----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

09 kwietnia 2015

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...

W gabinecie pułkownika Pytlaka stawił się pełen skład oficerów formacji „Błyskawica”, tym razem powiększony o przybysza znikąd – porucznika Armii Radzieckiej Ada­ma Gawlika. Wszyscy siedzieli dokoła stołu konferencyjnego, stał tylko dowódca, oparty oburącz o blat.

– Dzisiaj, panowie, chciałbym, żeby oprócz normalnych zajęć przeprowadzone zostały ćwiczenia z udziałem znanego już panom porucznika Gawlika. Bardzo praktyczne ćwiczenia. Prowadzącym będzie kapitan Zwierzchowski, a pozostali mają pełnić rolę obserwatorów. Zadanie jest proste – eliminacja wroga w lesie. Wrogiem kapitana będzie właśnie porucznik, a dla niego z kolei dowodzona przez kapitana, powiedz- my dziesięcioosobowa grupa, a w szczególności sam kapitan.

Zwierzchowski podniósł wzrok z taką miną, jakby się przesłyszał. Jeden człowiek ma wyeliminować grupę dowodzonych przez niego komandosów? Toż to czysty absurd.

– Panie pułkowniku, jeśli wolno spytać, to jaki sens mają takie ćwiczenia? Przecież wszyscy tu doskonale zdają sobie sprawę, że, przy całym szacunku dla umiejętności porucznika, nie ma on najmniejszych szans.

– Sens szkoleniowy, kapitanie. Czysto szkoleniowy – odpowiedział pułkownik.

Zwierzchowski wzruszył ramionami na znak, że się podporządkuje, choć celu w tym nie widzi żadnego.

– Każdy dostanie karabinek miotający kule z czerwoną farbą. Wystarczy trafić porucznika i po zabawie. Porucznik natomiast będzie dysponował imitacjami noży z końcówkami wypełnionymi farbą i odpowiednia spreparowanymi strzałami łuczniczymi, gdyż stwierdził, że karabinek nie będzie mu potrzebny. Obserwatorzy dopilnują, by każdy, kogo dosięgnie farba wypadł z ćwiczeń. Kapitan i jego ludzie przygotowują obozowisko i czekają na rozwój wydarzeń lub szukają przeciwnika. Dalej panuje pełna dowolność działań. Czy wszystko jasne?

– Tak jest, panie pułkowniku – rzucił Zwierzchowski i spojrzał na swojego dzisiejszego przeciwnika z mieszaniną politowania i zaciekawienia.

Adam skinął znacząco głową, na znak, że wszystko jest zrozumiałe.

– Wykonać! – zakomenderował pułkownik i wszyscy się rozeszli.

Adam poczuł zbliżający się zwierzęcy instynkt walki, jak wtedy, w Kandaharze. Niedługo znów miał rozpocząć swój taniec śmierci, po raz pierwszy bez ofiar.

Kapitan postanowił wybrać najlepszych żołnierzy, by nie przeciągać tej farsy. Z jednej strony szkoda mu było kompromitować nowego już na samym początku, lecz z drugiej strony, on sam ewidentnie się o to prosił. Mógł przecież spróbować wybić pułkownikowi ten co najmniej dziwny pomysł z głowy! Jego ludzie to specjaliści od maskowania, więc cała akcja nie powinna potrwać dłużej, niż kilkanaście minut.

W lesie panowała cisza co jakiś czas przerywana świergotem ptactwa. Minęła już ponad godzina od sygnału rozpoczęcia ćwiczeń i nic się nie działo. Czyżby porucznik zabłądził? Ciekawe, dlaczego pułkownik tak go promuje, coś w tym musi być. Z zamyślenia wyrwał Zwierzchowskiego okrzyk obserwatora.

– Aut!

Oznaczało to wyeliminowanie jednego z jego ludzi. „Ten Gawlik ma szczęście, nie ma co”, pomyślał kapitan.

– Aut! – usłyszał z zupełnie innego kierunku.

– Aut! – obserwator zasygnalizował wyeliminowanie następnego żołnierza.

– Co jest, kur..? – mruknął zaskoczony oficer.

Kapitan Zwierzchowski tracił żołnierzy dosłownie z minuty na minutę. W ciągu niespełna kwadransa Gawlik wyeliminował prawie cały zespół. Kapitan rozglądał się gorączkowo. Był w ukryciu, lecz już wiedział, że porucznik znajdzie i jego, więc bezpośrednia konfrontacja pozostawała tylko kwestią czasu. Nie mylił się, bo po chwili zza pleców dobiegł go znajomy głos.

– Kapitanie!

Odwrócił się szybko. Porucznik Gawlik stał w odległości nie większej niż siedem, osiem metrów. Kapitan z satysfakcją stwierdził, że ten człowiek znikąd jednak popełnił kardynalny błąd – nie wziął karabinka. Z takiej odległości nie sposób chybić; Zwierzchowski szybko wycelował w przeciwnika.

– Nie wiem, jak pan tego dokonał, ale faktycznie niewiele brakowało, by się panu udało, poruczniku.

– Myślę, że właśnie mi się udało – od­po­wiedział spokojnie Adam.

Po twarzy kapitana przemknął ledwie zauważalny, drwiący uśmieszek i oficer pociągnął za spust. Porucznik spokojnie uchylił się przed pociskiem z farbą, a kolejny strzał przyniósł identyczny skutek. Trzeciej szansy kapitan już nie miał –atrapa noża przecięła powietrze i wielka plama czerwonej farby rozlała się na sercu kapitana Zwierzchowskiego. Zdumienie malujące się na jego twarzy przywołało u Adama wspomnienia z czasów, gdy musiał patrzeć na śmierć mniej doświadczonych towarzyszy. Stał przez dobrą chwilę, przyglądając się osłupiałemu oficerowi, a następnie przyłożył palec do czoła i zasalutował niedbale.

– Dziękuję za współpracę, kapitanie.

Odwrócił się i odszedł w stronę punktu zbornego.

Po ostatnich zakupach miał już w domu wszystko, bez czego samotny mężczyzna obejść się nie może. Przemiła ekspedientka nie przewidziała tylko jednego drobiazgu: po powrocie do domu stwierdził brak mleka do kawy. No tak, trzeba wpaść do sklepu. Ta sympatyczna młoda dama nie mogła wiedzieć, że Adam nie pija kawy bez mleka.

– Dzień dobry pani! – Adam przywitał się zaraz po przestąpieniu progu sklepu.

– Witam ponownie, panie poruczniku – odpowiedziała sprzedawczyni z czarującym uśmiechem.

– Poruczniku? Skąd pomysł, że mam cokolwiek wspólnego z wojskiem? – spytał Adam, nie kryjąc zdumienia.

– Panie poruczniku, tu mieszkają głównie emeryci. Proszę mi wierzyć, że wiedzą więcej niż CIA, FBI i wszystkie służby wy­wiadowcze razem wzięte. Komu mają się wygadać, jeśli nie swojej sklepowej?

– Niech mnie diabli! Poważnie? – Polska zaskakiwała przybysza coraz bardziej. I czego jeszcze się pani o mnie dowiedziała?

– Niewiele. Podobno przyjechał pan ze Stanów i nazywa się Adam Gawlik.       cdn.

Marek Kędzierski – autor powieści sensacyjnych, które szybko zdobyły sobie rzesze wiernych fanów

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor