----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

23 kwietnia 2015

Udostępnij znajomym:

Posłuchaj wersji audio:

00:00
00:00
Download

Jest coś niezwykłego i jednocześnie zachwycającego w prozie Eleny Poniatowskiej, co pozwala nam dotknąć tego, co niedotykalne i ulotne. Ciekawe, że dzieje się tak zarówno, gdy czytamy jej wielkie historie powieściowe jak i te niewielkie, liryczne teksty, jak choćby urzekający zbiór listów zatytułowany „Kochany Diego, całuje Cię Quiela” – w każdym przypadku autorka lawirując na krawędzi rzeczywistości i literackiej ułudy tworzy świat intymnej zażyłości między tekstem, a czytelnikiem.

Nie bardzo wiadomo, gdzie umiejscowić ten moment zauroczenia, poprzez który „wpadamy” w opowieść Poniatowskiej „widząc jasno w zachwyceniu”. Być może cała tajemnica budowania stanu „oczarowania” czy też „uzależnienia” znajduje się gdzieś „tam pomiędzy” tym, co rzeczywiste i fikcyjne, prawdziwe i wyimaginowane, osobiste i ogólne, racjonalne i magiczne. To rozdwojone, pełne wewnętrznego rozdarcia spojrzenie na człowieka (bohatera) poddanego opisowi skutkuje niebywałą mocą – jest niezwykle sugestywne. Sprawia, że jesteśmy przekonani do czytanego tekstu, co już samo w sobie jest wydarzeniem literackim. Cóż bowiem bardziej inspirującego, niż tekst, który przeżywamy, czyli taki, któremu pozwalamy, by żył poprzez nas. Poniatowska czyni takie cuda literackie, jest w końcu polską Meksykanką z francuskimi korzeniami, bo doskonale rozumie dwoistość, nieuchwytność i tajemnicę ludzkiego istnienia. Nadzwyczajność postaci z jej książek wynika w prostej linii z przekonania, że człowiek w swej istocie jest zawieszony pomiędzy tym, co jest i tym, co wydaje mu się, że jest. Jej bohaterowie żyją w ułudzie złudzenia, że bycie (istnienie) jest nie tylko złudzeniem.

„Kochany Diego, całuje Cię Quiela” to parę dosłownie listów, które Angelina Biełowa (Angelina Beloff) pisze do Diego Rivery, po tym jak ten ją zostawił w Paryżu na pastwę przeszłości. Niesamowity pomysł stworzenia korespondencji między wielkimi osobowościami zasadza się na tragicznym zapętleniu uczuciowym, z którego nie ma i nie może być wyjścia. Angelina pisze do Diego, ale ten milczy. Nigdy nie pojawia się nawet cień odpowiedzi. Ani jedno słowo nie pada z ust adresata listów. Korespondencja ma tylko i wyłącznie wymiar jednokierunkowy, co buduje niesamowite napięcie, ocierające się bojaźń i drżenie. Dialog ma charakter monologu, rozmowa jest pozorem. Angelina zwraca się do Diego, bo uległa ułudzie złudzenia, że możliwe jest porozumienie między dwojgiem bliskich sobie ludzi. Nie wierzy, a raczej nie chce przyznać, że żyje złudzeniem. Ten pełen bólu dramat złudnego oczekiwania na odpowiedź, dramat odrzucenia i zapomnienia Poniatowska przeistacza w cud odkrywania ułudy, jako źródła cierpienia. Jej niebywała zdolność do balansowania na granicy świata realnego i fikcyjnego czyni ten niewielki zbiór listów tekstem zadziwiającej, ulotnej autentyczności i wiarygodności.

„Diego ożenił się z malarką Angeliną Biełową, petersburżanką o niebieskich oczach i jasnych włosach, opanowaną i powściągliwą na sposób północny…Angelina odznaczała się silną wolą i dobrym charakterem, dzięki temu mogła z anielską cierpliwością znosić napady gniewu i wesołości żywiołowego Diego. Rivera mawiał: /Trafnie dobrano jej imię…/

Diego był postacią, która ożywiała atmosferę spotkań artystów w /La Rotonde/, pobudzała do rozmowy, inspirowała trwające do białego rana dyskusje o sztuce i polityce. W latach spędzonych na Montparnasse dzielił los swoich przyjaciół emigrantów z różnych stron świata”. (s.55-56)

„W 1916 roku Diego nawiązał romans z Mariewną Worobiewą-Stebelską – młodą malarką rosyjską urodzona na Kaukazie i stawiającą pierwsze kroki wśród artystycznej bohemy Montparnasse’u. Erenburg wspomina: /…Rivera zakochał się naraz w Mariewnie, którą znał od dawna. Usposobienie mieli podobne – wybuchowe, dziecinne, wrażliwe…/ Angelina bardzo cierpiała z powodu niewierności Diega, ale okazywała mu nadzwyczajna wyrozumiałość.” (s.57)

„Będąc w ciąży, Angelina bez słowa skargi znosiła romans męża z rosyjską malarką – Mariewną Worobiewną-Strebelską. W 1916 roku urodziła dziecko – małego Dieguito, który miał się okazać jedynym synem, jakiego miał Rivera. Każda kolejna z czterech żon malarza dążyła do tego, aby urodzić mu syna, jednak los nie był łaskawy w tej kwestii dla żadnej z partnerek Rivery…  Dla Fridy pragnienie urodzenia mężowi dziecka stanie się obsesyjnym, nigdy niezrealizowanym pragnieniem, które – mówiąc potocznie – zatruje jej życie.

W 1919 r. ze związku z Mariewną urodziła się nieślubna córka – Marika, która została później znaną aktorką i tancerką francuską.

Lata pierwszej wojny światowej okazały się szczególnie ciężkie – odcięci od pomocy materialnej spoza Francji, małżonkowie dosłownie przymierali głodem. Głównie z powodu braku środków na opał w wieku kilkunastu miesięcy zmarł ich synek – w 1917 r. chłopczyk nabawił się zapalenia opon mózgowych, zaś skrajna bieda i złe warunki lokalowe sprawiły, iż choroby nie dało się powstrzymać”. (za: S. Zientek: Fantasmagorie)

Jeśli informacje o zmarłym przedwcześnie dziecku pojawiają się w kontekście listów, to wszelkie inne tu cytowane pochodzą spoza tekstu Poniatowskiej. Zostały przytoczone tylko i wyłącznie, by pokazać nadzwyczajną umiejętność autorki w łączeniu faktów i mitów, realności z fikcją po to, by dać czytelnikowi moment ułudy. To właśnie poprzez ten moment, możemy doświadczyć wrażenia, że dotykamy rzeczywistości. Nagle nie ma znaczenia, czy Angelina Biełowa to postać historyczna i zupełnie nie jest ważne, czy była w związku z Diego Riverą czy z kimś innym. Nie ma znaczenia, czy spotkali się w Paryżu z początkiem XIX wieku i przeżywali tam fascynacje kubizmem. Nie jest też w ogóle istotne, czy Rivera był kobieciarzem, a Biełowa nie mogła uporać się z depresją po śmierci dziecka. Nic też nie zmienia fakt, że w rzeczywistym świecie Biełowa w końcu pojechała do Meksyku i tam zmarła w wieku 90 lat, nigdy się z Diego nie spotkawszy w cztery oczy. Nie ważne też są ich rzeczywiste dokonania artystyczne. Co w tym wszystkim jest zatem ważne czy najważniejsze? Ułuda sensu istnienia? Ułuda sensu istnienia z drugim człowiekiem? Łudzenie się ułudnym przekonaniem, że sami nie jesteśmy złudzeniem? A może przekonanie, że miłość nie jest złudzeniem, ale jeśli tak, to czy rzeczywiście?

Zbyszek Kruczalak

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor