W interesie wielkich korporacji jest zainteresowanie sytuacją geopolityczną. W czasach globalizacji to nieodzowny element prowadzenia biznesu na skalę międzynarodową. Nigdy jednak ich obawy dotyczące postępującej destabilizacji światowego porządku nie były tak wielkie jak obecnie. W 2013 r. potężna spółka kapitałowa KKR&Co zatrudniła emerytowanego generała i byłego dyrektora CIA, Davida Petraeusa. Objął on stanowisko szefa departamentu opracowującego sprawozdania na temat rynków znajdujących się w centrum zainteresowania spółki, mając tym samym wpływ na jej inwestycje. Kilka miesięcy wcześniej były szef brytyjskiego wywiadu MI6, John Sawers, mianowany został szefem firmy Macro Advisory Partners, która doradza wielkim korporacjom i rządom w sprawach geopolityki.
Te dwa przykłady symbolizują coraz bardziej powszechny trend, jakim jest zatrudnianie przez prywatne firmy politologów i specjalistów od spraw międzynarodowych, rozpoczynanie zebrań zarządu od omówienia sytuacji na świecie, czy sięganie po porady byłych dyplomatów, szpiegów oraz wojskowych.
Rosja zajęła Krym. Na wschodzie Ukrainy toczą się walki nazywane rosyjską wojną hybrydową. Na Bliskim Wschodzie powstało nagle nowe, samozwańcze i agresywne państwo pogłębiając tylko problemy tamtego regionu. Chiny zaczęły się zbroić. Wynik eksperymentu nazywanego Strefa Euro stanął pod znakiem zapytania. Już widać postępujące zmiany w Afryce...
Ustalony po II WŚ system geopolityczny załamuje się. To, co nastąpi będzie bardzo nietrwałe, zwłaszcza dla wielkich korporacji, które przecież nierozerwalnie związane są z polityką. Przedstawiciele wielu z nich zadają sobie więc pytanie: Co dalej?
Kiedy rozpadł się blok sowiecki, a tym samym zanikły jego wpływy w różnych częściach świata, zachód wkroczył w okres prosperity. Wpływ na to miały dwa czynniki. Pierwszym było poszerzenie rynków pozwalające zachodniemu kapitałowi na ekspansję na niedostępne dotychczas tereny, co wkrótce potem określono mianem globalizacji. Drugim marsz kilkudziesięciu krajów w stronę demokracji i wolnego rynku, co z kolei miało zapewnić ludziom dostatek i pokój. Niektórzy określili ten okres złotym wiekiem wolnego rynku i wolnych ludzi. W związku z tym w 1999 r. Thomas Friedman, felietonista The New York Times, przedstawił teorię „złotych łuków” mówiącą, iż nigdy jeszcze dwa kraje posiadające na swym terenie złote łuki restauracji McDonalda nie toczyły ze sobą wojny. Obecność tej sieci świadczyć miała o podobnym systemie ekonomiczno politycznym i wspólnych celach, czy też dążeniach państw je posiadających.
Potwierdzając panujące w tamtym okresie opinie, w roku 2000 Condolezza Rice stwierdziła, iż „świat posuwa się w stronę gospodarczej otwartości i w różnym tempie w kierunku demokracji i ludzkiej wolności”. Dodała, że „niektóre kraje wciąż mają nadzieję na rozdzielenie demokracji i postępu gospodarczego” jednak „USA i jego sojusznicy stoją po właściwej stronie historii”.
Dla biznesu był to wspaniały okres. Oznaczał nowe możliwości przy niewielkim ryzyku. Spodziewane zyski z globalizacji najlepiej określił w 2001 roku Jim O’Neill, wtedy główny ekonomista banku Goldman Sachs, tworząc wiele znaczący skrót BRIC. Słowo to tworzyły pierwsze litery państw wchodzących na drogę wolnego rynku i mających odegrać znaczącą rolę w transformacji światowego biznesu – Brazylii, Rosji, Indii i Chin.
Rzeczywiście, od tamtego czasu powiększyły się fortuny wielu ludzi i należących do nich korporacji, a świat stał się bardziej zintegrowany ekonomicznie. Nowe rynki pozwoliły zachodnim firmom na niespotykane dotąd oszczędności w produkcji przy jednoczesnym rozszerzeniu stref sprzedaży swych produktów i usług.
Nie trwało to jednak długo. Ataki terrorystyczne z 11 września 2001 roku i późniejsze krwawe zamieszanie na Bliskim Wschodzie zapoczątkowały szereg wydarzeń, które uświadomiły nam, iż do idealnego porządku świata jest wciąż daleko. Następnie mieliśmy kryzys 2007 roku. To jednak wciąż nie zmieniło podejścia wielkich korporacji. Dopiero zajęcie Krymu przez Rosję, wynikające z tego sankcje zachodu i coraz większe izolowanie tego kraju zmusiło je do zrewidowania swej polityki, bo nagle zamknęła się dla nich ósma co do wielkości gospodarka świata, a w tym samym czasie Chiny zaczęły być coraz bardziej samodzielne. BRIC w dalszym ciągu był symbolem, jednak innych zmian niż się jeszcze kilka lat wcześniej spodziewano. Wyrażane na przełomie wieku optymistyczne wizje świata stały się nieaktualne i zastąpione zostały innymi wypowiedziami polityków. Republikanin Robert Kagan zasugerował niedawno w jednym ze swych esejów, że następuje zmierzch demokracji – „Kto wie, czy putinizm w Rosji lub specyficzna odmiana autorytaryzmu w Chinach, nie przetrwa tak długo jak demokracja w Europie, która ma tam w wielu krajach mniej, niż 100 lat? Autokracja w Rosji i Chinach trwa już znacznie dłużej, niż demokracja na zachodzie. To właśnie autokracja, a nie demokracja jest normą w historii ludzkości”.
To wszystko nie oznacza jeszcze, że wiek globalizacji jest bliski końca. Gdy w 2008 r. Rosja dokonała militarnej interwencji w Gruzji, działająca tam korporacja ExxonMobil nie wydawała się tym zbytnio przejęta i jakby nigdy nic prowadziła swe interesy. Teraz jest podobnie, bo mimo nałożonych na Rosję przez zachód sankcji i sięgającego w związku z tym miliarda dolarów strat, Exxon inwestuje w prawa do odwiertów na terenie Rosji wierząc, że w końcu kraj ten ponownie stanie się częścią światowej gospodarki. Jest jednak wiele firm, które nie wyrażają takiego optymizmu i zaczynają wycofywać się z niestabilnych rejonów świata.
Przedstawicieli tzw. średniej klasy, czyli najważniejszego według specjalistów elementu zdrowej ekonomii, będzie na naszym globie w okresie najbliższych 15 lat niemal dwa razy więcej. Jednak przybędzie ich przede wszystkim w rozwijających się gospodarczo krajach Azji, głównie w Chinach i Indiach. Na zachodzie trwa stagnacja i zanik przedstawicieli tej grupy, co zmienia równowagę sił i przesuwa je w inne miejsca. Globalizacja, gospodarcza otwartość i wzmocnienie słabszych dotychczas krajów sprawiło, że wielu graczy ma teraz do dyspozycji całkiem nową broń ekonomiczną. Jej wykorzystanie poważnie osłabia prywatny sektor, a tym samym powiązane z nim rządy państw. Przykładem może być Sony Pictures. Szefowa firmy została zmuszona do rezygnacji po tym, jak komedia o zamachu na przywódcę północnokoreańskiego sprowokowała hakerów do włamania się na konto pocztowe firmy i opublikowania ośmieszających ją listów. Chwilę potem doszło do wymiany kilku cierpkich słów pomiędzy przedstawicielami USA i Płn Korei. Wspomniana wcześniej korporacja Exxon też może być przykładem. Sankcje zachodu zamroziły jej aktywa w tym kraju w okresie, gdy błyskawicznie rozwijała się na rosyjskim rynku. Inny potentat olejowy, brytyjski BP, posiada 20 proc. udziałów w Rosnefcie, firmie wydobywającej ropę i kontrolowanej przez zaufanego prezydenta Putina, Igora Secina. Interesy BP również cierpią w wyniku działań państw prowadzących ekonomiczną wojnę. Podobnie Siemens i GE, które zainwestowały w Rosji w ostatnich latach poważne sumy.
Wielkim korporacjom wydawało się, że są ambasadorami państw zachodnich i oprócz prowadzenia własnych interesów oczyszczają drogę innym. Wydawało im się, że geopolityka nie ma wiele wspólnego z biznesem, bo jak to kiedyś ktoś powiedział, istotą biznesu jest biznes. Okazało się jednak, że ich interesom zagroziła nie tylko agresja Rosji, ale również późniejsza reakcja zachodu.
Uczestnicy dorocznego World Economic Forum w Davos, w Szwajcarii, są zaniepokojeni. Ostatni raport grupy wykazał rosnące obawy wielu szefów potężnych firm. W miarę jak narasta napięcie pomiędzy rządami największych potęg świata, globalne biznesy jeszcze niedawno kontrolujące sytuację czują się jak małe pionki w grze, które pozbawione są jakiegokolwiek wpływu na bieg wydarzeń. Szefom firm przypomniano właśnie, że ich dotychczasowe globalne osiągnięcia są wynikiem działań politycznych, że funkcjonują dzięki układowi stworzonemu dla siebie przez zachód po wojnie i późniejszemu przyłączeniu się krajów BRIC. Odwrót Rosji z tej drogi i przebudowa Bliskiego Wschodu zmusiła biznesy, by spojrzeć na Chiny. Tam jednak trwa zbrojenie i coraz bardziej agresywne zachowanie wobec sąsiadów w rejonie Pacyfiku, przy jednoczesnym coraz częstszym ignorowaniu zachodu.
Niektórzy politolodzy nazywają ten okres „geopolityczą destrukcja kreatywną”. Oznacza to, że puszcza klej trzymający do tej pory wypracowany po wojnie i wzmocniony po rozpadzie bloku sowieckiego świat, a w jego miejsce powstaje nowy. Dla naukowców to na pewno powód do niecierpliwego przebierania nogami w nadziei na możliwość zbadania fenomenu. Dla mieszkańców zachodu to okres wielu zmian. Nikt nie jest w stanie przewidzieć, jak wyglądał będzie nowy układ geopolityczny. Zachodzące właśnie zmiany można porównać do tego, jak zmienił się świat właśnie w wyniku drugiej wojny.
Siedem lat po globalnym kryzysie finansowym ekonomie krajów zachodu wciąż nie mogą wyjść na prostą i nie są w stanie zagwarantować miejsc pracy przedstawicielom swej klasy średniej. Wynikiem tego jest wzmacnianie radykalnych grup po obydwu stronach sceny politycznej Europy, w USA z kolei mamy największą polaryzację społeczeństwa w historii i praktycznie paraliż działań państwa. Pojawiają się pytania nieznane jeszcze 20 lat temu. Jak powinien działać system kapitalistyczny? Czy on w ogóle działa? Co z demokracją? Czy to najlepszy system? Te pytania pojawiły się najpierw podczas akcji społecznej Occupy Wall Street. Teraz zaczynają je zadawać elity biznesowe. Na tegorocznym spotkaniu w Davos będą się zastanawiać nad nierównościami ekonomicznymi i sposobami zmniejszenia przepaści pomiędzy poszczególnymi grupami społecznymi. Coś takiego nigdy nie miało miejsca.
Wielkie zaangażowanie biznesu w politykę światową sprawiło, że spadło zaufanie społeczne wobec korporacji, na co niezbicie wskazują sondaże. Okazało się również, że biznes zbytnio uzależnił się od polityki, natomiast polityka może porzucić biznes w każdej chwili. Dlatego wielkie korporacje powoli wycofują się z polityki, co nie oznacza, że nie trzymają ręki na pulsie. Zmienia się jednak ich funkcja i misja. Powstanie potężnych firm technologicznych, których szefowie interesują się problemami społecznymi zmienia cały prywatny sektor.
Powstający na naszych oczach nowy układ uprzytamnia, że biznesu nie da się oddzielić od polityki. Dlatego korporacje planując ekspansję poza własnym interesem muszą brać pod uwagę inne czynniki. Takie jak potrzeby społeczne, które wpływają na politykę regulującą na sektor prywatny. Margaret Thatcher powiedziała kiedyś, że nie ma czegoś takiego jak społeczeństwo. Według niej każda jednostka powinna dbać o siebie. Być może stwierdzenie to było prawdziwe dla okresu przed upadkiem muru berlińskiego. Dziś straciło ono sporo na znaczeniu.
Na podst. The Atlantic, wikipedia.com,
opr. Rafał Jurak
rafal@infolinia.com