Od kilku lat 1 marca zajmuje w polskiej oficjalnej pamięci szczególne miejsce – tego dnia wspominamy żołnierzy, którzy po zakończeniu drugiej wojny światowej kontynuowali swoją walkę o niepodległą Polskę, tym razem przeciw komunistom. Dziś nazywa się ich Wyklętymi lub Niezłomnymi.
Droga walki zdecydowanej większości tych ludzi zaczęła się jeszcze w konspiracji pod okupacją niemiecką. Służyli w Armii Krajowej i w niej, pod wpływem wychowania w II Rzeczpospolitej, starali się przysłużyć „najświętszej sprawie”, jaką była wolność Ojczyzny. To oni dzielnie znosili trudy partyzantki, przygotowywali się do powstania, które wypędzi Niemców, wreszcie marzyli o tym, jaka będzie Polska po wojnie.
Rok 1944 zawiódł ich – długo oczekiwane powstanie wybuchło tylko w Warszawie i na dodatek skończyło się klęską oraz masakrą. Armia Czerwona, która miała być „sojusznikiem naszych sojuszników”, nie uznała Polskiego Państwa Podziemnego jako legalnej władzy na ziemiach polskich, i w tym miejscu utworzyła podległy sobie Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego, będący przyczółkiem komunistów do przejęcia władzy. Jednocześnie zaś NKWD, działając na zapleczu wojsk radzieckich idących na Berlin, rozpoczęły operację likwidacji rzekomo zagrażających im grup AK-owskiego podziemia na Lubelszczyźnie, Podkarpaciu czy Podlasiu. Doszło więc do podwójnego zderzenia żołnierzy partyzantki niepodległościowej z rzeczywistością – po pierwsze, to nie oni stali się „zwycięzcami”, a jednocześnie nie mogli zaznać spokoju, bo rozpoczęto na nich regularne polowania.
Dochodziła do tego wierność przysiędze i przekonaniom. Widzieli, że ziemie polskie (najpierw na wschód od Wisły, a od zimy 1945 r. również na zachód od niej) wpadają w macki wpływów ZSRR. Że zaczyna się nowa okupacja – inna, bo z dużo większym udziałem Polaków. Że ideały, w które wierzyli – chociażby Bóg, Honor i Ojczyzna – zagrożone są przez komunizm, niczym czerwone morze rozlewający się po tej części Europy.
Ludzie ci tworzyli więc kolejną, drugą już konspirację. Odtwarzali swoje dawne oddziały AK-owskie, unikali wcielenia do wojska, szykowali się do stawiania oporu. Wielu z nich, tak jak 5. Wileńska Brygada AK, przeszła z Kresów Wschodnich na powojenne tereny polskie, wprost kontynuując swoją walkę rozpoczętą jeszcze w 1944 r. Na rdzennych ziemiach polskich, czyli na Podlasiu, Lubelszczyźnie, środkowej Polsce i w górach tworzyły się formacje zbrojne, których celem była walka z komuną.
Główną nadzieją tych ludzi było to, że wkrótce po zakończeniu drugiej wojny światowej wybuchnie trzecia między USA i Wielką Brytanią i ZSRR. Wierzyli, że konflikt między Trumanem i Stalinem będzie tak duży, że nie da się go rozstrzygnąć inaczej niż wojną. Choć kolejnego konfliktu bano się, bo przyniósłby znowu śmierć, głód i zniszczenie, to wielu żołnierzy czekających na rozkaz do walki w lasach czekało na niego, licząc na to, że ich walka, rozpoczęta często w 1939 r., wreszcie zakończy się zwycięstwem.
Wielu z tych ludzi weszło na stałe do historii. Rotmistrz Witold Pilecki, bohater, który zgłosił się na ochotnika do Auschwitz, by organizować tam pracę konspiracyjną, powstaniec warszawski, aktywny uczestnik konspiracji powojennej. Zygmunt Szendzielorz „Łupaszka”, dowódca 5. Wileńskiej Brygady AK, jednego z bardziej zasłużonych oddziałów partyzanckich. Danuta Siedziakówna „Inka”, nastoletnia sanitariuszka w oddziale „Łupaszki”. Hieronim Dekutowski „Zapora”, partyzant na Lubelszczyźnie. Łukasz Ciepliński, komendant Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość, organizator powojennego podziemia antykomunistycznego. A także wielu innych dzielnych żołnierzy...
Walczyli przez kilka lat po wojnie. Ratowali swoich kolegów z więzień, prowadzili partyzancką walkę z UB i oddziałami sowieckimi, uciekali z obław, karali zdrajców Ojczyzny. Nierzadko, w warunkach faktycznej wojny domowej, przekraczali granicę dzielącą żołnierzy od przestępców. Byli de facto zwierzyną, która choć próbowała kąsać myśliwych, była jednak obiektem polowania.
W zdecydowanej większości żołnierze powojennego podziemia niepodległościowego trafili w ręce komunistycznego aparatu represji bądź ginęli w walkach z obławami, które próbowały rozbić ich oddziały. Ci którzy przeżyli, trafiali w ręce oprawców z UB. Najczęstszym wyrokiem w uwłaczających prawu rozprawach sądowych była śmierć. Ich ciała chowano w zbiorowych mogiłach, nocą, w miejscach nieoznaczonych. Pamięć o nich miała być wymazana z historii.
Dziś, po kilkudziesięciu latach, odkrywamy tę pamięć. Historycy badają dokumenty dawnej bezpieki oraz trafiają do ludzi, którzy jeszcze żyją. Często to przywracanie pamięci ma wymiar realny – na warszawskich Powązkach, na tzw. Łączce, od kilku lat trwają pracę mające na celu ekshumacje pomordowanych żołnierzy niepodległościowego podziemia i identyfikację ich ciał, by po latach mogli oni zyskać godny pochówek. Proces ten jest trudny, często kontrowersyjny, jest jednak oznaką szczególnego hołdu dla działań, które bez wątpienia można nazwać patriotycznymi.
Sprostowanie: w moim ostatnim artykule nt. zbrodni katyńskiej (27 lutego) napisałem o zamordowaniu „kilkudziesięciu oficerów” - oczywiście miałem na myśli *kilkadziesiąt tysięcy* osób zabitych przez NKWD w różnych miejscach w 1940 r. Za pomyłkę w mojej redakcji tekstu gorąco przepraszam.
Interesujesz się historią? Chcesz wspomóc portal, który codziennie ją popularyzuje? Wejdź na http://histmag.org/wsparcie
Tomasz Leszkowicz