przynosi ci radość. Dobrze jest oddać się takiemu działaniu, w które możesz zaangażować się całym sobą; działaniu, które samo w sobie przynosi ci tyle radości, że sukces, uznanie czy aprobata po prostu nie mają żadnego znaczenia. Pomocny może tez okazać się powrót do natury. Porzuć tłum, idź w góry i w ciszy obcuj z drzewami, zwierzętami. Ptakami, z morzem, chmurami, niebem i gwiazdami. (Przebudzenie, s. 183, 184).

Zbyszek Kruczalak

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor