----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

12 lutego 2015

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...

– Mam pyszne ciasto z truskawkami – powiedziała Helen, gdy mężczyzna podniósł się wreszcie. – Nie odmówi pan towarzystwa starej kobiecie przy filiżance kawy i słodkim co nieco?

– Wie pani, że towarzystwo takiej damy sprawia radość każdemu prawdziwemu mężczyźnie – odpowiedział i skłonił się szarmancko.

W jednej sekundzie Helen Morris spuchła z dumy i samozadowolenia. Uwielbiała tego polskiego dżentelmena!

– Ach, tylko pan tak mówi starej, zrzędliwej kobiecie – powiedziała, krygując się w przezabawny sposób. – Proszę siadać, zaraz będzie kawa – wskazała mu fotel przy ławie, na której stał już ogromny talerz z ciastem równiutko pokrojonym w kostki. Pachniało wybornie! Pani Morris zniknęła w kuchni i za moment pojawiła się z powrotem, niosąc tacę z kawą. Kawę, musiał Adam przyznać, robiła wyborną. – Co u pana słychać, tak w ogóle? – spytała niewinnie i spojrzała na niego, wznosząc brwi na znak najwyższego zainteresowania odpowiedzią.

Polak natychmiast wyczuł, że coś się kroi. Tego typu zachowanie u pani Morris nie było naturalne.

– U mnie świetnie, a u pani? – odwdzięczył się identyczną miną, z uśmiechem czającym się w kącikach ust.

Pani Morris dała sobie spokój z udawaniem.

– Mój drogi sąsiedzie, co ja tu, stara, będę dużo gadać – martwię się o pana.

– O mnie? – spytał Adam, szczerze zdziwiony deklaracją sąsiadki. – Ależ z jakiegoż powodu?!

Jej twarz przybrała zatroskany wyraz. Adam przyglądał się jej, z trudem zachowując powagę.

– Może się pan ciastem poczęstuje – powiedziała po chwili milczenia. – Jakoś mizernie pan ostatnio wygląda. – Oboje wiedzieli, że wyglądał jak okaz zdrowia, będąc w szczytowej formie. Adam w końcu nie wytrzymał i roześmiał się szczerze. Popatrzyła na niego z udawanym wyrzutem.

– Ładnie to tak śmiać się ze starej kobiety?

– Pani Morris, proszę się nie gniewać, ale jest pani dla mnie jak najlepszy balsam na duszę. Poza tym ten zapach wyśmienitego ciasta... Po prostu jak narkotyk.

– No, już niech mnie pan tak nie komplementuje. Ja się znam na tych waszych męskich sztuczkach. Ale co to ja mówiłam?

– Pozwolę sobie przypomnieć: mówiła pani, że się o mnie martwi.

– Tak mówiłam? Ach, w rzeczy samej. Zasadniczo tak mówiłam – stwierdziła, i jak gdyby nigdy nic nałożyła sobie na talerzyk kawałek ciasta. Po chwili dostrzegła kątem oka, że Adam przygląda się jej uważnie. Przestała jeść i rzuciła mu pytające spojrzenie.

– Była pani łaskawa powiedzieć, że się o mnie martwi. Z radością usłyszałbym o przyczynach tej troski – dla zabawy Adam uderzył w literacki ton, żywcem wzięty z powieści wczesnej literatury amerykańskiej, którą czytał ostatnio dla zabicia czasu.

– Co ja tu dużo będę gadać! Pan jest sam jak palec, a na tym świecie samotny mężczyzna prędzej czy później źle kończy. W szpitalu poznałam pewną przemiłą pielęgniarkę, ale nie tę postrzeloną, co do pana przyszła. Ta moja bardzo by do pana pasowała. Moim zdaniem nadszedł czas, by się pan ożenił, panie Golyk.

Adam roześmiał się na cały głos.

– Niech się pani przyzna, pani chce mnie wyswatać, pani Morris!

– Pochodzę z bardzo dobrej, żydowskiej rodziny. Kojarzenie ze sobą młodych ludzi jest w dobrym tonie.

– Ale ja nie jestem Żydem.

– W razie czego da się to jakoś naprawić... – stwierdziła pani Morris niewinnym tonem.

– Pani Morris, śmiem zauważyć, że łaskawa pani też nie ma męża...

– Pochowałam trzech i na razie wystarczy – odpowiedziała rezolutnie kobieta.

Ubawiony Adam pokręcił głowa i sięgnął po kawałek placka z truskawkami. Zgodnie z przewidywaniami można było o nim powiedzieć tylko jedno: „niebo w gębie”.

– No to na kiedy was umówić, gołąbeczki? – Helen Morris uznała sprawę za załatwioną.

– Jutro z samego rana muszę wyjechać do Pensylwanii, w góry Pocono. Mam tam robotę na jakiś tydzień. Jak tylko wrócę, to obiecuję, że wezmę od pani telefon tej pielęgniarki, która rzeczywiście musi być niezwykłą osobą, jeśli wywarła na pani takie wrażenie.

– Może jeszcze placka? – zaproponowała zadowolona z siebie emerytka.

Adam z przyjemnością sięgnął po kolejny kawałek truskawkowych pyszności.

Droga do Lake Como minęła Adamowi szybko. Co więcej, policja ani razu nie złapała go za zwyczajowe u niego przekraczanie dozwolonej w Stanach prędkości, wynoszącej jedynie 55 mil na godzinę. Polska krew burzyła się w Gawliku na tak jawne ograniczanie wolności w kraju ludzi podobno wolnych. Już dawno wysnuł niepochlebny dla Ameryki wniosek, że nawet w komunistycznej Polsce ludzie czasem mieli więcej swobody, niż tutaj, w państwie ekonomicznego niewolnictwa. Zniewolenie jest zawsze zniewoleniem, obojętnie w jakie teorie próbuje się je ubrać. W kraju, gdzie absolutnie wszystko było na sprzedaż i prawie każdego w taki czy inny sposób można było kupić, żyło się trudno, dlatego w trakcie drogi Adam coraz częściej myślał o propozycji pułkownika Pytlaka.

Dostał bardzo precyzyjne wskazówki od Crofta, więc bez problemu znalazł posiadłość o wdzięcznej nazwie Camp Lohikan, pochodzącej od imienia lokalnego wodza Indian – Lohikana. „To się nazywa hipokryzja,” pomyślał. „Najpierw wytępili rdzennych mieszkańców Ameryki, a teraz stawiają im pomniki w postaci szyldów, pod którymi funkcjonują ośrodki letniego wypoczynku dla dzieci białych”.

Wjazd na teren kompleksu zamykał drewniany szlaban. Polak zatrzymał swojego chevroleta i wysiadł z samochodu, by rozejrzeć się za kimś, kto by wpuścił go do środka. Ośrodek tętnił życiem. Wokół roiło się od dzieciaków w wieku od na oko lat pięciu, do nawet szesnastu i siedemnastu. Zauważył, że zarówno maluchy, jak i młodzież była pod nieustanną opieką młodych ludzi wyglądających na studentów. Na lewo od szlabanu, na niedużym wzniesieniu, stał drewniany, parterowy dom.

cdn.

Marek Kędzierski – autor powieści sensacyjnych, które szybko zdobyły sobie rzesze wiernych fanów

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor