----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

02 kwietnia 2015

Udostępnij znajomym:

Posłuchaj wersji audio:

00:00
00:00
Download

– Osobiście darzę pułkownika ogromnym szacunkiem, ale on i kilku innych oficerów to ludzie minionej epoki. Najlepszym dowodem jest pan, choć mam szczerą nadzieję, że pułkownik wiedział, co robi. Szkoła w Riazaniu... Proszę wybaczyć, ale po takim szkoleniu nasi żołnierze zabiją pana śmiechem. Z życzliwości panu powiem: niech się pan trzyma mnie, patrzy, co i jak robię, a wiele się pan nauczy. Wtedy może rzeczywiście się pan w „Błyskawicy” przyda.

– Doceniam pana szczerość, kapitanie, i nie zamierzam chować do pana żadnej urazy. Też lubię jasne sytuacje. Będę pamiętał, co mi pan powiedział i mam nadzieję, że nie zawiodę pana oczekiwań.

Mówiąc to Adam patrzył na Zwierzchowskiego życzliwie, z lekko przechyloną głową, jak górski orzeł przyglądający się swojej ofierze, która za jego sprawą za chwilę rozstanie się z życiem. W swojej karierze Gawlik spotykał już takich ludzi. W większości wypadków mogli mówić o ogromnym szczęściu, uchodząc z życiem z bitewnej zawieruchy, ale prawdziwa walka zawsze ich zmieniała – na korzyść. Człowiek siedzący obok niego wyglądał na reformowalnego, mimo swojego zadufania we własne siły. Adam czuł instynktownie, że jest on materiałem na dobrego żołnierza, więc może warto go kiedyś będzie nauczyć prawdziwego, żołnierskiego rzemiosła.

– To tutaj.

Polonez zatrzymał się pod czteropiętrowym, odrapanym budynkiem. Zwierzchow­ski wysiadł, by pomóc Adamowi wyciągnąć plecak z bagażnika.

– Tu są pana klucze. Druga klatka, mieszkanie ma numer cztery. Dalej już pan sobie z pewnością poradzi.

– Jasne. Dziękuję, kapitanie i... do jutra.

Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie i Polonez odjechał w stronę jednostki.

Dwupokojowe mieszkanie było, tak jak zapewniał pułkownik, bardzo przytulne. Urządzono je całkiem gustownie, zupełnie nie w surowym, wojskowym stylu. Żółć na ścianach jaśniała przyjemnym ciepłem, a meble wyglądały na zupełnie nowe. Mieszkanie jakby czekało właśnie na niego. Niestety, lodówka i szafki kuchenne były zupełnie puste. No cóż, od armii nie można zbyt wiele oczekiwać. Trzeba było udać się po zakupy, co stanowiło pewien problem, bo w Polsce dolar amerykański wciąż nie był prawnym środkiem płatniczym – na szczęście po krótkim spacerze Adam bez trudu znalazł kantor wymiany walut.

Tego dnia niewielki osiedlowy sklepik nie narzekał na nadzwyczajny ruch. Adam nie lubił wielkich, bezdusznych supermarketów, gdzie człowiek przeciskał się przez tłum klientów, przytłoczony ilością oferowanych towarów, zazwyczaj dokładnie nie tych, jakich akurat potrzebował. Zawsze uznawał małe sklepy za idealne miejsce na zakupy.

– Dzień dobry pani – Adam ukłonił się grzecznie młodej ekspedientce.

Szczupła brunetka z wielkimi oczami i ujmującym wyrazem twarzy mogła mieć może jakieś dwadzieścia trzy lata. Pomyślał, że warto zawitać do takiego sklepu, choćby z powodu całkiem atrakcyjnej obsługi.

– Dzień dobry – odpowiedziała. – Czym mogę służyć?

– No właśnie, pani na pewno mi pomo­że. Dzisiaj się sprowadziłem i mam echo w lodówce. Proszę mi sprzedać wszystko, co pani zdaniem, człowiek powinien mieć w domu.

– Wszystko, czyli co? – spytała zaskoczona.

– No, wszystko… Herbatę, cukier, coś do jedzenia... Mam tylko garnki, talerze i sztućce. Bardzo proszę, niech mi pani pomoże, bo przyjdzie mi zdechnąć z głodu.

Dziewczyna uśmiechnęła się ślicznie.

– Dobrze, coś pomyślimy – stwierdziła, odwracając się w stronę półek.

Adam mimo woli powiódł wzrokiem po jej niezwykle zgrabnej sylwetce. Jakże była inna od kobiet, które czasem miewał w Stanach! Wiosenna, ulotna i bardzo… polska. Krzątała się po sklepie, a stos towarów na ladzie wciąż rósł i rósł, ku uciesze klienta. Po kilku minutach odwróciła się od jednej z półek.

– A może już wystarczy? Nie chciałabym, by pan przeze mnie zbankrutował...

– Nie, nie – pośpieszył z odpowiedzią.

W końcu wróciła za ladę.

– Teraz muszę pana skasować. Obawiam się, że trochę to będzie kosztowało.

– Zapewniam panią, że z przyjemnością zapłacę każdą sumę.

Dziewczyna znów uśmiechnęła się promiennie i zabrała się z nabijanie towaru na kasę.

– Gdzie były takie dziewczyny, gdy byłem młody? – zagadnął.

– Proszę mnie nie rozpraszać, bo się pomylę i policzę panu za dużo – odpowiedziała filuternie.

– Jakoś bym to przeżył, taka obsługa warta jest każdej ceny...

– Wyszło 164 złote i 36 groszy.

Adam wręczył ekspedientce pieniądze.

– Nie chciałbym pani straszyć, ale spodobało mi się tutaj i chyba będę wpadał do pani po zakupy częściej.

– Zawsze będzie mi bardzo miło. Taki klient...

– Niech pani powie ode mnie swojemu chłopakowi, że jest wielkim szczęściarzem – powiedział, zanim odwrócił się do wyjścia.

– On doskonale o tym wie, nie muszę mu mówić  – rzuciła za nim rezolutnie.

Adam uśmiechnął się, skinął głową i z wielką torbą pełną zakupów wyszedł ze sklepu.

Polska telewizja w zderzeniu z amerykańską wypadała całkiem nieźle. O ile w Stanach, mimo kilkudziesięciu kanałów, znalezienie czegoś ciekawego, a jednocześnie niegłupiego niekiedy graniczyło z cudem, to tu było się przy czym zatrzymać na dłużej. Adam nigdy nie przepadał za telewizją, lecz dzisiaj naszła go ochota, żeby wczuć się w rolę couch potato, telemaniaka. Szukał głównie wiadomości i dokumentów na temat kraju, do którego właśnie powrócił. Miał wrażenie, że chyba na dobre. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego, ale tutaj samotność wydawała się jakby mniej dokuczliwa. Nawet język, którego przecież nie używał od lat, a który teraz słyszał wszędzie wokół, brzmiał przyjaźnie i domowo. Tak, Adam już wiedział – jego miejsce jest tutaj, i nigdzie indziej. Wśród tych biednych, wciąż o coś walczących, uderzająco smutnych ludzi. Dotarło do niego w pełni, że przecież jest jednym z nich. Polakiem, cokolwiek to słowo mogło znaczyć. Nie patriotą, ale Polakiem, z duszy i z serca. Wrócił do domu.

cdn.

Marek Kędzierski – autor powieści sensacyjnych, które szybko zdobyły sobie rzesze wiernych fanów

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor