– Panie, co pan?! Niech sobie pan pojeździ po kraju, bo kraj mamy piękny, i niech pan szybko wraca do Stanów. Tam to jest życie, proszę pana, a tutaj tylko bieda i beznadzieja. Już – ile to? – sześć albo siedem lat, jak komunę pogonili i co? Ci, co nakradli, to mają forsę, a społeczeństwo biedne jest i żyje się coraz gorzej.
– Daleko jeszcze to Rembertowa?
– Za jakieś dziesięć minut będziemy na miejscu. W tej jednostce, co pan do niej jedzie, to podobno jakieś siły specjalne czy coś tam, stworzyli. Pan tam pewnie w odwiedziny do jakiegoś krewnego?
– Obiecałem znajomemu, że do niego wpadnę, jak będę w okolicy.
– Nie wiem, czy dzisiaj pana wpuszczą – to dzień powszedni, ciężko z odwiedzinami. Jak pan chce, to mogę na pana poczekać, jakby dzisiaj nie chcieli wpuścić.
– Myślę, że sobie poradzę.
Zgodnie z przewidywaniami kierowcy jakieś dziesięć minut później taksówka zatrzymała się przed bramą wejściową do jednostki wojskowej.
– Niech pan się nie poddaje z tą wizą, i do widzenia… – powiedział Adam, wysiadając z taksówki.
– Może jednak poczekać? – kierowca wychylił głowę przez okno.
– Nie trzeba.
Adam podniósł rękę na pożegnanie i ruszył w kierunku dyżurki.
Brama wejściowa wyglądała bardzo podobnie, jak w pamiętnej żagańskiej jednostce. Adama przeszył lekki dreszcz, gdy wspomniał tamte wydarzenia sprzed z górą czternastu lat. Przed oczyma stanęła mu dziewczyna, która stanowiła o sensie jego życia i tragiczne wydarzenia, z powodu których zawalił mu się świat. Wróciło wciąż dręczące go pytanie, dlaczego nie wyszedł na spotkanie Basi trochę wcześniej?! Żyliby gdzieś w Żarach, na zawsze szczęśliwi. Mówi się, że czas leczy rany, ale nie wszystkie. Pragnienie zemsty, tak przytłaczające go jeszcze w 1982 roku, teraz wyblakło. Zdawał sobie sprawę, że znalezienie i ukaranie winnego nie przywróci mu ukochanej. Jeśli istnieje inne życie, to może ją tam spotka, a dobry Bóg pozwoli mu się do niej zbliżyć. Choćby na krótko.
– O co chodzi? – spytał służbowo żołnierz dyżurny.
– Chciałbym się widzieć z pułkownikiem Pytlakiem.
– W jakiej sprawie?
– Nazywam się Adam Gawlik. Pułkownik oczekuje mojej wizyty.
Adam rozejrzał się po dyżurce, nie zwracają uwagi na telefonującego żołnierza. Pomieszczenie to urządzono bardzo skromnie: dwa krzesła i niewielkie biurko zapewne pamiętały jeszcze czasy Gierka, podobnie jak telefon, już dawno kwalifikujący się do wymiany na nowszy model. Różnica między tym, co Adam miał okazję widzieć w wojskach amerykańskich, a polską rzeczywistością była uderzająca.
– Dyżurka przy bramie głównej. Jest tu człowiek, który chce się widzieć z pułkownikiem Pytlakiem. Mówi, że nazywa się Gawlik, i że pułkownik go oczekuje.
Żołnierz wysłuchał instrukcji oficera po drugiej stronie linii i z posłusznym „Tak jest!” odłożył słuchawkę.
– Proszę czekać. Zaraz będzie informacja, czy pan pułkownik pana dzisiaj przyjmie – powiedział sucho wartownik.
Adam wymownie rozejrzał się wokół w poszukiwaniu miejsca do siedzenia i spojrzał pytająco na dyżurnego. Ten zupełnie się tym nie przejął, wracając do przeglądania swoich papierów.
– Panie pułkowniku – kapitan Andrzej Zwierzchowski wszedł do gabinetu przełożonego, przerywając odprawę najwyższych oficerów „Błyskawicy”. Pułkownik zmarszczył brwi w dezaprobacie, gdyż nie lubił, jak mu się przerywa spotkania. – Na dyżurce jest jakiś człowiek, który chce się z panem widzieć. Pomyślałem, że może to coś ważnego...
– Jaki człowiek?
– Mówi, że nazywa się Gawlik czy jakoś tak.
Pułkownik zerwał się z fotela.
– Dawać mi go natychmiast!
– Tak jest! – kapitan Zwierzchowski nie zwlekał z wykonaniem rozkazu.
Minęło kilka minut, zanim na dyżurce zadzwonił telefon. Żołnierz ospale podniósł słuchawkę.
– Słucham – rzucił zniecierpliwionym tonem.
Głos w telefonie miał magiczną moc, ponieważ natychmiast postawił dyżurnego na baczność. Ten zdołał tylko wybąkać klasyczne „Tak jest” i poruszony, zwrócił się do Adama, wciąż trzymając słuchawkę w ręku, mimo że jego rozmówca zakończył połączenie.
– Pan pułkownik czeka na pana. Pierwszy budynek po prawej stronie, wejście B, drugie piętro – wartownik wskazał kierunek, choć było to zbędne.
Budynek B prezentował się bardziej okazale, niż inne; najwyraźniej odremontowano go niedawno. Adam wszedł na piętro, gdzie bez słowa wskazano mu gabinet pułkownika.
– Witam, panie Gawlik. Cieszę się, że pana tu widzę. Rozumiem, że podjął już pan decyzję.
Pułkownik Pytlak wstał zza stołu konferencyjnego, przy którym siedziało jeszcze dwóch oficerów, i podszedł do gościa z wyciągniętą na powitanie ręką.
– Dzień dobry, panie pułkowniku. Jeśli mogę się przydać, to jestem do pańskiej dyspozycji.
Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie.
– Panowie, to jest człowiek, o którym wam wspominałem – Pytlak zwrócił się do swoich oficerów. – To jest major Ryszard Majewski, a to pułkownik Marek Pałka – wskazał Adamowi swoich współpracowników, którzy podnieśli się z krzeseł, by uścisnąć dłoń nowo przybyłemu. – Szczerze mówiąc, panie Gawlik, już na pierwszym spotkaniu czułem, że nie odpuści pan takiej szansy. A ja znam się na ludziach.
– Jak widać – potwierdził Adam.
– Pewnie jest pan zmęczony? Mamy dla pana przygotowaną kwaterę na mieście – niewielkie, ale bardzo przytulne mieszkanie. Kapitan Zwierzchowski zabierze tam pana, zaraz wydam dyspozycje.
– Jeżeli pan pozwoli, to chciałbym przedtem rozejrzeć się po jednostce.
cdn.
Marek Kędzierski – autor powieści sensacyjnych, które szybko zdobyły sobie rzesze wiernych fanów