----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

19 lutego 2015

Udostępnij znajomym:

Myślę, że Lala Biniecka nie spodziewała się w najśmielszych nawet swoich przewidywaniach, że jedno jej zdanie może służyć za materiał do nieskończonego grzebania się w jego zawartości. Jest to z jednej strony zdecydowanie odbiegające od normy działanie (zabawa w chowanego ze znaczeniami), z drugiej jednak, jeśli się chwilę nad tym zastanowimy, to czy nie jest czymś absolutnie oczywistym i „normalnym”, że jakieś jedno zdanie, jedno wyrażenie, jedno wypowiedzenie, a często nawet jeden, poszczególny wyraz może nas prześladować, trapić, niepokoić, wyprowadzać z równowagi, wytrącać z biegu normalnego życia, nie dawać spokoju, cieszyć, wprawiać w ekstazę, inspirować, motywować, nadawać nowe znaczenia i kierunki naszemu codziennemu funkcjonowaniu, które dzięki temuż wyjątkowemu /twierdzeniu/ może zostać przedefiniowane.

Każdy musi przyznać, że przynajmniej raz w życiu doświadczył mocy takiego „czegoś”, co samo w sobie niewinne i bez większego znaczenia, włożone w konkretny kontekst miedzy-osobowy stawało się pełne mocy (dobrej lub złej), która wytrącała nas z utartych torowisk naszego bycia i życia. Dominowało nasze myślenie, często na długi czas i determinowało nasze postepowanie.

Biniecka rozdarła się na ojca tworząc sytuację, która to posłużyła nam do wieloodcinkowego bawienia się w drążenie znaczeń tej aroganckiej riposty. Sama ona przecież w sobie nie jest niczym nadzwyczajnym. Wyciągnięta z kontekstu powieści, czasu, epoki, relacji między ludzkich (czyli wypreparowana z historii) jest banalna i trywialna. Cóż można jeszcze wydobyć w XXI wieku ze zdania: „Bij Moskalu polskie dziecię!? (przypominam, wypowiedzianego jakieś sto lat wcześniej). Wydaje się, że nie wiele da się z tego wycisnąć w dosłowności, natomiast metaforycznie zdanie to kreuje nieskończoną liczbę odczytań. Pozwala nam bowiem skupić się głównie na relacji, a nie na wydarzeniu jako takim.

To właśnie relacje między osobowe i zależności kontekstowe tychże pozwoliły nam spojrzeć na to wydawałoby się wyprute już ze znaczeń i zbanalizowane zdanie w kategoriach samostanowienia, samorealizacji, czyli samoistnego (somo stanowiącego o sobie) istnienia.

Zdajemy sobie rzecz jasna sprawę, że jest to dążenie do niemożliwego i opis swoistej niemożliwości (przypominam tekst Viktora E. Frankla zatytułowany „Człowiek w poszukiwaniu sensu), jakkolwiek widoczne są pewne niejasne przesłanki, że te „niemożliwości” mają jakieś znamiona, czy też ukryty potencjał, spełnienia (realizacji). Pisze o tym między innymi, wielokrotnie już tu cytowany ojciec Anthony de Mello:

„Gdybyśmy tak naprawdę odrzucili iluzje, wraz z tym co nam dają lub czego nas pozbawiają, bylibyśmy czujni. Konsekwencje niepodjęcia takiego działania są przerażające i nie do uniknięcia. Tracimy zdolność przeżywania miłości.

Jeśli chcesz kochać, musisz na nowo nauczyć się patrzeć, a jeśli chcesz wiedzieć, musisz rzucić swój nałóg. Tylko tyle. Wyzwól się ze swej zależności. Rozerwij sieć, jaką omotało cię społeczeństwo dławiąc twoje jestestwo. Musisz się uwolnić. Na zewnątrz wszystko będzie szło jak dawniej, ale pomimo że nadal będziesz w świecie, nie będziesz już z tego świata.

W głębi serca staniesz się wolny, w końcu całkowicie samotny. Twoja zależność od narkotyku całkowicie obumrze. Nie musisz iść na pustynię, jesteś pośród ludzi, ciesz się ich obecnością. Nie mają już jednak władzy nad tobą, która pozwala IM USZCZĘŚLIWIAĆ LUB UNIESZCZĘŚLIWIAĆ CIEBIE. To właśnie oznacza samotność. W takim odosobnieniu twoja zależność odumiera. Rodzi się zdolność do miłości. Nie spoglądaj już na innych jak na środek narkotycznego zaspokojenia. Tylko ten, kto już tego próbował, zna okropności tego procesu. Jest to zaproszenie do śmierci. Jest jak zabranie biednemu narkomanowi jedynej radości życia, jaką znał. Czy da się zastąpić ją smakiem chleba i owoców, czystym tchnieniem porannego powietrza, słodyczą wody z górskiego potoku? Walcząc z objawami głodu i pustką w sobie, których doświadcza teraz, gdy nie dostaje narkotyku, niczym tej pustki nie jest w stanie zapełnić.

Czy moglibyście wyobrazić sobie życie, w którym wyrzekacie się przyjemności czerpanej z jednego choćby słowa uznania lub oparcia głowy na czyimś ramieniu, dodającego trochę otuchy? Pomyślcie o życiu, w którym nie jesteście emocjonalnie od nikogo zależni; tak, że nikt nie ma już mocy uszczęśliwiania lub unieszczęśliwiania was. Mie zgadzacie się na to, by potrzebować jakiejś konkretnej osoby, aby być kimś szczególnym dla kogoś, ani na to, by zwać kogoś „swoim”.

Ptaki moja swoje gniazda, lisy swe nory, ale ty nie będziesz miał gdzie schronić głowy w swej podróży przez życie. Jeśli kiedykolwiek dotrzesz do tego stanu, dowiesz się w końcu, co to znaczy widzieć w sposób jasny, niezamglony lękiem ani pragnieniem. Każde słowo ma wówczas swoją wagę. Widzieć w sposób jasny i nieprzyćmiony przez lęk i pragnienie. Poznasz wówczas, co to znaczy kochać. Aby jednak przejść do krainy miłości, trzeba przejść przez ból śmierci, gdyż kochać ludzi oznacza nie potrzebować ich, umrzeć dla tej potrzeby i być całkowicie samotnym.

Jak można się tam dostać? Dzięki nieustannej świadomości, poprzez nieskończoną cierpliwość i współczucie, jakie miałbyś dla narkomana. Przez rozwijanie w sobie chęci kosztowania tego, co w życiu jest dobre, jako przeciwwagi wobec narkotyku.

Co zaś w życiu jest dobre?

Umiłowanie pracy, którą lubisz wykonywać dla niej samej, umiłowanie śmiechu i bliskości z ludźmi, do których się nie przywiązujesz, nie uzależniasz emocjonalnie, choć ich towarzystwo przynosi ci radość. Dobrze jest oddać się takiemu działaniu, w które możesz zaangażować się całym sobą; działaniu, które samo w sobie przynosi ci tyle radości, że sukces, uznanie czy aprobata po prostu nie mają żadnego znaczenia. Pomocny może tez okazać się powrót do natury. Porzuć tłum, idź w góry i w ciszy obcuj z drzewami, zwierzętami. Ptakami, z morzem, chmurami, niebem i gwiazdami. (Przebudzenie, s. 183, 184)

Ojciec de Mello jest zanurzony w różnych duchowościach i ta nadzwyczajność jego pozycji jest w tym tekście fantastycznie widoczna: wschodnie i zachodnie koncepty rozumienia somo-stanowienia i samo- realizacji stapiają się u niego w jedno. Niemożliwe staje się swoistą możliwością, opcją i odpowiedzią.

********

Wróćmy jednakowoż do wcześniej nakreślonej relacji /wróg-ofiara/, która jest nam paradoksalnie bliska, choćby dlatego, iż pojawiło się ostatnio wiele nowych interpretacji i ocen powstania warszawskiego w wersji książkowej i filmowej. Wystarczy tylko wspomnieć o niezwykłym filmie w reżyserii Jana Komasy i jego wersji drukowanej opartej na scenariuszu – obydwa teksty zatytułowane Miasto 44. Podobnie ma się sytuacja z serialem telewizyjnym Czas honoru, który też ma swój odpowiednik książkowy. Pojawiło się mnóstwo tekstów sensu stricto historycznych (Norman Davies, Powstanie 44), czy rozliczeniowo-wspomnieniowych, pisanych przez uczestników Powstania (książki Władysława Bartoszewskiego czy Jana M. Ciechanowskiego), nie można też nie wspomnieć o niebywałym pomyśle zbudowania opowieści filmowej w oparciu o materiały kronik powstańczych, które ocalały z pożogi wojny (pełnometrażowy film dokumentalny „Powstanie warszawskie”) – wszystko to doskonale nam kontekstualizuje jedną z tych relacji wróg/ofiara, którą być może i znamy z wielu filmów, powieści i pamiętników, ale która pozostaje zawsze niemożliwa do ostatecznego zamknięcia interpretacyjnego. Sskazani jesteśmy przecież na życie w procesie wiecznej i niemożliwej do sfinalizowania interpretacji. Jakby powiedział Umberto Eco jesteśmy „dziełem otwartym”, jakkolwiek czasem z wielkim trudem przychodzi nazwać człowieka dziełem, bo znacznie trafniej byłoby go nazwać bublem. Wyobraźmy sobie taka historię:

Zamachowiec, patriota, męczennik, człowiek oddany jakiejś sprawie czy idei, świeckiej lub religijnej, rzuca bombę. Ta ma zabić kogoś ważnego (jak dobrze wiemy z lekcji historii może to być osoba cara, króla, prezydenta, generała), albo zupełnie nieważnego (przypadkowi przechodnie, zakładnicy).

Tym rzucającym bombę może być każdy z nas, któremu odpowiednio przeprano mózg, co znowu nie jest aż tak trudnym zadaniem, biorąc pod uwagę religijne czy polityczne motywacje. Może to być choćby chłopak z batalionu Parasol, czy też któryś ze słynnych kurierów i agentów AK w czasie ostatniej wojny, albo męczennik muzułmański czy jakikolwiek inny, przykładów na tego typu akcje i działania mamy w historii, szczególnie historii Polski, bez liku. Załóżmy, że ujęto kogoś z naszych nieustraszonych zamachowców. W pewnym momencie przesłuchania dochodzi do postawienia ultimatum:

- albo adresy i kontakty całej siatki, albo wyrżniemy waszą rodzinę włącznie z dziećmi i starcami, w pierwszej kolejności oczywiście będziemy torturować i ostatecznie zakatujemy piękną narzeczoną i jej rodziców.

Podanie adresów i kontaktów to śmierć mnóstwa ludzi, rozpad organizacji, katastrofa organizacyjna, ale możliwość uratowania rodziny, bliskich i dzieci, a przede wszystkim pięknej narzeczonej, która prawdopodobnie właśnie jest w ciąży – co robić?

Czy w ogóle można coś zrobić w takiej sytuacji?

(kontynuacja w przyszłym tygodniu)

Zbyszek Kruczalak

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor