Z góry przepraszam, ale dziś chciałbym wykorzystać przysługującą mi kolumnę na krótką, nietypową lekcję historii. Będzie o prezydenckich zwierzakach i jak tytuł sugeruje, bez żadnych skojarzeń, komentarzy i ironii. Przypadkowo bowiem poczytałem na ten temat jakiś czas temu i od tamtej pory kombinowałem jak przemycić tę treść do tygodnika. Wbrew pozorom proste to nie jest. Prezydenckie zwierzęta nie mogą przecież pojawić się w dziale poświęconym, na przykład, wiadomościom lokalnym. Odpada rubryka technologiczna, czy prezentująca nadchodzące wydarzenia kulturalne. W ogłoszeniach drobnych też nie znalazłoby się dla nich miejsca. A zwierzakom należy się kilka słów, bo wielokrotnie odgrywały znaczącą rolę w procesie rządzenia państwem. Oczywiście jedyna odpowiedzialność na nich spoczywająca, to umilanie życia domownikom. Choć może się to wydawać dziwne, gdy zdamy sobie sprawę, że nie tylko psy i koty, ale również aligatory zamieszkiwały obszerne wnętrza posiadłości przy 1600 Pennsylvania Avenue.
Oczywiście wiemy wszyscy o obecnych mieszkańcach Białego Domu. Sunny i Bo, dwa portugalskie psy wodne, które trafiły tam podczas pierwszej kadencji obecnego prezydenta. Sporo się o nich mówiło i pisało, zwłaszcza o charakterze i rodzaju sierści. Także o tym, że do ciężkich prac nie zostały stworzone, na co niektórzy zwracali uwagę. Były jeszcze jakieś plotki dotyczące zatrudnionego na stałe trenera. Miał podobno zarabiać 102 tysiące dolarów rocznie i być pierwszym pracującym w siedzibie prezydenta USA. Wciąż są to plotki, bo nikomu nie udało się tego potwierdzić.
Historycy zgodni są jednak, że Calvin Coolidge miał hipopotama pigmejskiego o imieniu Billy. Była to miniatura mierząca zaledwie 6 stóp i ważąca 600 funtów. Maleństwo. Był to prezent od Harveya Firestone, tego od opon, który mimo posiadanych milionów nie chciał wydawać zbyt dużo pieniędzy na pożywienie dla niego. Billy zamieszkał więc w Białym Domu, obok wielu innych zwierząt zgromadzonych przez prezydenta Coolidge`a. Było tam sześć psów, ryś, gęś, osiołek, kot, dwa lwiątka, antylopa oraz kangur. Oczywiście lwy i ryś trzymane były osobno. Hipopotamy pigmejskie nie były i nie są w USA zbyt popularne, więc gdy jakiegoś zobaczymy w ZOO, to możemy być prawie pewni, że to potomek mieszkańca Białego Domu. Podobno miał sporo potomstwa.
Herbert Hoover też kochał zwierzęta. Miał kilka psów. Posiadał również dwa aligatory, choć mówi się, że należały do jego syna. Podobno od czasu do czasu pozwalano im na spacery po trawnikach wokół Białego Domu. Jednak nie były one pierwszymi w tej posiadłości. Wcześniej aligatora otrzymanego od markiza De Lafayette posiadał John Quincy Adams. Szósty prezydent trzymał go w łazience we Wschodnim Skrzydle. Podobno lubił straszyć nim gości...
Najsłynniejszy był jednak pies o imieniu Fala. To skrót od Murray the Outlaw of Falahill, imienia szkockiego przodka Franklina Roosevelta. Ten szkocki terrier podróżował z Rooseveltem wszędzie. Każdego dnia w jego imieniu przekazywany był 1 dolar na fundusz wojenny, w związku z czym Fala otrzymał w armii stopień szeregowca. Wykorzystany został w przemówieniu, gdy prezydent odpierał ataki republikanów. Wyśmiał ich posądzenia o rozrzutność finansową i dodał, że szkocka dusza jego psa jest tym oburzona.
Kiedy w 1989 r. urząd objął George H.W. Bush, wraz z nim wprowadził się do Białego Domu spaniel o imieniu Millie. Uwielbiana przez cały kraj suczka była właściwie bardziej przywiązana do Pierwszej Damy i większość czasu spędzała z nią. Wkrótce powiła szóstkę szczeniąt, z których jedno, Fetcher, również trafił nieco później do prezydenckiego pałacu wraz z George W. Bushem.
Niestety, Fletcher został uśpiony w 2004 r. a jego miejsce zajęły dwa terriery szkockie - Barney oraz Miss Beazley. George W. Bush posiadał również kotkę o imieniu India. Podobno oburzało to mieszkańców Hindusów, którzy w odwecie nazywali swoje koty Bush. Imię India z krajem tym nie miało wiele wspólnego, po zostało nadane na cześć Rubena "El Indio" Sierra, grającego w drużynie Texas Rangers w czasie, gdy późniejszy prezydent był jej właścicielem. Zresztą Fletcher też mianowany tak został na cześć Scotta Fletchera z zespołu Rangers.
Warto jeszcze wspomnieć, że Benjamin Harrison miał dwa oposy, o bardzo nietypowych imionach, bo Mr. Reciprocity oraz Mr. Protection. Jego syn, Russell, z oposami nie bawił się, ale miał własną kozę, która zamieszkiwała w ogrodzie Białego Domu.
W siedzibie prezydentów USA żyło wiele krów. To zrozumiałe, zwłaszcza w dawnych czasach, gdyż stanowiły one źródło świeżego mleka dla mieszkańców. Ostatnią była Paulina, która należała do prezydenta Taft`a.
Pomysł na wypasanie roślinożernych zwierząt zamiast używania kosiarek – jak ma to miejsce na chicagowskim lotnisku O`Hare – nie jest nowy. Woodrow Wilson posiadał stado owiec zajmujących się trawą przed Białym Domem. Podobno szczególnie zaprzyjaźnił się z baranem Old Ike, który uwielbiał żuć tytoń.
Wszystkich zwierzaków w Białym Domu opisać tu nie sposób, było ich wiele. Zwłaszcza psów. Wspomnieć należy o niedźwiedziu Theodora Roosevelta. Zresztą miłość tego prezydenta do zwierząt jest znana. W końcu pluszowe misie właśnie na jego cześć nazywane są Teddy Bears. Za jego czasów w Białym Domu mieszkał jeszcze borsuk, a dzieci prezydenta posiadały hodowlę chomików.
Tak jak wspomniałem na początku. Trochę historii i ciekawostek, bez żadnych politycznych podtekstów.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
rafal@infolinia.com