W gabinecie pułkownika Pytlaka stawił się pełen skład oficerów formacji „Błyskawica”, tym razem powiększony o przybysza znikąd – porucznika Armii Radzieckiej Adama Gawlika. Wszyscy siedzieli dokoła stołu konferencyjnego, stał tylko dowódca, oparty oburącz o blat.
– Dzisiaj, panowie, chciałbym, żeby oprócz normalnych zajęć przeprowadzone zostały ćwiczenia z udziałem znanego już panom porucznika Gawlika. Bardzo praktyczne ćwiczenia. Prowadzącym będzie kapitan Zwierzchowski, a pozostali mają pełnić rolę obserwatorów. Zadanie jest proste – eliminacja wroga w lesie. Wrogiem kapitana będzie właśnie porucznik, a dla niego z kolei dowodzona przez kapitana, powiedz- my dziesięcioosobowa grupa, a w szczególności sam kapitan.
Zwierzchowski podniósł wzrok z taką miną, jakby się przesłyszał. Jeden człowiek ma wyeliminować grupę dowodzonych przez niego komandosów? Toż to czysty absurd.
– Panie pułkowniku, jeśli wolno spytać, to jaki sens mają takie ćwiczenia? Przecież wszyscy tu doskonale zdają sobie sprawę, że, przy całym szacunku dla umiejętności porucznika, nie ma on najmniejszych szans.
– Sens szkoleniowy, kapitanie. Czysto szkoleniowy – odpowiedział pułkownik.
Zwierzchowski wzruszył ramionami na znak, że się podporządkuje, choć celu w tym nie widzi żadnego.
– Każdy dostanie karabinek miotający kule z czerwoną farbą. Wystarczy trafić porucznika i po zabawie. Porucznik natomiast będzie dysponował imitacjami noży z końcówkami wypełnionymi farbą i odpowiednia spreparowanymi strzałami łuczniczymi, gdyż stwierdził, że karabinek nie będzie mu potrzebny. Obserwatorzy dopilnują, by każdy, kogo dosięgnie farba wypadł z ćwiczeń. Kapitan i jego ludzie przygotowują obozowisko i czekają na rozwój wydarzeń lub szukają przeciwnika. Dalej panuje pełna dowolność działań. Czy wszystko jasne?
– Tak jest, panie pułkowniku – rzucił Zwierzchowski i spojrzał na swojego dzisiejszego przeciwnika z mieszaniną politowania i zaciekawienia.
Adam skinął znacząco głową, na znak, że wszystko jest zrozumiałe.
– Wykonać! – zakomenderował pułkownik i wszyscy się rozeszli.
Adam poczuł zbliżający się zwierzęcy instynkt walki, jak wtedy, w Kandaharze. Niedługo znów miał rozpocząć swój taniec śmierci, po raz pierwszy bez ofiar.
Kapitan postanowił wybrać najlepszych żołnierzy, by nie przeciągać tej farsy. Z jednej strony szkoda mu było kompromitować nowego już na samym początku, lecz z drugiej strony, on sam ewidentnie się o to prosił. Mógł przecież spróbować wybić pułkownikowi ten co najmniej dziwny pomysł z głowy! Jego ludzie to specjaliści od maskowania, więc cała akcja nie powinna potrwać dłużej, niż kilkanaście minut.
W lesie panowała cisza co jakiś czas przerywana świergotem ptactwa. Minęła już ponad godzina od sygnału rozpoczęcia ćwiczeń i nic się nie działo. Czyżby porucznik zabłądził? Ciekawe, dlaczego pułkownik tak go promuje, coś w tym musi być. Z zamyślenia wyrwał Zwierzchowskiego okrzyk obserwatora.
– Aut!
Oznaczało to wyeliminowanie jednego z jego ludzi. „Ten Gawlik ma szczęście, nie ma co”, pomyślał kapitan.
– Aut! – usłyszał z zupełnie innego kierunku.
– Aut! – obserwator zasygnalizował wyeliminowanie następnego żołnierza.
– Co jest, kur..? – mruknął zaskoczony oficer.
Kapitan Zwierzchowski tracił żołnierzy dosłownie z minuty na minutę. W ciągu niespełna kwadransa Gawlik wyeliminował prawie cały zespół. Kapitan rozglądał się gorączkowo. Był w ukryciu, lecz już wiedział, że porucznik znajdzie i jego, więc bezpośrednia konfrontacja pozostawała tylko kwestią czasu. Nie mylił się, bo po chwili zza pleców dobiegł go znajomy głos.
– Kapitanie!
Odwrócił się szybko. Porucznik Gawlik stał w odległości nie większej niż siedem, osiem metrów. Kapitan z satysfakcją stwierdził, że ten człowiek znikąd jednak popełnił kardynalny błąd – nie wziął karabinka. Z takiej odległości nie sposób chybić; Zwierzchowski szybko wycelował w przeciwnika.
– Nie wiem, jak pan tego dokonał, ale faktycznie niewiele brakowało, by się panu udało, poruczniku.
– Myślę, że właśnie mi się udało – odpowiedział spokojnie Adam.
Po twarzy kapitana przemknął ledwie zauważalny, drwiący uśmieszek i oficer pociągnął za spust. Porucznik spokojnie uchylił się przed pociskiem z farbą, a kolejny strzał przyniósł identyczny skutek. Trzeciej szansy kapitan już nie miał –atrapa noża przecięła powietrze i wielka plama czerwonej farby rozlała się na sercu kapitana Zwierzchowskiego. Zdumienie malujące się na jego twarzy przywołało u Adama wspomnienia z czasów, gdy musiał patrzeć na śmierć mniej doświadczonych towarzyszy. Stał przez dobrą chwilę, przyglądając się osłupiałemu oficerowi, a następnie przyłożył palec do czoła i zasalutował niedbale.
– Dziękuję za współpracę, kapitanie.
Odwrócił się i odszedł w stronę punktu zbornego.
Po ostatnich zakupach miał już w domu wszystko, bez czego samotny mężczyzna obejść się nie może. Przemiła ekspedientka nie przewidziała tylko jednego drobiazgu: po powrocie do domu stwierdził brak mleka do kawy. No tak, trzeba wpaść do sklepu. Ta sympatyczna młoda dama nie mogła wiedzieć, że Adam nie pija kawy bez mleka.
– Dzień dobry pani! – Adam przywitał się zaraz po przestąpieniu progu sklepu.
– Witam ponownie, panie poruczniku – odpowiedziała sprzedawczyni z czarującym uśmiechem.
– Poruczniku? Skąd pomysł, że mam cokolwiek wspólnego z wojskiem? – spytał Adam, nie kryjąc zdumienia.
– Panie poruczniku, tu mieszkają głównie emeryci. Proszę mi wierzyć, że wiedzą więcej niż CIA, FBI i wszystkie służby wywiadowcze razem wzięte. Komu mają się wygadać, jeśli nie swojej sklepowej?
– Niech mnie diabli! Poważnie? – Polska zaskakiwała przybysza coraz bardziej. I czego jeszcze się pani o mnie dowiedziała?
– Niewiele. Podobno przyjechał pan ze Stanów i nazywa się Adam Gawlik. cdn.
Marek Kędzierski – autor powieści sensacyjnych, które szybko zdobyły sobie rzesze wiernych fanów