Dzień nie zaczął się dobrze. Gdy w czwartek, zamiast wyczekiwanego od miesięcy słońca ujrzałem po przebudzeniu kilka cali świeżutkiego śniegu przed domem, niemal się rozpłakałem. Podobnie jak tysiące innych mieszkańców naszej aglomeracji. Łzy nie były tęsknotą za latem z jego wysokimi temperaturami, ale wyrazem smutku wywołanego koniecznością ponownego sięgnięcia po szuflę. Półprzytomny, jeszcze przed poranną kawą, wyszedłem na zewnątrz z nadzieją na szybkie uporanie się z niespodziewanym i nielubianym problemem. Owszem, poszło sprawnie, ale głównie dzięki technologicznym dokonaniom ludzkości. Bo poza wysłaniem człowieka w kosmos byliśmy w stanie stworzyć znacznie bardziej przydatną nam na co dzień maszynę do odśnieżania. Jednak brak kawy przed pracą sprawił, że mój wzrok nie rejestrował wszystkiego należycie. Połowa odrzucanego śniegu wylądowała w otwartym garażu zasypując doszczętnie zimujący w nim motocykl, kosiarkę i kilka tekturowych pudełek chroniących delikatne przedmioty, które z wilgocią kontaktu absolutnie mieć nie powinny.
Największym problemem nie było jednak samo zasypanie garażu, ale fakt, ze przydarzyło się to mnie. Słyszałem wprawdzie o takich przypadkach, ale mnie nie miało się to przecież prawa zdarzyć. Wyjaśnienie przyszło godzinę później, gdy będąc w sklepie zauważyłem śmieszne butelki z wizerunkami postaci z trylogii Tolkiena. Był tam Frodo, Sam, Gollum, Smok i kilku innych bohaterów opowieści. Widząc moje zaciekawienie stojący obok młodziutki sprzedawca poinformował, że to Władca Pierścieni, taki film, a w środku jest piwo. Nie chcąc, by smarkacz pomyślał, ze urwałem się z choinki i nie jestem na bieżąco z produkcja Hollywood powiedziałem, iż wiem, bo już jako nastolatek czytałem te książki. Popatrzył jakoś dziwnie, skrzywił się i stwierdził, że nie miał pojęcia, że to takie stare... Złapałem aspirynę i maść rozgrzewającą, również się skrzywiłem i bez słowa poczłapałem do kasy. W drodze do domu wstąpiłem do lokalnego sklepu z materiałami budowlanymi, gdzie planowałem nabyć sól do posypania chodnika. Oczywiście towaru tego nie było, bo sklep w przewidywaniu nadciągającej wiosny zamienił ją na półkach na ziemię ogrodową, zielone traktorki i płyn do opryskiwania drzewek owocowych. Nie zrobiłeś zapasu?! – ze zdziwieniem i naganą w głosie zapytał i jednocześnie skomentował moje poszukiwania sprzedawca - Każdy wie, że jeszcze w grudniu trzeba kupić więcej!
Nie każdy! – pomyślałem i skierowałem się do wyjścia. Będąc już na zewnątrz, zauważyłem przykryte świeżutkim śniegiem worki z solą. Widocznie przeniesiono je tam robiąc miejsce dla sprzętu ogrodowego.
W to piękne przedpołudnie odwiedziłem jeszcze jeden sklep, tym razem spożywczy, gdzie po raz kolejny, przez kilka minut, sympatyczna sprzedawczyni z uśmiechem przekonywała mnie, że indyk to nie drób. W pewnym momencie zacząłem wątpić w posiadaną wiedzę, na szczęście otrzeźwiło mnie wyjście na zewnątrz. Innym razem, w innym miejscu, na pytanie o skład różnych sałatek usłyszałem – Panie, ja to stąd nic nie jem, wole sobie z domu przynieść. Oczywiście można było tę wypowiedź odebrać na kilka sposobów, ja jednak, podobnie chyba jak zrobiłaby większość klientów, zrezygnowałem z sałatki...
W ogóle to na sprzedawców w sklepach nie ma co liczyć. Pamiętam, jak w specjalizującym się przecież w elektronice i komputerach Best Buy kilku młodzieńców w niebieskich koszulkach wyśmiało moje pytanie o drukarkę, która poza kartkami mogłaby nanieść rysunek i pismo na płytę DVD. Nie ma takich – tłumaczyli jak dziecku. Pięć minut później sam sobie taką znalazłem i służy mi ona do dziś.
Kilka lat temu zatrzymałem się w salonie samochodowym, gdzie niestrudzony przedstawiciel działu sprzedaży przekonywał mnie, że to Jeep wpłynął na zwycięstwo aliantów podczas II Wojny Światowej. Nie byłem w stanie wyksztusić słowa, więc tylko spojrzałem na niego z przerażeniem. Chyba nie zrozumiał, jakie myśli przyszły mi do głowy, bo niedbale dorzucił – Ale nie martw się, w najbliższym czasie wojny nie będzie. Nad jego biurkiem wisiała tabliczka informująca, że jest sprzedawcą miesiąca, co z jednej strony bardzo mnie rozbawiło, z drugiej przygnębiło jeszcze bardziej.
Bywają również doskonali sprzedawcy. Któregoś dnia wstąpiłem do sklepu, by dorobić klucz. Jednak wcześniej rozmawiałem przez telefon, później odpisywałem na sms-y. Po wejściu do środka stanąłem zdezorientowany nie wiedząc dokładnie, po co właściwie tu przyszedłem. Uczynny sprzedawca postanowił pomóc mi zadając serię pytań. Obydwaj potraktowaliśmy to jako rozrywkę, bo w końcu przypomniałem sobie o kluczu, jednak spacerując z nim po sklepie okazało się, że przydałyby mi się foteliki turystyczne, komplet żarówek LED, zapasowa bateria do wiertarki, a także nowy grill. Wrzucając kolejne przedmioty do koszyka zapomniałem o kluczu i musiałem wrócić tam następnego dnia. Pilnowałem jednak, by choć przez chwilę nie znaleźć się w pobliżu sympatycznego pracownika o imieniu Steve.
Zresztą, zamiast przytaczać opowieści z życia wzięte, można posłużyć się starym kawałem.
„Do przygotowującego się do skoku z wysokiego mostu mężczyzny, który we własnej firmie uznawany był za gwiazdę działu sprzedaży podchodzi policjant i krzyczy:
- Poczekaj! Nie rób tego! Dlaczego chcesz to zrobić?! Pomyśl o świecie, pomyśl o życiu, pomyśl o swej rodzinie!
Mężczyzna zastanowił się chwilę, po czym nie zmieniając pozycji zaczął policjantowi tłumaczyć motywy, jakie pchnęły go ku tej decyzji. Opowiedział więc o słabnącej ekonomii, upadku wartości rodzinnych, błędnej polityce rządu, kiepskich perspektywach na przyszłość i ogólnym zmęczeniu życiem we współczesnym społeczeństwie.
Pięć minut później skoczyli razem.”
Miłego weekendu
Rafał Jurak
rafal@infolinia.com